Wybraniec

3 minuty czytania

wybraniec, okładka

Trzymając w dłoniach "Wybrańca", nie byłem pewien, czy powinienem się cieszyć, czy też martwić. "Rebeliant" nie przypadł mi do gustu; należę do mniejszości, która nie zachwyciła się debiutem Marie Lu. Czy podobnie będzie z "Wybrańcem"? Szczerze powiedziawszy, wolałem odłożyć go gdzieś w kąt i ponownie zanurzyć się w świat stworzony przez Petera V. Bretta. Teraz wiem, że ominęłaby mnie świetna lektura z rodzaju wyciskaczy łez.

Jest postęp – ta myśl towarzyszyła mi już na pierwszych stronach książki. Bohaterowie dołączyli do Patriotów, którzy chcą od nich pomocy w zamachu na nowego Elektora, Andena. Trup jego ojca ledwie co ostygnął, ale Republika znana jest z natychmiastowych zmian władców bez robienia większego szumu. Młody Elektor ma problemy z zapanowaniem nad społeczeństwem, na dodatek senatorowie nie zgadzają się z jego decyzjami, przez co jest z nimi w stanie niewypowiedzianej wojny. Patrioci uważają, że to najlepszy moment, aby rozpocząć rewolucję – rząd jest podzielony, zaś ludzie ufają tylko Dayowi, znanemu sabotażyście, który wychował się w biedzie. To właśnie on będzie musiał przyczynić się do ostatecznego tryumfu nad złym systemem, dać sygnał ludzkości, że nadszedł czas sprzeciwu. Tym sygnałem będzie właśnie morderstwo Elektora, kamerowane i odtwarzane w całej Republice.

Day i June to jednak nie mordercy, dlatego nachodzą ich wątpliwości – czy takie postępowanie jest słuszne? W końcu i samego czytelnika łapie niepewność, która droga byłaby lepsza. Z jednej strony mogą zabić jednego człowieka, którego śmierć z pewnością wywoła potrzebne zmiany w państwie. Z drugiej, co jeśli ten człowiek jest dobry, niepodobny do swojego ojca tyrana i będzie też chciał zmienić swój kraj na lepsze? Dwie różne drogi prowadzą do jednego celu – ale czy na pewno? June poznaje Andena i zaczyna mu ufać, ale kto wie, czy Elektor jej nie oszukuje. Patrioci sprawiają wrażenie, że są tymi dobrymi, jednak niewykluczone, że mogą kłamać. Trudno ocenić, czyje przesłanki są prawdziwe, więc z napięciem śledzimy dalszy rozwój akcji, który przynosi satysfakcjonujące i zaskakujące rozwiązanie. "Wybraniec" znacznie różni się od "Rebelianta" – nie jest ani nudny, ani przewidywalny. Pod tym względem jest jego przeciwieństwem.

W postaciach również zaszła poprawa. Marie Lu bardziej pogłębiła ich charakterystyki, wyciągając na światło dzienne skrywane przez nich uczucia. Jeśli jednak ktoś zraził się wątkiem miłosnym w części pierwszej, w drugiej także pozostanie do niego zrażony. Bohaterowie nadal są niepewni tego, czy druga połówka ich kocha, co doprawdy przypomina dziecinną zabawę. Day twierdzi (przypomnę, że to narracja pierwszoosobowa, więc znamy myśli postaci), że June woli luksus i bogactwo od biednego sabotażysty. June z kolei sądzi, że Day tyle stracił z jej powodu, iż jej już nie kocha. I tak mniej więcej jest przez większość książki. Sytuacja zmienia się później, kiedy zakochani zostają poróżnieni. Kłótnie między nimi są przeprowadzane w sposób dynamiczny i śledzi się je z dużym napięciem, a pod koniec, kiedy mamy pełny obraz ich zażyłości, wreszcie ich uczucie staje się wiarygodne. Poprzez kłótnie, różnice i bezgraniczne poświęcenie, autorka uzyskuje wspaniały efekt – pewność, że to miłość, a nie jakieś zauroczenie. Mimo to, pod koniec stawia kolejną przeszkodę na drodze do szczęścia bohaterów. Przeszkodę, która w stosunku do wszystkiego, co razem przeszli, jest taką niesprawiedliwością, że miałem łzy w oczach.

Nareszcie otrzymaliśmy też tak potrzebne informacje o świecie – o wyglądzie Kolonii, przyczynach wojny między nią a Republiką i o tym, co się dzieje w innych częściach globu. Daleko im, co prawda, do szczegółowych, niepozostawiających miejsca na kolejne pytania faktów, ale podstawowe wiadomości zdobywamy. Lepszy rydz niż nic.

Z racji, że dostałem zwykły egzemplarz "Wybrańca", mogę ocenić również jego wydanie. Znalazłem w tekście trochę błędów, których można było się ustrzec – głównie literówki, ale praca, jaką wykonała Zielona Sowa, zasługuje na uznanie. Pożółkłe kartki, inny styl czcionki w zależności od osoby prowadzącej narrację, a przede wszystkim świetna okładka – prosta, granatowa z jedyną atrakcją w postaci uwypuklonego, błyszczącego ptaka – dają odczucie, że wydawnictwo stara się zadowolić czytelnika (oraz recenzenta) i trzymane dzieło to końcowy efekt prac wielu ludzi.

"Wybraniec" zaskoczył mnie pozytywnie. To angażująca emocjonalnie podróż pełna cierpień, wątpliwości, ale i uniesień. O ile w początkowych fazach przygody mamy do czynienia z bardzo dobrą kontynuacją, to dopiero pod koniec poznajemy, jak okrutny los zgotowała Marie Lu swoim postaciom. I naprawdę nie wiem, czy z tego powodu powinienem się zachwycać, czy też drzeć kartki. Póki co decyduję się na pierwszą opcję i stawiam "Wybrańcowi" jedną z wyższych ocen.

Dziękujemy wydawnictwu Zielona Sowa za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
8 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...