Fragment książki

14 minut czytania

Trzynaście lat wcześniej

Kap, kap, kap.

Kap, kap, kap.

Kap, kap, kap.

Zaczynało jej to działać na nerwy. Taylor Keane dokręciła kran z całych sił, a nawet użyła ścierki do naczyń, żeby móc mocniej zacisnąć na nim dłonie, ale denerwujący dźwięk kapania nie ustał. Skąd w takim razie dobiegał? Pochyliła się nad zlewem, przekręciła klamkę i uchyliła okno, a następnie zanurzyła ramię w kojącym nocnym powietrzu. Otworzyła dłoń. Nawet nie mżyło.

Najdziwniejsze było jednak to, że gdziekolwiek by poszła, odgłos kapania w każdym punkcie domu był jednakowo głośny, zupełnie jakby za nią podążał. Może i przespała większość zajęć z fizyki, ale była prawie pewna, że coś takiego nie powinno się wydarzyć.

Otworzyła szafkę pod zlewem, po czym – przecisnąwszy się obok niezliczonych butelek z wybielaczem oraz środkami do dezynfekcji i pielęgnacji mebli – odnalazła kolanko rury. Szybko przesunęła po nim palcem, żeby upewnić się, że jest suche. Po przecieku nie było ani śladu.

Kap, kap, kap.

Typowe. Rodzice, jak co tydzień, pojechali na swoje niedorzeczne zajęcia z salsy, więc sama musiała stawić czoło awarii hydraulicznej. Dzwoniła do nich raz za razem, ale nie odbierali telefonów.

Co. Za. Noc. Jakby nieobecność Jonny’ego, który obiecał ją odwiedzić, nie była wystarczająco dużym rozczarowaniem. Mieli w planie obejrzenie filmu na DVD połączone z całowaniem, ale on się wycofał, twierdząc, że coś go łapie. Parszywy łgarz poszedł pewnie grać z koleżkami na automatach. Taylor przeklęła w myśli swoją zgubną słabość do umięśnionych ramion i błękitnych oczu.

Kap, kap, kap.

– Boże, jakie to irytujące.

Zacisnęła obie pięści na zmierzwionych włosach karmelowej barwy, po czym wyszła z kuchni do salonu, tupiąc głośno ze złości. Odnalazła pilota, którym ściszyła telewizor.

Kap, kap, kap.

Dźwięk wydawał się dochodzić gdzieś z góry, być może z pustej przestrzeni oddzielającej oba piętra. Omiotła wzrokiem sufit w poszukiwaniu wybrzuszeń. Może powinna po prostu zadzwonić po hydraulika… Była pewna, że tak właśnie należało postąpić w przypadku przecieku. Z pewnością rodzice byliby jej wdzięczni za ocalenie sufitu przed zawaleniem. Dochodziła już jednak dziewiąta wieczorem i Taylor zadrżała, gdy wyobraziła sobie, ile musiało kosztować wezwanie całodobowego pogotowia hydraulicznego. W torebce nie miała nawet dziesięciu funtów.

Boso przeszła po beżowym dywanie z pluszu do holu, gdzie przesunęła wzrokiem po krętych schodach prowadzących na górę. Może dźwięk dochodził gdzieś z piętra? Tamtejsza łazienka wydawała się jego najbardziej prawdopodobnym źródłem. Warto to było sprawdzić.

Kap, kap, kap.

Głośniej i wyraźniej niż wcześniej: odgłos tłustych, lepkich kropli spadających na twardą powierzchnię. Tylko gdzie? Mieszkała tu od urodzenia (do momentu, gdy wyjechała do szkoły), ale nagle dom zaczął sprawiać dziwne, obce wrażenie. Nie chciała wyjść na cykora, ale naprawdę żałowała, że jest w tej chwili sama.

Taylor zdobyła się na odwagę i postawiła czubek stopy na pierwszym stopniu. Wygięła szyję, żeby zajrzeć na piętro. Droga była wolna. Światło kinkietu zawieszonego wysoko nad nią rzucało na sufit cień przypominający kształtem szpon. Zawahała się. Jakiś głos w jej głowie szepnął: „Nie idź na górę”.

– Weź się w garść, Tay – mruknęła sama do siebie.

Zaczęła wspinać się po schodach po dwa stopnie naraz, żeby pokazać domowi, że w ogóle się go nie boi. To nie był jakiś durnowaty horror przyniesiony przez Jonny’ego, żeby ją nastraszyć, tylko prawdziwe życie, a problem stanowiła zwykła cieknąca rura.

Gdy była już prawie na górze, wyjrzała zza balustrady. Niczego tu nie ma. Zbiornik na wodę znajdował się na strychu, ale – nawet gdyby przymknęła oko na podobieństwo sytuacji do scen ze znanych jej horrorów – nie było mowy, żeby weszła na niego sama, bo kręciły się tam pająki dorównujące rozmiarami małym kotkom. Jednak dźwięk kapania nie ustawał. Wręcz przeciwnie: krople opadały teraz z jeszcze większą częstotliwością, wybijając coraz szybszy rytm.

Na piętrze znajdowały się dwa możliwe źródła kapania: główna łazienka oraz łazienka przylegająca do sypialni rodziców. Zacisnąwszy pięści, weszła najpierw do pokoju rodziców. Nikłe światło sączące się przez żaluzje pozwoliło jej stwierdzić, że pomieszczenie jak zwykle było nieskazitelnie czyste i nie było tu śladów powodzi. Ruszyła w kierunku maleńkiej łazienki. Gdy włączyła światło, od razu dostrzegła przez szklane drzwi, że sucha jak papier kabina prysznicowa nie mogła być odpowiedzialna za kapanie. Ubikacji również nic nie dolegało – na płytkach nie było ani śladu wody.

Pozostała tylko jedna możliwość. Wróciła na korytarz i zaklęła. Przeciek wydawał się coraz większy. Dźwięk pojedynczych kropli brzmiał teraz jak nieprzerwany strumień, jakby ciecz lała się prosto na podłogę.

Pospiesznie przeszła do głównej łazienki i pociągnęła za sznureczek od lampy. Żarówka zapaliła się z wahaniem, bzycząc i mrugając, po czym wypełniła pomieszczenie bladym, niepewnym światłem o zielonkawej poświacie. Taylor zaczęła się zastanawiać, czy przeciek może mieć wpływ na instalację elektryczną. Poza żarówką wszystko wyglądało normalnie, ale dźwięk wody był tu najgłośniejszy. Zasłonka prysznicowa została rozciągnięta na całą długość wanny. Taylor poczuła się jak kompletna blondynka. Tyle zamieszania, a to tylko woda kapała z prysznica do wanny.

Światło znowu zamigotało. I zbladło. Nie opuszczało jej kłucie w żołądku. „To tylko prysznic” – przekonywała sama siebie. Powoli przesunęła stopy po płytkach podłogi, następnie wsparła się o umywalkę i w wiszącym nad nią bogato zdobionym lustrze ujrzała własną pobladłą twarz. Wyciągnęła dłoń w kierunku zasłonki i musnęła palcami krawędź plastiku. „Zrób to tak, jakbyś zrywała plaster…”.

Szarpnęła kotarką, strącając przy tym kilka butelek szamponu do pustej białej wanny. Głowica prysznica wisiała nad jej głową wyczekująco, a z jej otworów nie wydobywała się ani kropla wody.

– Co, do…? – stęknęła Taylor, odsuwając się od wanny. – To jakieś szaleństwo!

Kap, kap, kap. Dźwięk rozbrzmiewał bardzo głośno. Skąd mógł dochodzić?

I wtedy się zorientowała. Kątem oka dostrzegła, że coś porusza się w lustrze. Coś, co nie było nią. Gdy obracała się ku szkłu, całkiem zaschło jej w gardle. To było niemożliwe, ale jej odbicie miało towarzystwo – w obrębie ramy czaiło się coś jeszcze. Taylor wrzasnęła.

Szkło utraciło stały stan skupienia i przypominało teraz pokrytą zmarszczkami powierzchnię zbiornika z płynnym srebrem. Z jego głębi wyłoniła się szczupła, biała jak marmur, ociekająca krwią ręka. Dłoń chwyciła się umywalki, a za nią zaczęła wysuwać się reszta ciała. Z martwych paznokci ściekały czerwone strumyczki, które następnie spływały pomiędzy rozłożonymi palcami. Krew zaczęła gromadzić się wokół kranu i wewnątrz umywalki. Gdy dłoń wyciągnęła się w kierunku Taylor, na ułożone w mozaikę płytki podłogi chlapnęło kilka tłustych czerwonych kropel.

Kap, kap, kap.

Obecnie

Rozdział 1
Halloween

Piper’s Hall, czyli szkoła dla dziewcząt w wieku od jedenastu do osiemnastu lat, położona była na samym szczycie klifu, co wystawiało ją na działanie nie tylko silnych wiatrów, lecz także wysokich fal. Szkoła siedziała wysoko nad brzegiem morza niczym gargulec i nic w architekturze budynku nie świadczyło o jego pedagogicznej funkcji. Wieże i wieżyczki zakończone były wrednie wyglądającymi metalowymi szpikulcami, a chłostane deszczem rozległe boisko miało kolor skały łupkowej. Za dnia szkoła stanowiła iście koszmarny widok, a nocą robiło się jeszcze gorzej.

Miejscowi używali do jej określenia wielu różnych wyrażeń konkurujących ze sobą pod względem wulgarności, a mieszkańcy pobliskiego Oxsley po prostu trzymali się od niej z daleka. Mieli ku temu dobre powody, gdyż budynek przypominał nawiedzony zamek z dziecięcych koszmarów. Nawet będąc na morzu, z odległości wielu kilometrów można było obserwować, jak rozwidlone języki błyskawic wyciągają się, by lizać okiennice szkoły.

Jednak od złowieszczego wyglądu jeszcze gorsze było to, że w Piper’s Hall znajdowała się banda zadzierających nosa bachorów z bogatych rodzin. A przynajmniej taki werdykt wydała Bobbie Rowe, według której każdy, kto miał w głowie choć szczyptę zdrowego rozsądku, powinien unikać tej szkoły.

Chłód przenikał kości Bobbie na wylot, a żarząca się niemrawo zawartość kubła na śmieci w żaden sposób nie była w stanie ogrzać ich siedmioosobowej grupy. Tłoczyli się wewnątrz szopy ze sprzętem sportowym położonej na końcu boiska do hokeja, a zawodzący wiatr stukotał okiennicami. Jedynym sposobem na powstrzymanie się przed szczękaniem zębami jak dzięcioł z kreskówki było ich mocne zaciśnięcie.

Wieczór okazał się słaby. Tak słaby, że miała ochotę się poryczeć. Tak naprawdę Bobbie nawet nie lubiła większości tych osób, a już na pewno nie ruszało jej samo Halloween.

– Dźwięk robił się coraz głośniejszy… kap, kap, kap… – Zabawkowych rozmiarów palenisko oświetlało rumianą twarzy Sadie Walsh demonicznym blaskiem. – Opiekunka do dzieci sięgnęła po zasłonkę prysznica tak wolno, jak tylko się dało, zrobiła głęboki wdech, a potem ją odsunęła!

– O Boże! I co tam było? – zapiszczała Lottie Wiseman, żując z nerwów kosmyk włosów.

Sadie zmrużyła oczy w zachwycie, bo stworzone przez nią napięcie sprawiło, że jej słuchacze nie mogli doczekać się finału opowieści.

– Na drążku zasłonki wisiał pudel z poderżniętym gardłem, a jego krew kapała do wanny!

Dwaj siedzący naprzeciwko Bobbie chłopcy, których obecność w szkole dla dziewcząt nie była w żaden sposób uzasadniona – zwłaszcza w środku nocy – wymienili spojrzenia i zarechotali.

– A na lustrze… – Sadie kontynuowała opowieść z szaleńczym błyskiem w oku – …ktoś napisał krwią: „Ludzie też potrafią lizać ręce!”.

Lottie, Grace i Naya wydały z siebie udawany pisk przerażenia ku uciesze wprowadzonych na teren szkoły chłopców. Bobbie zmieniła tylko pozycję ciała, żeby pobudzić do życia zdrętwiałe od siedzenia na twardej ławce pośladki. Szkoła z internatem była w stanie przemienić niektóre dziewczęta w tykające bomby hormonalne, ale w jej przypadku wywołała jedynie obezwładniającą nieśmiałość w towarzystwie przedstawicieli płci przeciwnej.

– Niech ci będzie, Sadie – odezwała się siedząca obok Bobbie jej najlepsza przyjaciółka. – Słyszałam tę historyjkę już z milion razy, tyle że główną bohaterką powinna być starsza pani, a nie opiekunka do dzieci… Po co opiekunka miałaby kłaść się do łóżka w cudzym domu?

Bobbie zachichotała, a następnie poprawiła modne – ale i niezbędne ze względu na wadę wzroku – okulary w grubych oprawkach na swoim zgrabnym nosku. Bogu niech będą dzięki za Nayę, która sprawiała, że w Piper’s Hall prawie dało się wytrzymać. Zauważyła, że jeden z chłopców (ten ładniejszy, mieszanej rasy młodzieniec o krótko ostrzyżonych włosach) także szczerzy zęby w uśmiechu, ale Sadie nie sprawiała wrażenia zachwyconej negatywną recenzją.

– Wybacz, Nayu, zapomniałam, że jesteś ekspertką w dziedzinie wszystkiego, co ma związek z Halloween, mój błąd.

Naya wydęła pełne wargi.

– Wcale tak nie twierdzę, ale obiecałaś nam prawdziwą historię o duchach. Halo, Rzecznik Praw Konsumenta? Opis produktu różnił się od tego, co znalazłam w opakowaniu…

Bobbie ponownie parsknęła śmiechem. Sadie uwielbiała ściemniać, a w instytucji, w której źródła światła były równie pożądane, co papierosy w więzieniu, skłonność ta nabierała dodatkowego znaczenia.

– No dobra. Chcecie usłyszeć prawdziwą historię o duchach?

Siedzące w kręgu osoby przytaknęły. Wszyscy oprócz Bobbie. Pod wpływem nacisków ze strony Nai zamiast czytać Dumę i uprzedzenie i zombi, wzięła udział w tej dziecinadzie. „Przecież jest Halloween – błagała Naya. – Taka noc zdarza się tylko raz w roku… Pozwól sobie na odrobinę szaleństwa!”.

Naya jeszcze za to zapłaci. Bobbie nie wiedziała wprawdzie jak, ale była pewna, że tak właśnie się stanie.

– Tylko nie mówcie potem, że was nie ostrzegałam…

– Jezu święty, Sadie! – odezwała się w końcu Grace Brewer-Fay, ostatnia na liście uczestniczka ich nielegalnej imprezy oraz miłościwie im panująca królowa. Jej mina nie mogłaby wyrażać większego znudzenia. – Możesz się streszczać? Nie mam zamiaru spędzić tu całej nocy.

Przewodnicząca szkoły wymówiła te słowa pedantycznym, uwodzicielskim tonem rodem z telenoweli, głaszcząc jednocześnie chłopca, w którego się wtulała – przystojniaka o urodzie modela z reklam firmy Hollister, który podobał się Bobbie. Gdy Grace przesunęła palcami po gładkiej i jędrnej brązowej skórze jego przedramienia, Bobbie zaczęła się zastanawiać, jakie to musi być uczucie. Chłopak był śliczny i nawet przyznanie tego w zaciszu własnej głowy sprawiło, że jej policzki spłonęły rumieńcem. Było to głupie, bo on pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Bobbie od zawsze wcielała się w rolę kameleona, który nie miał nic przeciwko temu, by zlać się w jedno z tapetą.

Sadie nadęła się jak wyjątkowo dumny z siebie paw.

– Ta historia wydarzyła się naprawdę, i to tu, w Piper’s Hall. – Grace i Naya momentalnie wydały z siebie pełne niedowierzania odgłosy. – Serio! Moja najstarsza siostra tu wtedy chodziła! Jak nie wierzycie, mogę do niej zadzwonić!

Bobbie zrezygnowanym ruchem opuściła głowę na bark Nai.

– Możemy już iść? – spytała szeptem, żeby nie usłyszał jej nikt poza przyjaciółką. – Do końca książki zostały mi dosłownie dwa rozdziały, a właśnie zbliżałam się do wielkiego finału.

– Chyba żartujesz? Zabawa dopiero się zaczyna! – Nowojorski akcent Nai, lekko rozcieńczony trzema latami pobytu w Anglii, zawsze odzyskiwał wyrazistość w chwilach wzmożonej ekscytacji.

– Kto z was zna opowieść o Krwawej Mary?

Sadie ponownie pochyliła się w kierunku ognia. Gdyby zbliżyła się do niego jeszcze trochę, z pewnością zaczęłaby topić się jej twarz. Bobbie niechętnie podniosła bezwładną dłoń, a w jej ślady poszło kilka innych osób.

– Może wam się wydawać, że znacie tę historię, ale przez lata jej treść łagodniała i ulegała zmianom. Jej prawdziwa, oryginalna wersja ma swój początek tutaj, w Piper’s Hall…

– Jasne! – mruknął drugi chłopak, którego ten seksowny nazywał Markiem.

Bobbie zawsze było szkoda chłopców o tym imieniu. Co za rodzice nadają dziecku imię kojarzące się z pokutującą duszą? Cóż za podłość! Mark też mieszkał w Oxsley, był muskularny i krępy, na lewym uchu nosił złoty kolczyk. Bobbie wyobrażała sobie, że był pomocnikiem na farmie albo kominiarzem, ale zdawała sobie sprawę, że więcej w tym było jej snobizmu niż prawdy.

– Słyszałem tę historię setki razy! – narzekał dalej chłopak. – Był o niej film!

– Tak, Marku, a to dlatego, że została rozpowszechniona przez wychowanki Piper’s Hall… Prawdziwa opowieść zaczyna się dwieście lat temu samobójczą śmiercią uczennicy o nazwisku Mary Worthington. Stało się to w noc taką jak ta… niebo rozświetlały błyskawice, a ziemią wstrząsały grzmoty!

Jak na zawołanie obskurna szopa zatrzęsła się od grzmotu. Bobbie wbrew sobie chwyciła Nayę za ramię.

Sadie rozkoszowała się przypadkowo osiągniętym dramatyzmem.

– W Halloween poszła do swojego ukochanego, miejscowego chłopca, którego chciała poprosić o wzięcie z nią potajemnego ślubu. W tamtych czasach wywołałoby to ogromny skandal – romans bez ślubu był dla dziewcząt z Piper’s Hall czymś nie do pomyślenia. Gdy chłopak odmówił, zaczęła go błagać, ale tylko zaśmiał się jej w twarz. Dostał już przecież to, na czym mu zależało. Mary pobiegła więc do szkoły w strugach deszczu, znalazła kawałek liny i powiesiła się w łazience. Ostatnią rzeczą, którą widziała, było własne odbicie w lustrze…

– Wszyscy słyszeliśmy już tę historię! – zawołała Grace z grymasem niezadowolenia na twarzy i potrząsnęła blond włosami jak modelka w reklamie szamponu.

– Czy określenie Krwawa Mary nie odnosi się przypadkiem do królowej Marii I, która wymordowała setki protestantów? – szepnęła Bobbie do ucha Nai, przypominając sobie jak przez mgłę lekcję historii z szóstej klasy.

Naya obdarzyła ją szerokim uśmiechem.

– Kotku, wydaje mi się, że Sadie ma na ten temat własne informacje!

Siedząca po drugiej stronie kręgu Grace wstała i chwyciła za rękę usidlonego przez siebie przystojniaka.

– Caine i ja będziemy spadać. Mam ciekawsze rzeczy do roboty…

„Aha, czyli miał na imię Caine. Caine. Fajne imię. Bobbie i Caine też nieźle brzmiało. Tak, jasne, możesz sobie pomarzyć” – zbeształa się.

– Poczekajcie chwilę! – Sadie uśmiechnęła się niewinnie i oblizała wargi. – To było dopiero tło…

– Chcę posłuchać do końca.

Caine ponownie klapnął na ławkę ku nieskrywanemu niezadowoleniu Grace. Biedny chłopak musiał przegapić numer biuletynu Piper’s Hall, w którym wyraźnie stwierdzano, że każdego, kto sprzeciwi się woli Grace Brewer-Fay, spotka ponury los.

Upiorny wiatr groził zerwaniem dachu szopy i Bobbie oplotła się mocno ramionami. Sadie na nowo zaczęła snuć opowieść:

– Istnieje wiele różnych wersji dotyczących tego, co się potem stało, ale wszystkie one zgadzają się co do tego, że możliwe jest wywołanie ducha Krwawej Mary… i to właśnie wydarzyło się w naszej szkole. Parę lat temu, gdy do Piper’s Hall chodziła moja siostra, udało się to pewnej dziewczynie. Są z tym związane pewne reguły. Należy się do tego zabrać, gdy wybije godzina duchów, czyli o północy. Konieczne jest zapalenie świecy, żeby pomóc Mary trafić na drugą stronę lustra, które, nawiasem mówiąc, też jest potrzebne, bo jej dusza została uwięziona w jednym z nich i nigdy nie dotarła do zaświatów. Potem wystarczy wymówić jej imię pięć razy…

– I co się stanie? – zapytał Caine z szeroko otwartymi oczami.

– Nikt żywy tego nie wie. Nigdy nie znaleziono ciał. One po prostu znikają… a przynajmniej tak głosi plotka.

W pomieszczeniu zapadła cisza wywołana wizją konsekwencji opisanych przez Sadie. W końcu Naya zaczęła klaskać w zwolnionym tempie. Chwilę później dołączył do niej Caine, którego białe zęby lśniły w półmroku. Szeroki uśmiech dodatkowo rozjaśniał mu twarz, a Bobbie nie była w stanie oderwać od niego wzroku. W policzkach robiły mu się dołeczki. Wyglądał jak żywcem wycięty z wiszącego w pokoju nastolatki plakatu.

Dziwna sprawa. Bobbie nie była zazwyczaj zainteresowana rówieśnikami: nastoletni chłopcy przypominali jej dzieci. Natomiast „nastoletni” młodzieńcy z programów telewizyjnych, którzy wpadli jej w oko, tak naprawdę przekroczyli już dwudziestkę. Caine był inny niż reszta: nie miał trądziku i nie nosił aparatu ortodontycznego ani zbyt luźnych sportowych ciuchów, czym przypominał raczej serialowych chłopców. W liceum w Radley bez dwóch zdań musiał opędzać się od dziewcząt, więc dziwne było, że zwrócił uwagę na Grace. Co prawda była ładna, ale tak samo określić można było wiele trujących roślin…

– Nie znaleziono ciał? Cóż za dogodny zbieg okoliczności! – zawołała radośnie Naya. – Rozpłynęły się w powietrzu!

Grace skrzywiła się z równie nieporuszoną miną.

– Stra-a-asznie się cieszę, że zostaliśmy, żeby posłuchać zakończenia. Kiedy premiera filmu?

Sadie skrzyżowała ramiona na piersi i wydęła wargi. Bobbie była w stanie przewidzieć jej słowa, jeszcze zanim dziewczyna otworzyła usta.

– Dobra, rozumiem. Skoro tak, to może macie ochotę sami spróbować?

To właśnie było prawdziwe crescendo wieńczące jej opowieść, a poprzednie zakończenie pełniło jedynie funkcję zmyłki, która miała popchnąć ich ku tej nieuniknionej konkluzji. Zaległa cisza tak głucha, że dałoby się usłyszeć, jak na drugim końcu boiska do hokeja spada na ziemię szpilka.

– Co? Chyba nie mówisz poważnie? – spytała Naya, a Lottie obserwowała całą scenę oczami wielkimi jak ślepia galago.

– Ja to zrobię! – zgłosił się na ochotnika Caine, pocierając dłonie.

– Nie! – Mina biednej Lottie sugerowała, że dziewczyna była na skraju załamania nerwowego.

Sadie wstała, rzucając tym samym obecnym niewidoczną rękawicę.

– Skoro moja historia jest słaba, to wywołanie jej ducha nie powinno was przerażać.

– Lepiej wywołaj sobie trochę rozumu w głowie – warknęła Naya.

Boże. Bobbie nieraz już była tego świadkiem… Naya Sanchez nie wiedziała, kiedy odpuścić. Należało przygotować się na wybuch.

– Jak jesteś taka twarda, to dlaczego sama tego nie zrobisz?

– Ziew. Bo już raz to zrobiłam! – odparła Sadie z dłonią wspartą o biodro, równie uparta co jej oponentka.

– To jakim cudem jeszcze żyjesz? – odezwała się Bobbie w nadziei, że może uda jej się przygasić zapalczywość Nai.

Naciągnęła na dłonie rękawy grubego swetra z warkoczami, żeby trochę je ogrzać.

Stojąca pośrodku kręgu Sadie wyglądała na zbitą z pantałyku.

– Nie mam pojęcia! Po prostu nic się nie stało. Ale biorę Lottie na świadka, bo wszystko widziała!

Każda para oczu w zadymionym pomieszczeniu zwróciła się ku delikatnej twarzy Lottie gotowej przytaknąć dowolnemu słowu, które wyszło z ust jej najlepszej przyjaciółki.

– To prawda. Zrobiła to trzy dni temu… wykonała wszystko, jak należy, ale nic się nie stało. Ale i tak było strasznie!

– Serio? Nie pojawił się wymyślony duch? Cóż za zaskoczenie. – Wargi Grace wygięły się w dobrze im znany złośliwy uśmieszek.

Jednak Sadie nie miała zamiaru dać za wygraną.

– Okej. W takim razie spróbujcie same. Chyba że się boicie.

Grace zaniosła się piskliwym śmiechem.

– Sadie, kotku, naprawdę myślisz, że to na mnie podziała? Presja rówieśnicza to mój wynalazek.

Sadie ugięła się pod mocarnym naciskiem prawdziwej Krwawej Mary trzęsącej Piper’s Hall. Tak właśnie działała Grace. Przypominała kobrę, która może tańczyć całą noc, ale jedno jej ukąszenie wystarczy, by było po sprawie. Bobbie nie miała pojęcia, skąd w Grace było tyle wredności – musiała być bardzo niepewna siebie, skoro bez przerwy czepiała się innych. Jednak jej motywy nie obchodziły Bobbie aż tak bardzo, żeby chcieć nawiązać kontakt z tym chodzącym kaktusem, była bowiem pewna, że jej wysiłki zostałyby nagrodzone wyłącznie bolesnymi ukłuciami.

– W każdym razie ja mam zamiar spróbować!

Caine zakasał rękawy bluzy z kapturem i zaczął imitować podskoki boksera szykującego się do walki.

– Co takiego? – trysnęła jadem Grace.

– Spróbuję! – powtórzył. – W końcu jest Halloween. A ja nie boję się duchów.

– Ja też. – Naya wstała z miejsca i podeszła do Caine’a. – Jak to mówią, każdy zasługuje na to, aby chociaż raz porządnie wystraszyć się w Halloween.

– Witaj w klubie! – Caine przybił z Nayą piątkę.

To nie mogło się dziać naprawdę. Noc zmieniała się w powtórkę z wiosennego balu, który okazał się kompletnym fiaskiem (faux pas w postaci identycznych sukienek) i Bobbie wiedziała, co się będzie działo w następnej kolejności. Pojedynek między Grace a Nayą.

– Chyba jaja sobie robisz! – warknęła Grace, rozszerzając nozdrza. – Jeśli myślisz, że pozwolę ci szlajać się po nocy z moim chłopakiem, to chyba te kilka pozostałych w twoim mózgu komórek całkiem straciło chęć do życia.

Kolega Caine’a Mark parsknął śmiechem i zaczął przedrzeźniać ją pod nosem, powtarzając określenie „mój chłopak”. Caine też nie wyglądał na zachwyconego ową etykietką, ale zbył ją uśmiechem, w który ułożyły się jego ponętne wargi, czemu towarzyszyło ponowne pojawienie się dołeczków w policzkach.

– No cóż, Grace, w takim razie musisz nam towarzyszyć! – Naya posłała jej uśmiech stewardesy na amfetaminowym haju.

Bobbie podźwignęła się z ławki, czując, jak strzela jej w kolanach, i dowlokła się do Nai.

– Chodźmy po prostu spać. Jest późno – zasugerowała.

– Tak, tak, lepiej posłuchaj Blobbi, Nayu…

Bobbie już otwierała usta, żeby wyrzucić z nich jakąś cwaną pyskówkę, ale jak zwykle uprzedziła ją Naya.

– Nie nazywaj jej tak! Będę robić, co mi się spodoba. No dalej, Sadie, która to była łazienka? Idziemy. Krwawą Mary z lodem, proszę.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...