Fragment książki

4 minuty czytania

Fragment "Przyciągania" Ramseya Campbella

Ingels pomknął w stronę drzwi. Dotarł już prawie do wyjścia, gdy usłyszał głos naczelnego, który darł się do telefonu.

- Ale ona nie może mieć wpływu na Jowisza ani na Saturna! Przecież nie może ot tak zmienić swojej masy, prawda? Przepraszam pana. Oczywiście nie chciałem sugerować, że wiem o tym więcej niż pan. Ale czy to w ogóle możliwe, żeby zmieniła swoją masę... Trajektorię również?

Ingels szczerzył się widząc reakcje tłumu otaczającego biurko naczelnego. Wiedział, że z każdą mijającą minutą, ludzie będą jeszcze bardziej zszokowani. Wyszedł na zewnątrz.

Biegł przez wijący się tłum, schodami do góry, w przestrzeń pełną łóżek i stolików, przypominającą zagraconą sypialnię, której ściany rozciągnięto do granic możliwości. Ingels podszedł do sprzedawcy w sklepie meblowym, w którym kiedyś mieściło się "Variety".

- Czy mógłbym porozmawiać z kierownikiem? – zapytał. – Jestem z "Heralda".

Kierownik okazał się młodym mężczyzną w szarawym garniturze w paski, z przydługimi włosami i sztucznym uśmiechem.

- Jestem na tropie pewnej historii – powiedział Ingels, pokazując swoją legitymację prasową. – Wygląda na to, że jeszcze w czasach, gdy wasz sklep był teatrem, wynajmowało w nim pokój paru astronomów. Myślę, że ich notatki mogą wciąż tu być. Jeżeli tak jest, to przedstawiają sobą olbrzymią wartość historyczną.

- To ciekawe – powiedział kierownik. – A gdzie niby miałby się znajdować ten pokój?

- Gdzieś na poddaszu.

- Oczywiście chętnie pomogę.

Obok nich przechodziło akurat czterech mężczyzn niosących do furgonetki rozebrane łóżko.

- Na górze były jakieś biura, tak mi się wydaję, ale od dawna nikt tam nie wchodził, wszystko jest zastawione albo zabite deskami. Podejrzewam, że nie będzie łatwo dostać się do tego pomieszczenia. Gdyby pan zadzwonił wcześniej, może mógłbym oddelegować paru ludzi do pomocy.

- Byłem poza miastem – powiedział Ingels. – Znalazłem ten temat na swoim biurku dopiero po powrocie do redakcji. Próbowałem wcześniej się do państwa dodzwonić, ale nikt nie odbierał.

Na krześle obok Ingelsa usiadł jeden z tragarzy, który już wcześniej wyraźnie przysłuchiwał się rozmowie.

- Te zapiski byłyby wiele warte dla historyków – powiedział energicznie Ingels. – Naprawdę dużo warte.

- Mimo to, nie wydaje mi się, żeby tu nadal były. Gdyby znajdowały się w jednym z pokojów na górze, na pewno już dawno ktoś by je wyniósł.

- Niekoniecznie – powiedział siedzący na krześle mężczyzna...

Fragment "Wystąpił błąd krytyczny pod adresem..." Alana Deana Fostera

- Necronomicon – wyjaśnił. – Online, w całości. Chyba że rząd Stanów Zjednoczonych zgodzi się wpłacić dziesięć milionów dolarów na konto w szwajcarskim banku, do jutra, do północy.

- To niewiele czasu – Marion Tiffin bawiła się okularami, które, wiecznie spadały jej z nosa.

Morrison pochylił się nad stołem.

- Wyjaśnij mi proszę, czym u diabła jest ten Necronomicon i dlaczego mielibyśmy odpalać jakiemuś świrniętemu hakerowi, choćby dziesięć dolców za to, że nie wrzuci tego czegoś do sieci, nie mówiąc już o dziesięciu milionach.

Hayes nerwowo zacisnął zęby.

- To legendarna księga wiedzy tajemnej, od lat uznawana za twór wyobraźni pewnego pisarza z Providence – wyrecytował z pamięci.

- Chodzi o niebiańskie Providence, czy to na Rhode Island? – zakpił Spitzer.

Był największym człowiekiem na sali i ze względu na kondycję fizyczną już dawno powinni go wywalić z roboty, ale to Spitzer sześć lat temu rozwikłał zagadkę morderstw w White River i pomógł stworzyć profil psychologiczny Franka Colemana, seryjnego mordercy dzieci z Cleveland. W związku z tym, za każdym razem, gdy weryfikowano dane na temat zdrowia personelu, ktoś uczynnie pomijał informacje na temat obwodu jego pasa.

- Chodzi o miasto... – odparł spokojnie Hayes.

Agent Specjalny Morrison odchylił się na krześle i kilkakrotnie przeczesał rękoma szczecinę na głowie.

- Zaskakujesz mnie, Hayes – powiedział w końcu. – Przecież to jakaś głupota, historyjka dla tabloidów.

- Nie! – To zupełnie realne zagrożenie. Myślicie, że z jakiego powodu was wezwałem? – Hayes otarł pot z czoła. – Dajcie mi pięć minut i sami wszystko zrozumiecie, OK?

Morrison z roztargnieniem zerknął na zegarek.

- Dobra, ale jest jeden warunek. To musi być zabawne – wyszczerzył się.

Hayes chciał go natychmiast zapewnić, że to wcale nie jest zabawne, ale ugryzł się w język w obawie, że straci swoje cenne pięć minut.

- Haker ukrywa się pod pseudonimem Wilbur – zaczął. – Twierdzi, że w Bibliotece Widenera na Harvardzie uzyskał dostęp do zamkniętego działu, w którym przechowuje się zbiory specjalne. Bez trudu przemycił do Biblioteki przenośny skaner i przez kilka dni kopiował kolejne fragmenty księgi.

Morrison uniósł brwi.

- Zaraz, zaraz... Mówiłeś chyba, że to fikcyjna rzecz. Że to coś nie istnieje, prawda?

- Nie. Powiedziałem tylko, że księgę uznaje się za fikcyjną. A to zmienia postać rzeczy...

Fragment "W labiryncie Cthulhu" Iana Watsona

Z biura przy bramie wjazdowej wyszli dwaj mężczyźni w średnim wieku. Dyrektor cmentarza i jego zastępca, a może dozorca? Rozmawiali ze sobą, patrząc na to, co nam również udało się zobaczyć, jak tylko wyszliśmy z budynku – niebo przysłoniła mętna, perłowa poświata. Jakby jakaś dziwna mgła zawisła nad cmentarzem. Ku mojemu zaskoczeniu taka sama unosiła się za bramą, która wyglądała jakby prowadziła donikąd.

- Signora Vigo! – krzyknął dyrektor. Naturalnie znał wszystkich przewodników z nazwiska.

Nerwowo nakazał nam podążać za sobą i po chwili wszyscy – cała nasza grupa, dwóch mężczyzn i Gabriella – tłoczyliśmy się w małym biurze. Na ekranie wielkiego telewizora migały bezgłośnie czarno-białe urywki jakiegoś japońskiego horroru.

Olbrzymi stwór, cały pokryty łuskami, z mackami i małymi skrzydłami zakończonymi kolcem stał w morzu obok pasażerskiego liniowca. Wyglądał jak groteskowa hybryda ośmiornicy, smoka i istoty człekokształtnej. Jak gigantyczny Guliwer przy łodzi wielkości zabawki. Fale powstające przy każdym ruchu potwora niebezpiecznie kołysały statkiem.

Nie miałam pojęcia, czego dotyczyła błyskawiczna wymiana zdań pomiędzy dwójką mężczyzn a Gabriellą – rozmawiali po włosku, chyba w lokalnym dialekcie.

Sceneria w filmie nagle zmieniła się i teraz oglądaliśmy Nowy Jork, gdzie podobny potwór brodził w rzece Hudson jak w płytkim ścieku. Monstrum górowało nad wieżowcami na Manhattanie; wkrótce też zaczęło je niszczyć, wymachując wokół łapami przypominającymi trąbę słonia. Następnie zawróciło w kierunku wody – jakby wracało do domu, po drodze przewracając statki towarowe i promy, niczym unoszące się na wodzie śmieci.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że film jest wyświetlany na kanale CNN, a na pasku na dole ekranu pojawiają się informacje w języku angielskim. Stary horror na CNN? I to z mrugającym czarno-białym obrazem? Bez dźwięku? Nagle przypomniałam sobie, że telewizor wcale nie pokazywał CNN, kiedy weszliśmy do biura: sam przeskoczył z kanału na kanał. W końcu udało mi się odczytać napisy u dołu ekranu:

...

Ogromne potwory morskie atakują statki na całym świecie...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...