Złodziejska magia

4 minuty czytania

okładka, złodziejska magia

Tyen – jako student nie tylko magii, ale i historii – jest uczestnikiem ekspedycji archeologicznej. Znajduje grobowiec, w którym – wbrew oczekiwaniom – nie natyka się na stos wartych uwagi skarbów. Czyżby wszystkie jego wyliczenia można było o kant zadka potłuc? Nie do końca. Natrafia bowiem na książkę. Pustą, niczym dziennik Toma Riddle'a. I jak wspomniany dziennik – "gadającą". Nie, nie jest horkruksem, sfiksowaną duszą, zamkniętą między okładkami, nic z tych rzeczy. Jest – a raczej była – kobietą imieniem Vella. Odarta ze wszystkich emocji oraz ludzkiej powłoki, stała się największym zbiorem wiedzy wszech czasów – starczy bowiem tylko jej dotknąć, by odczytała myśli dotykającego i zapisała je w sobie na zawsze. Cóż, jako przykładny student, powinien oddać Akademii swe znalezisko, prawda? Jednak tego nie robi (oczywiście, najpierw musi wyplenić z Velli fałszywą wiedzę i przegnać zabobony), co w ostatecznym rozrachunku ma opłakane skutki.

Natomiast gdzieś w zgoła innym miejscu (świecie?), żyje sobie Riella. Córka farbiarzy, której wypada znaleźć męża, ale ma tego pecha, że raczej nikt ze stojących wyżej rodów nie połasi się na jej rękę. No pewnie, płeć męska w niżej postawionych rodzinach nie wyginęła, ale na taki mezalians rodzice nie wyrażą zgody. W jej świecie, rządzonym przez kapłanów, używanie magii jest zakazane. Ba, powiem więcej – jest traktowane jako kradzież! W końcu to własność Aniołów, więc nikt poza nimi – i panami w kieckach – nie ma prawa po nią sięgnąć. I cóż, że można by dzięki niej zdziałać wiele dobrego? Nie i koniec. Wracając zaś do wspomnianej dziewczyny – nie dość, że widzi skazę (czyli ślad po użyciu magii), to ma nieszczęście natknąć się na splamionego (tj. osobę posługującą się nielegalnie zakazanym dobrem). A było nie iść do domu na skróty... No cóż, jest tylko dziewczyną, słabą, wiotką, kruchą, och, ach, więc nie może wydrzeć się z uścisku mężczyzny i uciec. Ale ostatecznie jest przykładną obywatelką swego miasta, więc używając sprytu, wydaje zakałę społeczeństwa w ręce kapłanów. Żeby tego było mało, dostaje eskortę w postaci pewnego przystojnego (a jakżeby inaczej!) i utalentowanego malarza. Wspominałam, że Riella również maluje? Nie? To wspominam. Zaś dwa do dwóch dodajcie już sobie sami. Ręczę, że niewiele się pomylicie, a może nawet wcale.

Mimo (a może zwłaszcza...?) sympatii do Trudi Canavan, ciężko mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Teoretycznie w "Złodziejskiej magii" nie dostajemy nic nowego – ot, początek kolejnej trylogii (autorka chyba ma jakiś fetysz na punkcie liczby 3... Choć trzeba przyznać, że tempa, w jakim pisze kolejne książki, można pozazdrościć), znów dużą rolę odgrywa magia, znów pojawia się wątek miłosny (serio, ileż można...? A może jestem już przeczulona na tym punkcie?). Nawet w zakresie samej magii nie ma specjalnie wielkich zmian. O ile dobrze pamiętam, to w Erze Pięciorga również pobierało się "manę" z otoczenia, z tym, że w tej pozycji istnieje ryzyko jej wyczerpania. Ostatecznie szynoślizgi, aeropowozy tudzież inne techniczne cuda na powietrze, wodę ani cokolwiek innego nie działają. Więc maszynka do maszynki, trochę czarowania tu, tam czy ówdzie i proszę bardzo, "dziury ozonowe" zapełniają się coraz wolniej i słabiej, bo ludzkość najwyraźniej nie popisuje się odpowiednią dawką kreatywności, by móc wyrównać straty. Za nowostkę (niewielką) można uznać sposób opowiadania historii. O ile wcześniej Trudi co jakiś czas przenosiła czytelnika do różnych miejsc i bohaterów, to tym razem książka została podzielona na części (i rozdziały, oczywiście), w których – naprzemiennie – towarzyszymy wyłącznie Rielle i Tyenowi. Warto przy tym zauważyć, że na chwilę obecną ich drogi są całkowicie różne, nie przecinają się. Tym samym mamy dwie równoległe historie, zdziwiłabym się jednak, gdyby w następnych tomach nie powstał wspólny punkt.

dziennik, książka

"Złodziejską magię", będącą otwarciem trylogii "Prawo milenium", czyta się w miarę dobrze, aczkolwiek nie czułam przymusu czytania i czytania, aż do końca. Byłam w stanie odłożyć ją na dłuższą chwilę, ot tak. Wniosek: nie wciąga, jak pierwsze dzieła Canavan, od których nie potrafiłam się oderwać. No nie da się ukryć – wtedy COŚ się działo. Wybuch, morderstwo, szpiegostwo, atak na Kyralię – do wyboru, do koloru. A tu? W sumie spokój, nie licząc zmiany środków transportu, bo ktoś siedzi na ogonie, miłosnych rozterek, obrzucania splamionego warzywami. Ba, nawet czarny charakter w postaci profesora Kilrakera nie wydaje się być dostatecznie czarny, podobnie jak Sa-Gest, którego widzę jako rozwydrzonego i nabuzowanego hormonami nastolatka. Momentów, w których szybciej biło mi serce, było naprawdę niewiele. I – co najgorsze – najprawdopodobniej znam już zakończenie trylogii. Wystarczyło poznać prawo milenium i skojarzyć kilka faktów. Czy mam rację? Czas pokaże, mam jednak nadzieję, że pisarka mnie zaskoczy i wydarzenia potoczą się w nieoczekiwanym kierunku.

Jaka powinna być końcowa ocena? Najchętniej postawiłabym "mocną czwórkę" (na dobrą sprawę – możecie to uznać za właściwą notę, bo szczerze mówiąc, jestem trochę rozczarowana), jednakże – niczym Albus Dumbledore – mam kilka punktów do rozdania na samym końcu. Za lekki styl pisania, który sobie cenię, innowację w postaci nowych światów (wiem, sama koncepcja nie jest niczym nowym, ale w twórczości Canavan – owszem) oraz zmianę kierunku, w jakim zazwyczaj toczyła się historia ("od pucybuta do milionera"). Efekt dodania kolejnych punktów jest poniżej, ja natomiast kończę recenzję następującą konkluzją: jeśli zna się poprzednie dzieła Trudi, to "Złodziejską magię" raczej należy ominąć szerokim łukiem. Wiele się nie straci.

Dziękujemy wydawnictwu Galeria Książki za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...