„Wyprawa skrytobójcy” to już ostatni tom trylogii opowiadającej o losach Bastarda Rycerskiego i jego zmaganiach z żądnym tronu księciem Władczym oraz najeźdźcami, którzy nawiedzają Królestwo Sześciu Księstw. Co prawda istnieje jeszcze kolejna seria, która kontynuuje wydarzenia opisane w „Skrytobójcy”, ale na niej skupimy się kiedy indziej. Trzecia część jest zdecydowanie najdłuższą książką cyklu, bo liczy sobie prawie tysiąc stron. Jak zwykle nie mogłem doczekać się momentu ponownego wejścia w świat Robin Hobb, amerykańskiej pisarki, która dotychczas nie zawiodła moich oczekiwań, tworząc powieści fantasy na wysokim poziomie. Powieści rekomendowane przez samego George'a R. R. Martina, autora słynnej sagi „Pieśni Lodu i Ognia”.
Bastarda spotykamy świeżo po uratowaniu z rąk okrutnego księcia Władczego. Młodzieniec, uciekając nowemu władcy, skorzystał z mocy Rozumienia, co odbiło się na jego psychice. Zajmuje się nim wierny przyjaciel i opiekun, Brus, który ostatecznie przywraca wychowanka do odpowiedniej formy. W Królestwie Sześciu Księstw nie dzieje się jednak dobrze – w czasie rekonwalescencji Bastarda, Władczy zdążył już zaszkodzić swoim poddanym, lekceważąc zagrożenie ze strony najeźdźców, którzy zarażają ludzi Kuźnicą. Zmienia ona ich w nic nieczujące osobniki napadające na każdego pechowca. Jedynym ratunkiem jest prawowity władca, książę Szczery, który wyruszył na poszukiwanie Najstarszych. Problem w tym, że nie wrócił. Czy Bastard go odszuka, ratując świat i spełniając tajemniczą przepowiednię?
„Wyprawa skrytobójcy” nie jest udanym zwieńczeniem trylogii – to trzeba powiedzieć wprost, bez owijania w bawełnę. Książka została maksymalnie rozciągnięta niczym guma (lub – jak kto woli – filmowy „Hobbit”). Prawda jest okrutna. Autorka zupełnie nie miała pomysłu na historię. Trzeci tom to ciąg przewidywalnych wydarzeń i krótkich epizodów, w których Bastard daje się poznać z tej złej strony. Myśleliście, że jest inteligentny, odważny i waleczny? Gdzie tam. Przyjaciele zostawiają go bez powodu, czym autor próbuje wmówić czytelnikowi, że odtąd Bastard musi zacząć samodzielnie podejmować decyzje (wcześniej tego najwyraźniej nie robił). Skutkuje to początkiem, który może być odebrany dość negatywnie. Dlaczego? Robin Hobb tworzy konflikty między bohaterem a jego przyjaciółmi, sztuczne, prezentujące protagonistę jako człowieka rozdartego wewnętrznie, związanego okowami przysiąg i rozkazów innych. Błąd. On już był tak rozdarty, że niektórzy czytelnicy uczciwie zgłaszali „przepraszam, a czy bohater nie może się mniej użalać?”, a teraz to wręcz pęka w szwach i powoduje frustrację nawet u wielbicieli. Co najważniejsze, szukający własnej drogi bękart i tak robi to, co się od niego wymagało. Z opóźnieniem wynoszącym kilkaset stron, przy okazji popełniając kilka(naście) błędów, ale jednak.
autorstwa MarcSimonetti
Wątek miłosny zajeżdża beznadziejną telenowelą brazylijską (jak to określiła moja przyjaciółka). Sensu brak, zaciekawienie... no, w sumie to jest. Potęgowane irytacją, żeby bohater spiął pośladki i zawalczył o swoje. Nie spina, tylko dalej tonie w żalach, obiecując sobie, że to się zmieni – nie zmienia się. Zakończenie zapada w pamięci, lecz z powodu jego niedopracowania. Miała być gorycz, jest większa frustracja i gniew spowodowany dziwnymi rozwiązaniami, zwiększającymi pragnienie dania Bastardowi solidnego kopa w tyłek z tekstem na ustach: „ogarnij się, chłopie!”. Facet myśli, że robi przysługę sobie, przyjaciołom oraz ukochanej, nie informując ich o tym, iż żyje. Jakie pobudki nim kierowały? Depresja? A może nieuzasadnione obrażenie się na resztę świata? Nie obchodzi mnie to. Zakończenia nie da się strawić, a zachowanie bohatera zakrawa już o niesmaczny żart. Robin Hobb powinna usiąść i napisać ostatni tom od nowa. Nie po to czytałem 1000-stronicową powieść, aby poznać jedno z najbardziej bzdurnych zwieńczeń w literaturze fantasy. Stawiam, że nowa seria wcale nie zmieni mojego zdania, bo rozgrywa się aż dziesięć lat po „Wyprawie skrytobójcy”.
Paradoksalnie nie czyta się tego aż tak źle. „Wyprawa skrytobójcy” zahacza momentami o wysoki poziom, jaki utrzymywała autorka w poprzednich tomach. Szczególnie jest to widoczne w doskonale zaprezentowanych relacjach między Bastardem a Ślepunem. Komentarze wilka oraz jego spojrzenie na świat wyciągają czytelnika z przygnębiającego nastroju, który nieustannie towarzyszy bohaterowi. Niestety reszta koligacji śmierdzi banałem i brakiem kreatywności, o które autorki nie podejrzewałem. Z innych atutów – mimo że poszczególne epizody absolutnie nic nie wnoszą do historii, a jedynie wydłużają książkę i są dowodem na brak rozsądku Bastarda, to potrafią zainteresować. Trudno powiedzieć, z jakiego konkretnie powodu – w moim przypadku liczyłem może na odegranie większej roli występujących w nich postaci. Szkoda, że nie odgrywają, a kobiece charaktery czasami są zbyt do siebie podobne. Na przykład pod tym względem, że każda docenia walory bohatera i chciałaby je lepiej poznać w łóżku. Nie jestem pewien, czy ich rozwiązłość była zamierzona, czy też Robin Hobb po prostu poniosło. Przecież wykreowała nadzwyczaj ponurego głąba. Niech przynajmniej powodzenie u kobiet ma!
Nie będę dobijał leżącego. „Wyprawa skrytobójcy” to powieść niezła, bo podróż po zakątkach Królestwa Sześciu Księstw potrafi wciągnąć. Jednocześnie jednak jest boleśnie niedopracowana, ponieważ pretekst do wspomnianej podróży łatwo uznać za naciągany, zaś zakończenie to kpina z czytelników. Szykujcie się na tysiąc stron żmudnej drogi, może nie zanudzającej, ale równocześnie nieoferującej wielkich zachwytów. Jeśli strawicie koniec, bezsensowne rozwiązania, nadmierne przedłużanie i wątek miłosny na miarę telenoweli, powinniście się całkiem dobrze bawić. Pozostali mogą odjąć od oceny dwa punkty.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz