Wikingowie z pewnością stanowią jeden z najbardziej popularnych i najbardziej utartych tematów we współczesnej popkulturze, przewijają się z coraz większą intensywnością w filmach czy w grach. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak jest, zdaje się oczywista; dla tych kilku niezaznajomionych z tematem śpieszę wyjaśniać – "because vikings are awesome"! Tak, bardziej od piratów, space marinesów, a już na pewno mocniej od spiczastouchych panów poprzebieranych w aksamitne sukienki. W mitologii nordyckiej, jak i w przekazach historycznych dotyczących tych dumnych łupieżców, jest coś pociągającego i magicznego, coś, dzięki czemu ich dzieje trwale zapisały się w pamięci potomnych oraz fascynują ludzi do dziś, stanowiąc wdzięczny i komercyjnie opłacalny temat do wykorzystania.
Nie będzie wielką herezją stwierdzenie, że jedną z przyczyn olbrzymiego sukcesu "Skyrima" jest właśnie decyzja o takim, a nie innym klimacie i firmowanie swojego produktu muskularnym Nordem (wzorowanym naturalnie na wikingach), zakrzykującym smoki na śmierć. "Skyrim" jest tylko jedną z wielu gier, które obficie czerpały z wikińskich wzorców, tak samo jak wiekowe: "Rune", "Age of Mythology", "Konung" czy "Loki". Podobnie rzecz się ma w filmie i serialu, dzięki czemu powstały takie obrazy jak: "Trzynasty Wojownik", "Eryk Wiking" czy "Beowulf", a obecnie możemy podziwiać chociażby wikinga Erica Northmana w serialu "True Blood" czy walecznego Thora w "Avengersach".
Powstanie filmów, których główna tematyka dotyczyła dziejów wikingów, było zatem nieuniknione. Nie stało się to jednak za sprawą takich molochów jak HBO czy ABC, a… History Channel, raczej niszowej i skromnej kanadyjskiej stacji. To właśnie dzięki nim świat mógł poznać bliżej żywoty skandynawskich wojowników i historię ich podbojów w serialu pod jakże zaskakującym i ambitnym tytułem "Vikings".
Dziewięcioodcinkowy (bo z tylu właśnie epizodów składa się pierwszy i dotąd jedyny sezon) serial swoje inspiracje czerpie z zachowanych w przekazach ustnych sag wikińskich, skupiając się przede wszystkim na sadze opowiadającej o żywocie słynnego zdobywcy, Ragnarze Lothbroku, który jest głównym bohaterem serialu. Po kanale zawierającym słowo "historia" w nazwie można by się raczej spodziewać obszernego oraz niestety trochę nudnawego serialu paradokumentalnego. Micheal Hirst, twórca i pomysłodawca produkcji, wpadł jednakże na zgoła inny plan. Argumentując faktem, iż z okresów mrocznych wieków nie zachowało się zbyt wiele autentycznych przekazów historycznych, podczas gdy większość z nich stanowią szczególnie podatne na przekształcenia przekazy ustne, Hirst pozwolił sobie na swobodną interpretację historii Ragnara, przedstawiając możliwie jak najdokładniejszą, ale jednak dostosowaną dla szerszego grona odbiorców fikcję historyczną. Trzeba uczciwie przyznać, że plan ten wyszedł mu znakomicie – serial zaciekawi, chociażby samą fabułą czy interesującymi postaciami, nie tylko nerdów historycznych, miłośników brodatych łupieżców czy wszelkiej maści odynowierców, ale także przeciętnych widzów różnych seriali.
Jak już wcześniej wspomniałem, głównym bohaterem jest Ragnar Lothbrok, farmer i wojownik zamieszkujący Skandynawię w VIII wieku. W momencie rozpoczęcia akcji jest on jednym z wielu wojów wiernych swojemu jarlowi, trapi go jednak ciągle chęć wielkich podbojów, sławy i bogactwa, które to rzekomo mają znajdować się na dalekim zachodzie, na terenach Wysp Brytyjskich. Dumny Ragnar popada w coraz większy konflikt z jarlem Haraldsonem, człowiekiem despotycznym i nietolerującym żadnych oznak sprzeciwu, który zabrania swojemu protegowanemu podejmowania jakichkolwiek samowolnych akcji. Arogancki wojownik nie wykonuje rozkazów swojego wodza i wiedziony wizjami zesłanymi mu przez samego Odyna, obiecującymi mu olbrzymią chwałę, postanawia bez zgody Haraldsona podjąć się niebezpiecznej wyprawy na zachód. Wspomagają go w tym jego rodzina i przyjaciele – żona i nieustraszona wojowniczka Lagertha, nie do końca przyjemny brat Rollo czy odrobinę szalony budowniczy statków Floki.
Wyprawie Ragnara, dzięki zastosowaniu zegara słonecznego, udaje się zgodnie z kursem i bezpiecznie dotrzeć do wymarzonej ziemi, królestwa Northumbrii, gdzie napotykają na chrześcijański klasztor, pełen kosztowności i bezbronnych mnichów. Nie muszę chyba opisywać, jakiż to nieciekawy los spotkał rozmodlonych braciszków, dodam zaś tylko, że Ragnar wraca do domu w glorii chwały, bogatszy o pokaźne stosy złota i jednego (nie)szczęśliwego mnicha, który w swojej radości mógł zostać wiernym niewolnikiem swojego wikińskiego pana. Taki obrót sprawy oczywiście nie cieszy ośmieszonego jarla, który staje się głównym antagonistą serialu (w każdym razie do pewnego czasu). Nie streszczając i nie spoilerując dalszego biegu wydarzeń, dodam tylko, że im akcja posuwa się w czasie, tym bardziej widowiskowo i krwawo – słowem znajdziemy tu wszystko, czego moglibyśmy się spodziewać po serialu o wikingach. Jeśli na przykład, podobnie jak ja, byłeś rozczarowany niewielką ilością scen walki i pomijaniem tych bardziej znaczących w "Grze o Tron", to być może tutaj znajdziesz chociaż częściowe ukojenie, podziwiając, jak niewielka grupa odzianych jedynie w skóry "dzikusów" swym geniuszem taktycznym i zajadłością w walce wyprowadza w pole oraz masakruje znacznie przeważające ich wojska dzielnych rycerzy królestwa Northumbrii.
Skupiając się zatem na bohaterach, przede wszystkim cieszy zapoczątkowane już jakiś czas temu i na całe szczęście tutaj kontynuowane całkowite zerwanie z "bioware-owym" podejściem do świata, dzielącym postaci albo na krystalicznie dobre, albo nikczemnie złe. Zamiast tego mamy tutaj do czynienia z szarym i brudnym światem (dosłownie i w przenośni), w którym każdy ma swoje wady. Ragnar Lothbrok, owszem, jest ikoniczną postacią prezentującą standardowego wikinga w całej swej krasie. Jest odważny, waleczny, dumny, nieustępliwy, pobożny, a także sprytny i rozważny. Z drugiej strony, wraz ze wzrostem jego chwały staje się coraz bardziej pyszny i arogancki, lekceważy swojego wodza, lekkomyślnie naraża swoją rodzinę na niebezpieczeństwo i ignoruje swojego brata. Gotów jest nawet zdradzić i poświęcić swoich najbliższych, jeśli tylko dzięki temu coś osiągnie. Zdecydowanie daleko jest mu do takiego chociażby Neda Starka. Z kolei jego brat Rollo to najbardziej niewdzięczny i zdradziecki sukinsyn, jakiego świat widział. Wiedziony kompleksem niższości, mając dość ciągłego pozostawania w cieniu swego brata, co i rusz knuje, jak to dokopać, pokrzyżować szyki, ośmieszyć, a nawet obalić Ragnara. Mimo tego, że jego czyny niegodne są prawdziwego wikinga, to przedstawienie jego motywacji w takim, a nie innym świetle budzi chociaż cień zrozumienia i sympatii względem jego postaci. Całkiem prawdopodobnym jest, że gdyby Ragnar traktował go z należytym szacunkiem, to Rollo z chęcią i z dumą wspierałby swego brata w jego zmaganiach. Z kolei jarl Haraldson, od początku kreowany na głównego antagonistę serialu, po bliższym przyjrzeniu zyskuje coraz więcej sympatii i zdecydowanie jest postacią znacznie bardziej złożoną, niż to się z początku mogło wydawać. Fakt, jest despotą, wykorzystującym swoją władzę do nieczystych celów i sposób, w jaki traktuje Ragnara, niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwością, ale koniec końców okazuje się być człowiekiem honoru oraz prawdziwym wikingiem, godnym ucztowania z Odynem w Valhalli.
Jest jeszcze Athelstan, mnich-niewolnik, a później także przyjaciel Ragnara, postać, z którą widz najłatwiej może się zidentyfikować. Reprezentuje on bowiem bardziej nam znajomy chrześcijańsko-zachodni światopogląd, jest on także w znacznej mierze obserwatorem i komentatorem, niż bezpośrednim uczestnikiem większości wydarzeń. Athelstan (a wraz z nim także i widz) poprzez rozmowy z Ragnarem może dowiedzieć się więcej na temat zwyczajów i religii wikingów, co stanowi cenną lekcję wyjaśniającą niektóre dziwne i nie do końca zrozumiałe z naszego punktu widzenia sytuacje. Z kolei Ragnar czerpie z tej relacji przydatne informacje na temat swoich obecnych i przyszłych wrogów, pozornie udając zainteresowanie wiarą w tego dziwnego chrześcijańskiego boga, dowiaduje się wiele na temat królestw państw zachodnich, ich systemie prawnym, położeniu miast i tak dalej, co tylko pomaga mu w dalszych podbojach. Prócz tych ważniejszych postaci przewija się też plejada mniej lub bardziej istotnych postaci drugoplanowych, jak żona Haraldsona Siggy, syn Ragnara i Lagerthy Bjorn czy król Danii Horik.
Jednym z większych plusów całej produkcji jest należycie potraktowany i szczegółowo opisany żywot oraz zwyczaje wikingów, co nie powinno zbytnio dziwić, biorąc pod uwagę, że za całość odpowiada bądź co bądź kanał historyczny. Podczas seansu tych dziewięciu odcinków mamy okazję zobaczyć, w jaki sposób wikingowie karali różne przestępstwa, poczynając od pospolitej kradzieży, a na morderstwie kończąc, dlaczego śmierć w walce była szczególnie ważna dla każdego wojownika, jak wyglądał honorowy pojedynek, w jaki sposób chowano poległych i tak dalej, i tak dalej. Na szczególne uznanie zasługuje specyficzny odcinek ósmy, w którym bohaterowie udają się do świątyni w Uppsali oddać hołd bogom i prosić ich o łaskę na nadchodzące lata. Oczywiście musimy pamiętać, że serial ten w dalszym ciągu jest historyczną fikcją i przedstawione w nim obrzędy nie do końca muszą pokrywać się z tym, jak to naprawdę te tysiąc lat temu sprawy się miały. Niemniej jednak, mimo mojej skromnej wiedzy historycznej w tym zakresie, wydaje mi się, że generalny przekaz zawarty w "Wikingach" jest słuszny i prawidłowy, a może co ważniejsze z punktu widzenia widza, po prostu po ludzku fascynujący i ciekawy.
Serial kanadyjskiej produkcji, w całości kręcony był na terenie Irlandii, a mając na uwadze widoki, które mogliśmy podziwiać w przywoływanej już "Grze o Tron", nie sposób się dziwić, że i tutaj plenery wprost zapierają dech w piersi oraz instynktownie przywodzą skojarzenia z brutalnym, pierwotnym, skandynawskim światem. Końcowa scena pierwszego odcinka, kiedy bohaterowie testują funkcjonalność świeżo zbudowanego okrętu, jest dobrą wizytówką całej produkcji, która bez rozdymanego budżetu, ton efektów specjalnych i innych wodotrysków jest w stanie stworzyć piękny i cieszący oko obraz.
Mimo że jest to serial w swojej istocie stawiający raczej na realizm prezentowanych wydarzeń (chociaż i tutaj trafiają się kwiatki w stylu Ragnara pokonującego w pojedynkę dziesiątki wrogów), to jednak znajdują się w nim liczne odwołania do mitologii nordyckiej, magiczności owych wierzeń i elementów fantastycznych. Wystarczy nadmienić, że w scenie otwierającej pilota serialu Odyn, jak gdyby nigdy nic, przechadza się po pobojowisku zabierając ciała poległych do Walhalli. Z kolei ślepy wieszcz zdaje się być naprawdę w posiadaniu nadnaturalnych zdolności rozmawiania z bogami i przepowiadania przyszłości. Nordyckie wierzenia stoją w opozycji do chrześcijańskiej wiary reprezentowanej przez Athelstana, która, mimo jego rozpaczy, sprawia wrażenie kompletnie wyzutej z jakiejkolwiek magicznej mocy. W tym świecie, jak zdaje się sugerować serial, to "ich" wiara jest tą prawdziwą i to "ich" sposób życia jest tym najwłaściwszym.
Jeśli idzie o grę aktorską, to sprawa przedstawia się tutaj ciekawie, jako że obsada składa się w większości z kompletnie nieznanych szerszemu gronu aktorów, pochodzących do tego z różnych zakątków świata. Wcielający się w Ragnara Travis Fimmel jest z pochodzenia Australijczykiem, chociaż po sposobie mówienia protagonisty nijak nie idzie tego poznać. Clive Standen (Rollo) jest Anglikiem, a wcielający się w postać Flokiego Gustaf Skarsgård (którego nazwisko powinno być szczególnie znane wszystkim fanom "True Blooda" i "Thora") jest, podobnie jak swój bohater, Szwedem. Swoją drogą muszę w tym miejscu szczególnie pochwalić talent aktorski Gustafa – dzięki niemu Floki to zdecydowanie najbarwniejsza i najciekawsza postać w serialu. Normalnie nic, tylko czekać na spin-off z nim w roli głównej! Mniej do gustu przypadł mi wiecznie zdziwiony George Blagden (Athelstan) czy irytujący Nathan O'Toole (Bjorn). Generalnie zdecydowana większość obsady budzi pozytywne odczucia, ze zjawiskową Katheryn Winnick (Lagertha) czy doświadczonym aktorem jakim jest Gabriel Byrne (Haraldson) na czele.
Fantastycznym zabiegiem jest akcentowanie przez aktorów, na modłę skandynawską, wypowiadanych kwestii. Jak pisałem wcześniej, Travis Fimmel brzmi w ten sposób tak, jak każdy przeciętny Szwed czy Norweg brzmiałby posługując się językiem norweskim. Pomysł ten cieszy, szczególnie kiedy przypomną się chociażby takie filmy jak "Książę Persji", gdzie owszem, aktorzy wyglądają jak Persowie, ale to nie przeszkadza co najmniej połowie z nich w posiadaniu charakterystycznego brytyjskiego akcentu. Natomiast sposób, w jaki Floki wymawia pełne imię Ragnara Lothbroka, przyprawia niemal o ciarki na plecach. Do tego dochodzą sytuacje, kiedy aktorzy, aby dodać odpowiedniego smaczku i pozorów autentyczności scenie, zamiast angielskim posługują się którymś ze skandynawskich dialektów (na przykład scena uczty w zamku króla Northumbrii). Niby prosty trik, a jednak dodający poszczególnym scenom niezapomnianego klimatu.
Oczywiście, jak każda porządna gra czy film, żaden szanujący się serial nie obroni się bez odpowiedniej muzyki. Pod tym względem, moim skromnym zdaniem, "Wikingowie" również nie zawodzą. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócimy uwagę, jest hipnotyzujący opening, opatrzony utworem "If I Had a Heart" zespołu Fever Ray. Natomiast w trakcie samego seansu raczeni jesteśmy porządną dawką nastrojowego ambientu i nordyckiego folku rodem z chociażby takiego zespołu jak Wardruna (zespół swoją drogą każdemu wszem i wobec polecam).
Jak wszystko na tym świecie, serial posiada swoje wady, spośród których wymieniłbym nierówne tempo poszczególnych odcinków. Zdarzają się epizody, w których wydaje się, że jest zbyt wiele akcji, a trup ściele się gęsto. Z kolei w innych fabuła potrafi się niemiłosiernie dłużyć. Do tego dochodzi dziwny zabieg z rozwinięciem i umiejscowieniem punktu kulminacyjnego akcji całego serialu. Na dobrą sprawę pierwszy sezon mógłby się zakończyć na siódmym odcinku, stanowiłoby to sensowną, kompletną całość. Zamiast tego otrzymaliśmy psychodeliczny i niepodobny do żadnego innego (aczkolwiek bez wątpienia genialny) odcinek ósmy i następny, stanowiący de facto jedynie rozrysowanie fabuły na przyszły sezon. Dodałbym do tego jeszcze kompletnie zmarnowany potencjał postaci, jaką jest Haraldson, i zdecydowanie zbyt mały udział Flokiego.
Tak, tak, wiem, że biorąc pod uwagę ilość moich zachwytów nad "Wikingami" można by odnieść niesłuszne wrażenie, że serial ten jest w całości arcydziełem, w niczym nie ustępującym klasykom ze stajni HBO. Przyznaję, że jeśli idzie o tematykę "okołowikingową", to mogę być "troszeczkę" stronniczy, więc zawsze warto traktować moje lukrowane peany z odrobiną dystansu. Jeśli jednak, podobnie jak ja, chociaż w znikomym stopniu fascynujesz się podobną tematyką, a być może szukasz do obejrzenia czegoś w nieznacznym stopniu podobnego do "Gry o Tron" lub może akurat niedawno grałeś w "Skyrima" i wciąż jeszcze po kątach zdarza ci się krzyczeć Fus Ro Dah, to z czystym sercem polecam ci właśnie dać szansę "Wikingom". Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie pożałujesz, a nawet się czegoś dzięki temu serialowi nauczysz, wszak pamiętajmy, jaki kanał odpowiada za to dzieło. Tym z nas z kolei, którzy za sobą mają już przygodę z dumnymi brodaczami, pozostaje jedynie czekać na, miejmy nadzieję rychłą, premierę drugiego sezonu i kontynuację przygód Ragnara Lothbroka.
Komentarze
Jak dla mnie 10/10
Dodaj komentarz