Zmiana na stanowisku scenarzysty serii o Daredevilu okazała się udana – Ed Brubaker stworzył świetną historię, rozprawiając się z wątkami pozostawionymi przez Bendisa. W piątym tomie mógł sobie pozwolić już na większą swobodę – z jakim efektem?
Ciemne chmury z powrotem zbierają się nad Mattem Murdockiem. W Hell's Kitchen znów panują przestępcy, a bohater ma problemy z przywróceniem porządku. Co gorsza, w więzieniu szaleje Gladiator, który jednak zaprzecza swoim czynom i twierdzi, że ktoś go wrabia. Sprawy wymykają się Daredevilowi spod kontroli...
Brubaker postanowił uprzykrzyć życie bohaterowi. Nie umywa się to do historii Bendisa, w której Matt dostawał mocniejsze razy, ale nawet nie o porównywanie tu chodzi – piąty tom i bez niego rozczarowuje. Problem bierze się z oparcia fabuły na fundamentach, które nudzą... właściwie od samego początku – i aż do samego końca.
Scenarzysta w centrum akcji umieścił ukochaną Matta, Millę. To był błąd. Już przy lekturze trzeciego tomu wydania zbiorczego uważałem tę postać za słabą – stanowiła jedynie narzędzie fabularne, mające motywować protagonistę. To za mało, aby mówić o przekonującym charakterze, zwłaszcza gdy dodamy, że to na ten moment najważniejsza osoba w życiu Murdocka. Brubaker też zdaje się o tym zapominać, bo jedyne, co robi z Millą, to pozuje ją na tragiczną bohaterkę, nieszczęśliwie zakochaną w mężczyźnie, który nie może zapomnieć o swojej pierwszej miłości. Sentymentalne chwile szybko przytłaczają, męczą i nic się za nimi nie skrywa. To nie jest miłość, którą będziemy przeżywali jak romans Romea i Julii czy (jeśli chodzi o superbohaterów) Catwoman z Batmanem (odsyłam do "Batmana" z "DC Odrodzenie" Toma Kinga).
Przez chwilę może się wydawać, że dotyczy to tylko "Historii naszej miłości", zeszytu opowiadanego przez Millę. Nic bardziej mylnego – Milla jest ważną postacią całego albumu, tyle że dostaje jeszcze drugą rolę – niestety gorszą. Staje się, przepraszam za dosadność, kulą u nogi Matta, z której ten chyba nie zdaje sobie sprawy – a jak zda sobie z niej sprawę, to i tak zapomni, więc trzeba mu przypomnieć.
Milla jest nikim innym jak damą w opałach, która nie potrafi sama się obronić. To czyni z niej stanowczo za łatwy cel. Nie dość więc, że nie przekonuje jako miłość Matta, to często widnieje jako jego najsłabszy punkt, który każdemu przeciwnikowi Daredevila powinien od razu nasunąć się na myśl. To normalne, że w niego uderzają, ale skoro robią to cały czas, czytelnika tym bardziej może to nużyć. Następnym uchybieniem jest zachowanie bohatera. Manipulacja to niewątpliwie ciekawy motyw, lecz bardzo dostrzegalna urąga inteligencji postaci. Matt zachowuje się jak dziecko we mgle – nie uczy się na błędach, a jego działania charakteryzują się nieustającą chaotycznością.
Efekt? Piąty tom "Daredevila: Nieustraszonego!" jest przewidywalny. Akcja nie budzi oczekiwanych emocji, a jedynie zniechęca. Tak jakby Brubaker stracił wyczucie, co zrobić, by zaangażować czytelnika w wydarzenia. Raz doprowadza do tego, że Millę można jeszcze bardziej nie lubić – a przydałoby się odwrotne działanie. Komiks ratują ilustracje. Nie ma podobnie urokliwych scen, co w poprzedniej odsłonie, ale styl pozostaje ten sam: dużo ciemności i prostota – klasycznie, a nie nowocześnie. To lubię. Tylko okładka może wprowadzać w błąd, bo Luke Cage, Spider-Man, Iron Fist, Czarna Wdowa i Elektra osobiście się nie pojawiają. To historia jedynie Murdocka i Milli.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz