- A więc zaczynajmy. Nie będziemy tracić czasu na uprzejmości. Zajmiemy się poważną pracą. Zakładam, że skoro Igor Georgiewicz zadecydował o przeniesieniu was na ten wydział, to posiadacie zdolności niezbędne do tego, czym się teraz zajmiemy. Zaczniemy od prostego zaklęcia materializacji. Słuchajcie uważnie i postarajcie się zapamiętać...
To, co usłyszałam, nie miało ani krzty sensu. Dopiero za drugim razem udało mi się rozróżnić poszczególne słowa, a potem jakoś zapamiętałam całość.
— Teraz patrzcie uważnie na moje ręce — nakazała Larysa Romanowna, gdy upewniła się, że wszyscy opanowali formułę. — Zaklęciu materializacji powinny towarzyszyć określone gesty. Przynajmniej dopóki nie opanujecie zaklęcia na mistrzowskim poziomie.
Z gestami było trudniej. Jewdokimow, na przykład, nie mógł sobie w żaden sposób poradzić z finalnym pasażem. W końcu udało mu się wykręcić palce pod odpowiednim kątem, a wtedy nasza profesorka oznajmiła.
— A teraz najważniejsze: połączenie gestów i słów. Powtórzcie zaklęcie w myślach, wykonując jednocześnie odpowiednie gesty. Na razie nie trzeba nic mówić na głos!
Sumiennie robiliśmy to, co nam kazano. Muszę przyznać, że czułam się dość głupio. Zupełnie jak przedszkolna gimnastyka poranna: „A teraz, drogie dzieci, weźcie do ręki skakanki!”. Ale przecież to materializacja przedmiotów! Dotychczas o tym tylko słyszałam.
— Dobrze — powiedziała Larysa Romanowna. — Teraz przejdziemy do praktycznego wykorzystania formuły. Ćwiczyć będziemy na zapałkach. A więc uwaga, pokazuję...
Wypowiedziała formułę, wykonując jednocześnie odpowiednie ruchy rękami i — nie mogłam uwierzyć własnym oczom — przed nią na stole rzeczywiście pojawiła się zapałka!
— Możecie spróbować zapalić nią papierosa, jeśli ktoś z was wątpi w jej realność — zaproponowała nasza nauczycielka. — Nie ma niedowiarków? A może nikt nie pali? — Zaśmialiśmy się nieco nerwowo. — A więc zaczynamy. Zaczniemy od... — Spojrzała na listę. — Czernowa Naina?
— To ja — powiedziałam, wstając i czując, jak serce ucieka mi w pięty. A jeśli nic mi nie wyjdzie?
— Świetnie. Kolejność czynności pani zapamiętała, teraz pozostało tylko włączyć wyobraźnię. Gdy będzie pani kończyć formułę i wykonywać ostatni gest, proszę wyobrazić sobie, najlepiej jak tylko pani potrafi, przedmiot, który chce pani otrzymać. A więc…?
Postarałam wziąć się w garść i zaczęłam recytować zaklęcie. Moje ręce automatycznie wykonywały odpowiednie gesty... Aha, zapałka? Co to takiego? Taka drewniana pałeczka z kolorowym łebkiem z siarki. Nagle przypomniały mi się zapałki, które widywałam tylko w dzieciństwie, nie z brązowymi łebkami, a z jasnozielonymi. Strasznie mi się podobały, lubiłam sklejać z nich domki...
Wymówiłam ostatnie zdanie formuły. Miałam wrażenie, jakby w moim wnętrzu coś się naprężyło, a potem natychmiast opadło.
Opuściłam wzrok: przede mną leżała zapałka. Dokładnie taka, jaką sobie wyobraziłam, z zielonym łebkiem.
— Bardzo dobrze. — Larysa Romanowna z zadowoleniem pokiwała głową. — Widzę, że chociaż jedna osoba opanowała lekcję. Teraz pan...
Gdy pozostali z wysiłkiem wyciągali zapałki z powietrza, ja starałam się dojść do siebie. To jest coś! Czyżby mi się poszczęściło? Czyżbym nareszcie miała nauczyć się czegoś pożytecznego? „Tak, a potem pójdę pracować w fabryce zapałek” — dodał wewnętrzny głos z sarkazmem.
— Uwaga! — Larysa Romanowna zastukała w biurko. — Brawo, pierwsze doświadczenie zakończyło się sukcesem. Kontynuujemy...
No i kontynuowaliśmy... Bite trzy godziny ćwiczyliśmy na tych przeklętych zapałkach, aby nauczyć się lekko i bez wysiłku tworzyć je najpierw bez pomocy rąk, potem bez pomocy głosu, samym tylko gestem, a na koniec wyłącznie siłą woli.
Pod koniec zajęć czułam się jak wyciśnięta cytryna. Pozostali również wyglądali nietęgo, ale nikt się nie buntował. Najwyraźniej nie mieli ochoty na skreślenie z listy studentów. Zastanawiałam się, za jakież to przestępstwa dostała się na ten wydział reszta ludzi z mojej grupy? Też chcieli poznać ukrytą przed wszystkimi wiedzę, czy może przyczyny były inne? I cóż za wygodny przypadek sprawił, że znaleźliśmy się tu jednocześnie, czyli na samym początku roku akademickiego?
— A więc — przerwała moje rozmyślania Larysa Romanowna — jeszcze jeden wysiłek, moi kochani, i puszczę was. Czego od was chcę? Żebyście stworzyli jakiś złożony przedmiot. Oczywiście nie zapałkę, mamy ich tu pod dostatkiem. Ograniczeniem jest tylko wielkość: przedmiot nie powinien być większy niż piłka tenisowa. Wszyscy wiedzą, jak wygląda piłka do tenisa? Świetnie. Zaczynajcie. Macie pięć minut.
Profesorka wyszła z sali, a my czuliśmy się nieco zagubieni. Zamknęłam oczy, żeby się nie dekoncentrować i wyobraziłam sobie jabłko. Jabłko to przecież złożony przedmiot, nieprawdaż? Do tego byłam bardzo głodna. Gdy się zdenerwuję, zawsze chce mi się jeść. Dobrze chociaż, że niezbyt często aż tak się nakręcam, bo inaczej roztyłabym się do niewyobrażalnych rozmiarów.
A więc... (Przyczepiło się do mnie ulubione słówko Larysy Romanowny!) Jabłko... Powiedzmy „Lobo” — nie są zbyt duże. Takie zielone, z czerwonym rumieńcem, błyszczące... Gdy się je ugryzie, sok pryska na wszystkie strony, miąższ mają miękki, kwaśnosłodki, skórka trochę cierpka, jakby gorzkawa... Otwarłam oczy. A niech mnie, udało się! Jabłko aż się prosiło, żeby je zjeść!
Rozejrzałam się, żeby zobaczyć osiągnięcia innych. Jewdokimow poszedł po l i n i i najmniejszego oporu i zrobił pudełko zapałek. Przed Kowalowem leżał nóż, przed Fiodorenką — breloczek z logo Mercedesa. Swietłana obracała w dłoniach spinkę do włosów, Małgorzata — ołówek.
— Wszyscy gotowi? — Larysa Romanowna wróciła do sali. — A więc, co macie? Hmm... Małgorzata bazgrała coś swoim ołówkiem na kartce, a potem nachyliła się w moją stronę i złośliwie wyszeptała:— Ołówek chociaż pisze, a czy twoje jabłko jest jadalne?
Z niewiadomego powodu zrobiło mi się tak przykro, że o mało się nie rozpłakałam. Nie namyślając się długo, złapałam jabłko i odgryzłam prawie połowę. Jabłko jak jabłko. W zeszłym roku zebraliśmy na działce prawie dwa worki takich samych.
— No cóż — wesoło powiedziała Larysa Romanowna, obserwując mnie z zainteresowaniem. — Jeśli wynik eksperymentu magicznego można zjeść, dowodzi to powodzenia owegoż eksperymentu! Dobrze dziś pracowaliście, moi drodzy! Czekam na was jutro o wpół do dziewiątej. Ósma to, moim zdaniem, za wcześnie.
— Wpół do dziewiątej to też za wcześnie — burknął Kowalow pod nosem. — Dojazd zajmuje mi dwie godziny.
— Trudno, nic na to nie poradzę — odpowiedziała Larysa Romanowna, dowodząc tym samym, że ma świetny słuch. — Plan zajęć układał Igor Georgiewicz, a on, na wasze nieszczęście, mało tego, że sam jest rannym ptaszkiem, to jeszcze sądzi, że pozostali są takimi samymi skowroneczkami. A tak, o mało co nie zapomniałam. Praca domowa: spróbujcie przeprowadzić materializację przedmiotu o złożonej konstrukcji, wynik pokażecie jutro. Do widzenia!
Wybiegliśmy na korytarz i ruszyliśmy w stronę schodów. Na chwilę obejrzałam się przez ramię. Korytarz znowu dążył do nieskończoności. Nie, to nie jest piętro, a jedna wielka fizyczna anomalia.
O dziwo, następnego ranka nikt się nie spóźnił. Larysa Romanowna weszła do audytorium idealnie o ósmej trzydzieści, przywitała się i kazała nam rozpocząć prezentację prac domowych. Tym razem, dla urozmaicenia, zaczęła odliczanie od drugiej strony listy.
Małgorzata, pozbawiona już swych imponujących paznokci, zademonstrowała bogaty zestaw do manikiuru. Po tej prezentacji długo nie mogliśmy przestać się śmiać, a ja doszłam do wniosku, że dziewczyna przynajmniej ma poczucie humoru. Ale mimo to nie nabrałam ochoty do bliższych kontaktów. Swietłana stworzyła koronkową serwetkę o skomplikowanym wzorze. Jewdokimow nie zrobił na nikim wrażenia, pokazując notatnik na sprężynce, Fiodorenko przygotował samochodzik zabawkę, a Kowalow — telefon komórkowy. Ostatni przedmiot bardzo zainteresował Larysę Romanownę.
— Aloszka, skarbie, czy to działa? — zapytała słodkim głosem.
— N-nie... — wyjąkał „skarb”.
— A dlaczego?
— Nie wiem... — odpowiedział, obracając telefon w rękach. — W domu działał.
— Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. — Nasza nauczycielka pokiwała głową. — Alosza, czy wiesz dokładnie, jak działa taki aparat?
Nasz młody geniusz zmieszał się jeszcze bardziej, a Małgorzata rzuciła wesolutko:— Z ciebie jest po prostu istny stary Merlin!
— Dlaczego? — obraził się Alosza na wszelki wypadek.
— Gdyby Merlin zrobił aparat telefoniczny, pewnie by działał tak samo jak i twój. Tylko pewnie jego byłby z brązu... ze złoceniami — rzekła kpiąco.
— I celtyckim ornamentem — dodał ktoś z sali.
— Małgorzata ma rację. Jeśli nie wie się szczegółowo, jak zbudowana jest dana rzecz, nie uda się jej stworzyć. To jedno z ograniczeń magii, wynikające z samej natury przedmiotów — wyjaśniła profesorka.
Aha. Teraz w końcu zrozumiałam, dlaczego przemysł ma się dobrze w świecie, w którym istnieje magia! Spróbujcie stworzyć od razu na przykład traktor... Co tam traktor, weźmy kolorowy telewizor! Po pierwsze, magów zdolnych do czegoś takiego można pewnie policzyć na palcach jednej ręki. Po drugie, poznanie wszystkich elementów zajęłoby mnóstwo czasu, i nie sądzę, żebym na przykład ja była w stanie pojąć zasadę działania odtwarzacza DVD czy chociażby zwykłego kalkulatora. A jeśli tworzyć go część po części... To byłoby, wybaczcie, zwykłe marnowanie potencjału! Nie sądzę, by ktokolwiek zdecydował się postawić nawet kiepskiego maga przy taśmie produkcyjnej z odlewami jakichś śrubek. Dużo prościej i taniej wyjdzie zrobić je maszynowo. Więc to dlatego w niewielu dziedzinach magia jest na porządku dziennym. Oczywiście, istnieją „medycy”, „iluzjoniści”, „wsioki” — całkiem pokojowe zawody, pożyteczne dla społeczeństwa… A co ma zrobić cała reszta? Powiedzmy, że ktoś pracuje dla służb specjalnych albo po prostu jakichś bogaczy, tak od zawsze było. Różnie się zdarza, czasem trzeba podsłuchać czyjeś rozmowy albo na odwrót, dopilnować, żeby nikt nie podsłuchał twoich. Ktoś działa w prywatnych firmach o podobnym profilu... A kto inny bawi szarych obywateli przepowiedniami. Jedną taką firmę sama znam, mają na jedną parę prawdziwych magów wieszczów dziesięciu szarlatanów! Ale to tyle.
Tak więc w przypadku braku jakichś nadzwyczajnych zdolności nie można też niczego nadzwyczajnego oczekiwać od życia. W najlepszym razie — kariery teoretyka, ale i tutaj są pewne przeszkody. Magia to nie jest żadna chemia ani fizyka, tak więc w celu przeprowadzania doświadczeń należy mieć odpowiedni potencjał. Oczywiście, zawsze można wymodelować proces na komputerze, ale będzie to model bardzo toporny, ponieważ wyniki doświadczenia zależą tu od zdolności i osobowości prowadzącego. Zgadza się, zawsze można ćwiczyć na innych, ale w tym celu należy najpierw pozyskać wystarczający prestiż w społeczności naukowej, wpływy, znajomości... A jeżeli jesteś średniakiem, to ci, rzecz jasna, nie grozi. Błędne koło...
— No cóż, została tylko Czernowa — powiedziała Larysa Romanowna, przerywając moje rozmyślania. Westchnęłam i skoncentrowałam się. Wybrałam statuetkę z brązu przedstawiającą jeźdźca. W domu ćwiczyłam na malutkich figurkach, a teraz postanowiłam zrobić większą.
— Dobrze. — Profesorka pochwaliła moją pracę, obserwując, jak staram się złapać oddech. Potem schyliła się i szepnęła: — Czy wiesz, dlaczego tak się zmęczyłaś?
— Nie. — Pokręciłam głową. — Rzeźba nie jest przecież duża...
— Jest niewielka — potwierdziła. — Ale ma sporą masę. W przyszłości bardziej uważaj, żeby się nie przeciążyć.
Larysa Romanowna odeszła ode mnie i zwróciła się do całej grupy:
— A teraz chcę was o coś spytać. I postarajcie się odpowiedzieć uczciwie. Kto z was próbował w domu stworzyć pieniądze?
Poczułam, że się czerwienię i kątem oka zauważyłam, że Swieta zrobiła się purpurowa, a Małgorzata zaczęła gwałtownie szukać czegoś w torbie.
— Próbowaliście — skonstatowała Larysa Romanowna. — Nie ma się czego wstydzić. I co, udało się?
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz