Kiedy wypatrzyłam u jednej z „gejmegzowych” tłumaczek na półce książkę, nad którą przyjdzie mi dziś się rozpływać w zachwytach, miałam już za sobą styczność z twórczością Anny Brzezińskiej, więc byłam bardzo pozytywnie nastawiona względem „Zbójeckiego gościńca”. Powziąwszy zamiar jej przeczytania szybko zakręciłam się wokół właścicielki, parę razy mrugnęłam oczkiem i po kilku godzinach bardzo dumna z siebie zmierzałam do domu ze swoją zdobyczą w torbie.
„Zbójecki gościniec”, jak niedługo po dotarciu do własnego łóżka się dowiedziałam, jest debiutancką powieścią Anny Brzezińskiej, która w 2001 roku otrzymała nagrodę im. Zajdla i podbiła serca czytelników w Polsce, a także była początkiem Sagi o zbóju Twardokęsku. Tak, autorka zdecydowanie należy do moich ulubieńców, toteż nie marnując czasu zanurzyłam się w wykreowany przez nią świat.
Na samym początku mamy przyjemność zapoznać się z dawnym hersztem zbójeckiej bandy grasującej w pobliżu Przełęczy Zdechłej Krowy. Tak, tak – ci, którzy mieli styczność z „Opowieściami z wilżyńskiej doliny”, mogą kojarzyć nazwy. I słusznie, ponieważ świat przedstawiony w pierwszym tomie przygód zbójcy jest również światem babuni Jagódki. Twardokęsek to kawał porządnego chama i hultaja, ale nie takiego cynicznego czy wręcz komercyjnego, z jakimi często mamy do czynienia w sporej ilości tytułów. Zostajemy wprowadzeni w historię z jego punktu widzenia, a ten nie jest zbyt radosny, ponieważ zbójca siedzi w lochach pod Wiedźmą Wieżą, oczekując wyroku. Zatem można powiedzieć, że mamy do czynienia z opowieścią w opowieści.
I tak dowiadujemy się, że przyczyną wszelkich nieszczęść mężczyzny jest rudowłosa dziewka Szarka, którą zbójca miał (nie) szczęście spotkać na wyspie bogini Zaraźnicy. I od tego momentu ich losy są połączone na dobre i złe. Były grasant z czasem przyzwyczaja się do swej dziwnej towarzyszki, która na Targance wyratowała go z nieszczęścia. Przypadkiem. Kobieta zaś stała się wybranką Fei Filsyon od Zarazy. Bohaterowie „Zbójeckiego gościńca” są niczym plewy na wietrze, „co je jeno wicher po gościńcu pędzi. Prosto w ogień.”
Do niezbyt dobranej pary wędrowców przyłącza się wiedźma, na pozór bezbronna, ale posiadająca ogromną, nieokiełznaną moc. Wszyscy razem przemierzają świat rozdarty przez liczne wojny i pomniejsze konflikty, zagrożony na mocy pradawnej przepowiedni, która w niezrozumiały sposób łączy się z osobą Szarki – rudowłosej niewiasty noszącej na głowie obręcz przeznaczoną dla kochanków kapryśnej boginki z wysp. Kobiety, która rozmawia z bogami sprawiając, że ci pogrążają się w letargu oczekując z trwogą na nadchodzące wydarzenia. W końcu kobiety, której towarzyszy demoniczny jadziołek żywiący się jej snami.
Wbrew pozorom Szarka nie jest heroiną, która ze wszystkich opresji wychodzi cało, a przy okazji ratuje swych towarzyszy. Co to, to nie. Nie raz i nie dwa pani Brzezińska pokazała, że nawet główni bohaterowie nie są bezkarni, że popełniając głupie błędy mogą za nie słono zapłacić. Tak właśnie jest w przypadku rudowłosej, jednak nic więcej już nie zdradzę, aby nie popsuć wam radości z czytania.
W momencie, gdy losy Twardokęska i jego „wybawczyni” znów się zazębiają, mamy do czynienia ze szturmem rudowłosej na Wiedźmą Wieżę. Przybyła ona z nieoczekiwanymi sprzymierzeńcami, ale bynajmniej nie po to, aby ratować zbója, ale po to, by wyciągnąć z lochów Wiedźmę, która była jej potrzebna, a którą też w pewnym sensie… polubiła. I tak oto znów mężczyzna przypadkiem doświadczył łaski losu, który w zamian jeszcze bardziej związał go z ludzką kobietą.
Zbliża się czas wielkich przemian, podczas których wszystko się zmieni i nic już nie będzie takie samo. A już najmniej śmiałkowie stawiający w jakiś sposób temu wszystko czoła, w mniej lub bardziej dobrowolny sposób.
Autorka stworzyła niezwykle sugestywny i oryginalny świat, który do społu z interesującym i niebanalnym portretem psychologicznym bohaterów sprawia, że bardzo trudno jest się oderwać od lektury. Na podziw również zasługuje wykreowanie baśniowych stworzeń, które są nieodłącznym elementem każdego świata nasączonego magią. I tak skrzydłoń, jadziołek czy, choćby, szczuraki żyją na kartach książki i szczerzą do nas zęby. Warto wspomnieć także, że barwny i stylizowany język autorki jeszcze bardziej pomaga się nam wczuć w to wszystko. Jedno słowem – cudo!
Przeczytanie całej książki zajęło mi niecały dzień i mogę z całą pewnością powiedzieć, że w niedługim czasie znów po nią sięgnę. Bogata, oryginalna mitologia oraz skomplikowana i barwna fabuła są czymś, co naprawdę ciężko ostatnimi czasy spotkać, a co jest bezcenne, ponieważ tworzy niezastąpiony nastrój tak ceniony przez wielbicieli książek.
Na koniec rzeknę, że czasem zdarza się przerost formy nad treścią, lecz jestem w stanie przymknąć na to oko, ponieważ to chyba jedyny minus, który i tak nie był w stanie oderwać mnie od lektury. Pewnie nie uwierzycie, ale nawet chochliki drukarskie pochowały się po kątach w moim wydaniu!
Z całą pewnością mogę polecić „Zbójecki gościniec”, jak i również zapewnić, że w niedługim czasie pojawi się u nas recenzja jego kontynuacji!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz