Echopraksja

4 minuty czytania

echopraksja

Gdyby zapytano mnie o najtrudniejszą książkę, jaką przeczytałem w życiu, odpowiedziałbym: „ŚlepowidzeniePetera Wattsa. Gdyby zapytano mnie o najoryginalniejszą wizję świata w powieści, pomyślałbym „hmm, wampiry w kosmosie, najbardziej wyalienowani obcy, do tego cykający ludzkości zdjęcia” i odpowiedziałbym również: „Ślepowidzenie” Petera Wattsa. Myślę, że te dwa przykłady najlepiej pokazują geniusz pierwszego tomu serii, który w trakcie lektury nastręcza mnóstwo problemów, ale jednocześnie potrafi zachwycać innowacyjnymi, dotychczas chyba niewykorzystanymi w literaturze fantastycznej pomysłami. Mimo to do „Echopraksji” podchodziłem ze sporą dawką pesymizmu. Nie wierzyłem, że autor będzie zdolny czymś jeszcze mnie zaskoczyć, a pamiętając niektóre toporne fragmenty jego poprzedniego dzieła, nie byłem przekonany, czy pragnę kolejny raz męczyć się z pełnym naukowych opisów i profesjonalnego słownictwa tekstem. Z perspektywy czasu stwierdzam, że ominęłaby mnie naprawdę rewelacyjna pozycja! Tak, Peter Watts ponownie zachwyca.

„Echopraksja” minimalnie nawiązuje do „Ślepowidzenia” i nie jest typową kontynuacją opowiedzianej wcześniej historii. Elementem spajającym oba tomy jest uniwersum oraz wciąż stanowiący tajemnicę kosmici. Czternaście lat od wydarzeń z recenzowanej książki statek Tezeusz wraz z dokładnie wyselekcjonowaną załogą wyruszył na spotkanie z inteligentną rasą obcych – co stanowiło zarys fabuły „Ślepowidzenia”. Druga część rozgrywa się równolegle do niej, a jej bohaterem jest Daniel Brúks, który nieoczekiwanie zostaje wciągnięty w konflikt wampirki Valerie i jej komanda zombie z ogarniętymi religijnymi uniesieniami mnichami Zakonu Dwuizbowego.

Już od pierwszej strony trudno nie zauważyć, że „Echopraksję” czyta się lepiej, łatwiej i szybciej niż poprzednie dzieło Petera Wattsa. Różnicę robi osoba narratora – wcześniej był to wszystko analizujący, beznamiętny i bezuczuciowy syntetyk, Siri Keeton. W kontynuacji mamy do czynienia z odmianą trzecioosobową, jednak poznajemy głównie myśli i poglądy Daniela Brúksa. Znacznie prościej jest się z nim utożsamiać, ponieważ autor stwierdził, że ciekawym zabiegiem będzie wrzucenie w wir rewolucyjnych wydarzeń człowieka nastawianego negatywnie do ulepszeń i innowacji, jakich ówcześni ludzie w sobie dokonują. Nie bez powodu nazywany jest chodzącą skamieliną czy Zabytkiem, a jego podejrzliwe podejście do świata współczesny czytelnik może zrozumieć i nawet popierać. W ten sposób wykreowany został dosłownie bohater z krwi i kości: czasami wyszczekany, mówiący za dużo, nieraz szorstki w obyciu, popełniający błędy, będący zaledwie mrówką przy potencjale intelektualnym towarzyszących mu istot i przede wszystkim cholernie ludzki. Jego los obchodzi czytelnika, więc niektóre momenty mogą zapewnić niezłą dawkę adrenaliny. Ba! Nie tylko niekoniecznie pomyślna dla niego przyszłość budzi zaciekawienie, ale również i niebanalna przeszłość, której ukazanie pozwala pisarzowi wejść w szczegóły przedstawionego uniwersum (powraca wątek Nieba) i zarysować smutną tragedię głównej postaci (tak, z powodu Nieba).

Na tym wykorzystanie możliwości Daniela Brúksa się nie kończy. Peter Watts sprawnie i intrygująco buduje pełne napięcia relacje między bohaterem a pozostałą częścią załogi. Śledzimy zażarte dysputy dotyczące tematów religijnych z Lianną czy traktowanie go niczym zwierzątko domowe przez Senguptę. Świetnie wypadają również sytuacje z Jimem Moorem, kiedy poglądy biologa konfrontują się z żołnierskim spojrzeniem na świat. Najlepiej jednak obserwuje się absolutnie zagadkowe zachowanie jedynego przedstawiciela wampirzego gatunku na statku, Valerii. Co kombinuje postać należąca do elity najpotężniejszych osobistości w załodze? Jakie są jej cele i pobudki? A nade wszystko, dlaczego interesuje ją takie nieważne mięso jak Brúks? Te pytania zadaje się do ostatniej strony, zaś odpowiedzi nie są podawane wprost, tylko subtelnie, tak by czytelnik przez chwilę znalazł się w stanie refleksji i samodzielnie doszedł do pewnych wniosków. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z podobnie ambitną ideą, której realizacja nie umożliwiałaby wniesienia nawet małego zarzutu. No, może oprócz faktu, że przez to „Echopraksja” nie jest najprostszą książką i wymaga dużego skupienia.

echopraksja

Na klimat historii także nie można narzekać. Ponownie opiera się on na przytłaczających, klaustrofobicznych pomieszczeniach statku kosmicznego i świadomości, co znajduje się poza nim – budząca grozę i niedająca szansy na przeżycie próżnia. Zostało to podlane nieustannym poczuciem zagrożenia, oczywiście pochodzącym po raz kolejny ze strony potężnego wampira z plejstocenu. Tylko że tym razem wampir to wampir (jeśli czytaliście „Ślepowidzenie”, to wiecie, o co mi chodzi)... Zresztą już w samym preludium pradawna istota, której słabością są kąty proste (zaskakująco udany pomysł określony fachowo Skazą krzyżową), doskonale pokazuje pazur, wydostając się z laboratorium i zamieniając pomieszczenie w cmentarzysko rozkładających się trupów niegdysiejszych naukowców. Peter Watts zaledwie na sześciu stronach przedstawia szokującą i przerażającą wizję wampira, jakże odmiennego od jego dzisiejszego archetypu. Świetny dowód na to, że w nieśmiertelnym i łaknącym krwi stworzeniu wciąż tkwi potencjał, trzeba tylko go dobrze wykorzystać. Autor nie boi się też skorzystać z coraz popularniejszych w kulturze masowej zombie. I tym razem nie burzy to wiarygodności perfekcyjnie wykreowanego świata, tylko stanowi jego następną straszną atrakcję.

Może to kwestia przyzwyczajenia do literatury science fiction, ale „Echopraksję” naprawdę czytało mi się dużo łatwiej i przyjemniej. Sądzę, że opisów typowo naukowych, których zrozumienie wymaga znajomości rożnych dziedzin przyrodniczych – fizyki czy biologi – jest mniej. Peter Watts w drugim tomie bardziej uwypuklił zaś walory rozrywkowe, tworząc skomplikowane i wyraziste postacie, bohatera, z którym można dzielić poglądy, oraz zaskakującą i tajemniczą fabułę. Zapewniam jednak, że nie zabrakło cechy właściwej dla jego twórczości – oszałamiających dysput, choć co prawda nie na temat świadomości. Autor przyznał, że ze wszystkich pomysłów wystrzelał się w „Ślepowidzeniu”, dlatego w tym dziele kieruje uwagę na naukę i wiarę – przekonując, że pierwsza opiera się na drugiej – oraz na umysłach zbiorowych czy wolnej woli. Dochodzi w ten sposób do równie ciekawych wniosków, co ostatnio. Zatem „Echopraksja” to wielce udana kontynuacja znakomitej twardej science fiction. Nie powinniście się zawieść.

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
9.5
Ocena użytkowników
9.4 Średnia z 5 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...