Natura nie lubi próżni, zaś Olimp wolnych stołków, a takowy pojawił się niedawno po śmierci Aresa. Apollo ma jednak ciekawą kandydatkę na pozbycie się wakatu – Wonder Woman. Problem w tym, że sama zainteresowana nie przejawia w tej materii zbytniego entuzjazmu.
Nominacja na boginię wojny nie przypadła Wonder Woman do gustu, ale to nie jej jedyny problem. Za śmierć Aresa pragnie zemścić się nie kto inny, jak Niezgoda, a pragnienie odwetu krąży też nieustannie po głowie Pierworodnego. A że do tego wszystkiego dochodzą jeszcze problemy rodzinne? Cóż, szykuje się pracowity okres dla naszej bohaterki.
Brian Azzarello kontynuuje historię w podobny sposób co w poprzednich tomach i intrygi szyte przez zamieszkujących Olimp splatają się z codzienną rzeczywistością życia rodzinnego Diany. Scenarzyście udało się zbalansować obie kwestie i to nie tylko pod względem ilościowym, ale również jakościowym. W żadnym momencie nie poczujemy, że sprawy nietypowej familii zostały dodane na doczepkę. Udanie tworzą za to obraz Wonder Woman jako zwykłej kobiety starającej się chronić swoich najbliższych.
Bogowie wciąż są bardzo ludzcy, a pod grą pozorów chowają się ich prawdziwe, indywidualne ambicje. Sojusze? Tak, istnieją, ale są niezwykle kruche. Kłamstwa i próby manipulacji? A jakże, są wręcz na porządku dziennym. Prawdę powiedziawszy, takie przedstawienie bóstw potrafi zarówno zainteresować, jak i zirytować. Z jednej strony nadanie im przywar jest paradoksalnie pozytywne, szkoda jednak, że trudno doszukać się w nich jakichś pozytywnych stron i łatwo ich zaszufladkować jako tych złych. Niestety w całym tomie niemal wszystkie charaktery pozostają czarno-białe i wyjątek stanowi tylko Dionizos pełniący rolę drugoplanową. Jest to tym bardziej deprymujące, że postaci mamy naprawdę sporo i taka kategoryzacja nie pomaga w ich polubieniu czy choćby zwróceniu nań uwagi.
Historię należy uznać za solidną, lecz bardzo wyczuwalny jest fakt, iż zbliżamy się nieubłaganie do końca opowieści i tom piąty wypada traktować trochę w kategorii układania ostatnich fundamentów pod wielki finał. W efekcie miejscami bywa nudno i trochę emocji związanej z walką o Olimp niestety opada. Miejmy nadzieję, że to cisza przed burzą.
Ilustracje Cliffa Chianga można nazwać specyficznymi. Niektórym minimalistyczne, pustawe kadry przypadną do gustu, mnie zaś rozczarowały. Podobne uczucia wzbudziła sama kreska – przesadnie uproszczona powoduje, że twarze i modele nie należą do szczególnie rozbudowanych i zdają się być utworzone z bardzo niewielu linii. Czy znalazłem coś wartego uwagi? Otóż nawet prosta kreska nie przeszkodziła Chiangowi w odmalowaniu na twarzach bohaterów targających nimi emocji. Miłym odświeżeniem jest także koncept ilustratora, w myśl którego postacie otrzymały normalne sylwetki, nie zaś przesadnie umięśnione czy wyzywające. Nie mamy więc do czynienia z armią klonów, jak to często bywa w innych komiksach o superbohaterach. Na koniec albumu otrzymujemy jeszcze miły akcent w postaci garści alternatywnych okładek oraz szkiców Chianga.
Trudno ocenić tom stanowiący część czegoś większego. Jeżeli na koncie macie poprzednie części i przypadły wam one do gustu, to powinniście już się szykować na kolejny zakup, bo oto historia zmierza ku końcowi i budzi nadzieje na epicki finał. Nie jest to jednak album, który można, np. wzorem przygód Flasha z wydawanej równolegle serii, czytać bez znajomości wcześniejszych przygód, a warto dodać, że wypadały one ciekawiej, więc jeśli nie zrobiły na was wrażenia, to i „Ciało” tego nie nadrobi.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz