Jeszcze przed dobą wszędobylskich DLC istniały tak zwane "dodatki", które stworzono z myślą, by oddać w ręce graczy więcej tego, co zdało egzamin i zapewniło odpowiednie zyski ze sprzedaży. Wymagały rzecz jasna podstawowej wersji do działania, skutecznie napędzając mechanizm wydobywania pieniędzy z kieszeni rozentuzjazmowanych fanów. "Brakujące Ogniwo" to produkt wyjątkowy, będący na poły "wypełniaczem" oraz tytułem dającym coś od siebie, jednocześnie wcale nie wymagając zainstalowania "Buntu Ludzkości". Czy ta swego rodzaju chimera zdołała podbić rynek?
Przyznam otwarcie, że mam problem z jednoznaczną oceną poczynań firmy Eidos, związanych z polityką wydawania rozszerzeń do niekwestionowanego hitu, jakim jest „Deus Ex: Bunt Ludzkości”. Z jednej strony, „Brakujące Ogniowo” zapowiada się znakomicie na zwiastunach i prezentacjach fragmentów prosto z rozgrywki, więc ciężko obok niego przejść obojętnie. W końcu mamy tutaj ponad sześć godzin dodatkowej gry, nieskrępowaną wolność wyborów i eksploracji (jak na DLC, to wyczyn godny wspomnienia), możliwość ponownego rozdysponowania punktów Praxis, nowego bossa (walka z nim ma być ulepszona – nie trzeba go nawet pokonywać, fani skradania mogą go sprytnie ominąć), klimatyczną scenerię, świeżych bohaterów oraz frapującą intrygę. Chłopcy z Montrealu strasznie nas rozpieszczają.
Niestety, jest również druga strona medalu. Ciężko ukryć fakt, iż mamy tutaj do czynienia z wykastrowanym fragmentem rozgrywki, który powinien znaleźć się w podstawowej wersji gry, a nie grać rolę dodatku. Pal licho, gdybyśmy zostali zmuszeni zapłacić za niego symboliczną kwotę (powiedzmy zwyczajowe 20 zł), wtedy trudno byłoby kręcić nosem. Okazuje się jednak, iż wszyscy zainteresowani nową przygodą Adama Jensena muszą wyłożyć na stół 14,99 $ (ok. 45 zł), co jest kwotą dość zaporową, bo to praktycznie połowa pieniędzy, jakie wydaliśmy na pudełko z „Buntem Ludzkości”!
Przyznam, że początkowo dość sceptycznie podchodziłem do konceptu „Brakującego Ogniwa”. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały bowiem, że Eidos Montreal pragnie wykorzystać kasowy sukces „Deus Ex: Bunt Ludzkości” do nabicia swojej kabzy na rozentuzjazmowanych fanach. Nie, żeby było to coś wyjątkowego, bo taki model biznesowy skutecznie praktykują najwięksi potentaci gatunku jak BioWare czy Bethesda, ale mimo wszystko nie chciałem, aby Adam Jensen sprzedawał się za marne srebrniki niczym dziewka portowa, bo polubiłem tego szorstkiego faceta. Na dodatek, totalny niesmak wzbudzało we mnie żerowanie na pasjonatach tego futurystycznego uniwersum, skoro już nie raz dostali po tyłku i zostali zrobieni w bambuko przez branżę (rana, jaką zadał „Invisible War” już nigdy się nie zasklepi). Taka ma być nagroda za ich cierpliwość i wyrozumiałość? Tanie dodatki, nad którymi można tylko załamać ręce?
Pierwsze DLC jawiło się jako wykastrowana przygoda, która została odrzucona przez twórców, z powodu cięć budżetowych i chęci dopięcia na ostatni guzik wszystkiego przed nieubłaganym „dniem zero”. W takiej sytuacji odrzuca się przecież najbardziej zgniłe kawałki, nieprawdaż?
Poza tym „Brakujące Ogniwo” strasznie miesza w fabule gry, gdyż w moim mniemaniu draka na frachtowcu i trzydniowa cisza w eterze została wyjaśniona dość dobrze, a całość trzymała się kupy. W fabule są większe luki i ten fragment nie spowijał mi jakoś snu z powiek zbyt mocno, w przeciwieństwie do tego, gdzie się podziała eksploracja futurystycznego Montrealu, którym to twórcy tak się chwalili.
Postanowiłem jednak spuścić z tonu, gdy usłyszałem, że rozszerzenie zabierze nam z życia aż 5 godzin, co jest naprawdę godną podziwu liczbą przy tego typu zawartości. Usatysfakcjonował mnie również fragment rozgrywki, którym postanowili podzielić się twórcy. Mnogość ścieżek, intrygująca przygoda, mroczne oraz frapujące scenerie – między innymi za te elementy pokochaliśmy „Bunt Ludzkości” i wszystko wskazuje na to, że DLC nie będzie odbiegało w znaczący sposób od znamienitej „podstawki”.
O pierwszym oficjalnym rozszerzeniu do „Deus Ex: Bunt Ludzkości” słyszeliśmy to i owo już kilka dni temu, więc dla czujnych eksploratorów otchłani sieciowych, oświadczenie Square Enix nie może wzbudzić żadnej ekscytacji. Szkoda tylko, że Eidos Montreal postanowił wykorzystać swoje piętnaście minut tryumfu na wykastrowany materiał, umiejscowiony pod koniec intrygi (kiedy wszystko jest faktycznie „pozamiatane”), zamiast postawić na coś zupełnie świeżego lub rzucić soczystsze mięso. Jakie?
Otóż twórcy w jednym z wywiadów ujawnili, iż w fazie produkcji zaprojektowali wyższy dystrykt wyspy Heng Sha (a nie tylko placówkę Tai Young Medical), jedno z indyjskich miast i futurystyczną dzielnicę Le Plateau-Mont-Royal, ale chłopców goniły terminy w wyniku czego musieli zarzucić ambitne plany w połowie drogi. Czy to nie byłaby idealna okazja, aby odkurzyć stare szkice i powrócić do stołów kreślarskich? Za dodatkowe miasto i kilka smakowitych misji pobocznych z miłą chęcią wysupłałbym trochę grosza, natomiast draka na frachtowcu średnio mnie grzeje i w przypadku tego fragmentu nie odczułem większej dziury w fabule. Jakby jeszcze tego było mało, to na „Brakujące Ogniwo” przyjdzie nam czekać aż do 21 października.
Fakt, trochę kręcę nosem, może niesłusznie, ale niezbyt podoba mi się piłeczka zagrana przez Eidos Montreal, a jeżeli będę musiał za nią jeszcze zapłacić (na dzień dzisiejszy w kwestii pieniężnej panowie solidarnie nabierają wody w usta), to w natłoku smakowitych jesiennych premier mój wybór jest oczywisty – machnąć ręką na te całe rozszerzenie.
Zapewne wielu z Was skończyło już „Deus Ex: Bunt Ludzkości” i cierpi klasyczne skutki syndromu odstawienia cybernetycznych wszczepów oraz futurystycznych intryg. Nie ma lekko, wakacje są dawno za nami i idzie wyraźne ochłodzenie, więc najprawdopodobniej grozi nam głęboka depresja połączona z cierpkimi wspomnieniami utraconych, pięknych chwil. Szczęśliwie, naukowcy z Eidos Montreal wyczuli negatywne wibracje w powietrzu i szykują kolejną działkę neuroprozyny dla spragnionych pasjonatów.
Jak wspomniał Courun, pierwsze oficjalne DLC do przygód Adama Jensena powoli zmierza na ekrany naszych monitorów. Twórcy postawili przed fanami mnóstwo barier, zagadek, tajemniczych kodów i znaków zapytania, które zostały złamane zanim zdążyliśmy się spostrzec. „The Missing Link” postawi naszego bohatera przed niemałym wyzwaniem i odkryje kolejne warstwy spisku na międzynarodową skalę.
Lojalnie ostrzegam przed spoilerami zawartymi w rozszerzeniu wieści. Jeżeli nie przeszedłeś jeszcze gry, lepiej sobie odpuść.
Twórcy świetnie sprzedającego się także w Polsce Deus Ex: Human Revolution pozostawili w grze zagadkę, za którą szybko zabrali się fani. Wygląda na to, że są coraz bliżej jej rozwiązania.
Wysyłane przez samych twórców wiadomości były zakodowane. Fani spodziewali się, że w ten sposób chciano zmusić ich do wysiłku, aby zwieńczeniem była informacja o powstającym DLC.
Grupie fanów udało się złamać szyfrowanie, co zaprowadziło ich do strony 13311tower.com. Tam też czekała kolejna część układanki. Fani nie zaprzestali poszukiwań i w końcu pomyśleli, że nazwa strony może zawierać koordynaty, które następnie zostały wprowadzone do Google Maps. Co się okazało?
Mapa zaprowadziła ich do Ayers Rock w Australii, które znane jest także jako "Uluru". Używając tej nazwy, jak i kodu Morse'a ze wspomnianej wcześniej strony, udało się uzyskać hasło i login. Efektem jest screen, który możecie zobaczyć powyżej.
Mimo tego, że informacje wskazują na Australię, to pojawiły się niepotwierdzone dotąd informacje, że akcja DLC rozgrywać się będzie w odciętym od sieci więzieniu, gdzie przetrzymywane będą króliki doświadczalne do tajnych badań.
Pozostaje nam czekać na potwierdzenie tych rewelacji.
- 1 strona