Biała róża

3 minuty czytania

biała róża, okładka

Klejnot” napisany przez Amy Ewing, mimo trącącej kiczem okładki, okazał się ciekawą i wciągającą opowieścią. Chociaż nie obeszło się bez typowych dla książek młodzieżowych tanich wątków, jak pełna westchnięć romantyczna miłość między główną bohaterką a zabójczo przystojnym, acz niedostępnym dla niej młodym mężczyzną, to wymyślony przez autorkę świat wydawał się świeży i nietuzinkowy. Trudno zatem było nie wyczekiwać kontynuacji pt. „Biała róża”, szczególnie gdy fabuła pierwszej części została zakończona niezwykle zręcznym (chociaż mimo wszystko możliwym do przewidzenia) zwrotem akcji.

Romans Violet i Asha został odkryty przez Diuszesę Jeziora. Obojgu teraz grozi pewna śmierć – jemu szybka oraz brutalna na szafocie, jej powolne i bolesne przejście przez wymuszoną ciążę, której koniec stałby się także końcem Violet. Pomoc przychodzi z najmniej spodziewanej strony, jednak nadal oboje są ścigani przez wszystkich gwardzistów w Samotnym Mieście. Sprawy nie ułatwia też Raven, którą główna bohaterka postanawia mimo wszystko także uratować ze szponów Domu Kamienia. Żadne z nich nie zna celu swojej podróży, poruszają się od punktu do punktu, wiedzą jedynie, z kim mają się kontaktować. Czy uda im się umknąć? Czy Diuszesa Jeziora da z siebie tak zuchwale zakpić i pozwoli Violet i Ashowi po prostu zniknąć?

Mówiąc szczerze, „Biała róża” okazała się dużo słabsza niż poprzedzający ją „Klejnot”. Głównie dlatego, że zakłada odsłonięcie jednego, ogromnego i ważnego faktu o Samotnym Mieście, który psuje cały dotychczasowy klimat powieści. Nie chodzi tu nawet o ruch oporu, który się podziemnie organizuje, i którego nieformalną inspiratorką oczywiście staje się Violet. Prawda, że brzmi znajomo? Mam wrażenie, że to główny motyw niemal każdej młodzieżowej powieści, wydawanej w ostatnim czasie: zły i okrutny dla samego okrucieństwa X, najczęściej przy okazji opływający w bogactwa, jakie mogłyby uratować umierającą z głodu i biedy rodzinę Y, niespodziewany triumf Y – przy okazji poznającej zabójczo przystojnego Z, w którym się zakochuje – otwierający jej drzwi do ruchu oporu, od lat szykującego się właśnie na ten moment. Na nią. Oto przepis na potencjalny bestseller ostatnich czasów.

Bardziej naiwne okazało się rozwinięcie wątku Augrii – dla przypomnienia – prawdopodobnie dziwnej mutacji genetycznej, która pozwala posiadającym ją dziewczętom na wpływanie na kolor, kształt i wzrost przedmiotów oraz roślin. Ich natura okazuje się oczywiście być bardziej magiczna, a posiadanie ich zobowiązywać dziewczynę do czegoś dużo większego niż urodzenie kolejnego arystokraty. Wszystko niestety kreślone jest grubą linią z bardzo wyraźną adnotacją „nie pytaj o szczegóły!”. Tutaj podobnie jak w „Klejnocie” może się okazać, że stworzony przez Ewing świat, mówiąc wprost, nie trzyma się kupy. Niby jest jakaś technologia, bo arystokracja posiada automobile, a na ulicach Banku jeżdżą dyliżanse, zaś w Dymie coś w rodzaju tramwajów. Ale nadal wydaje się to zbyt mało, jak na cywilizację mającą pojęcie o genetyce czy stosującą zapłodnienie in vitro.

biała róża

Przy tym wszystkim postaci wydają się jeszcze bardziej sztampowe. Każda ma w fabule określoną rolę, a także odpowiednio do tego dopisany charakter. Nic odkrywczego – jakaś wredna zołza, jakaś starsza pani, której do stereotypowego tajemniczego i złośliwego mistrza kung-fu brakuje tylko długiego wąsa. Jest nawet chłopiec, będący typowym ulicznym złodziejaszkiem, nieco zuchwałym, ale w gruncie rzeczy dobrym, w dodatku skutecznym i znającym miasto jak własną kieszeń. Trudno szukać u którejkolwiek z postaci czegoś oryginalnego, czyniącego ją czymś więcej, niż wyciętą z papieru lalką, mającą do odegrania konkretną rolę.

„Biała róża” okazała się zatem słabą kontynuacją. Nie poprawia wad poprzedniego tomu, wręcz odwrotnie. Jednak wyraźnie cierpi też na syndrom „środkowej części”, czyli historii, która ma połączyć początek i koniec, niekoniecznie niosąc ze sobą coś odkrywczego. Mam nadzieję, że właśnie to wróży dobrze trzeciej (chociaż nie wiem czy ostatniej) księdze, bo mimo wszystkich wad serii, nadal z chęcią po nią sięgnę.

Dziękujemy wydawnictwu Jaguar za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
4
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...