Jeśli macie dość świątecznych, przesłodzonych opowieści, w których lukier leje się strumieniami, zdecydowanie powinniście sięgnąć po "Wiedźmikołaja". Terry Pratchett, czyli współczesny mistrz przypisów, pokaże wam, że nie zawsze pełnią one funkcję wyjaśniającą, nie odsyłają do źródeł ani nie każą szukać gdzieś dokładniejszych informacji, ale dają nam szansę na spotkanie z autorem. Jakby pisarz chciał mrugnąć zza kart książki i zapytać: "dobrze się bawisz? Jak zajrzysz na dół, to będzie jeszcze lepiej". Zdecydowanie cel został osiągnięty. "Wiedźmikołaj" nie tylko wciąga czytelnika od pierwszej do ostatniej strony, ale też daje dużo powodów do śmiechu.
HO. HO. HO.
Historia zaczyna się dość typowo, o ile oczywiście mieliście już mniejszą lub większą przyjemność oglądać parę amerykańskich komedii i przyswoiliście sobie pewne mechanizmy. Na zlecenie sił ciemności (którym ludzie jako istoty działające wbrew schematom i – o zgrozo! – czujące burzą wizję doskonałej rzeczywistości) Skrytobójcy, a konkretniej pan Herbatka, mają pozbyć się Wiedźmikołaja. Problem polega jednak na tym, że po pierwsze, samo istnienie potencjalnej ofiary jest dość niepewne, a po drugie, we wszystko zaczyna ingerować Śmierć. I to nie byle jaka, bo przez duże Ś.
HO. HO. HO.
Święto Strzeżenia Wiedźm jest zawsze długo wyczekiwane i świetnie zaplanowane, ale dopracowywanie szczegółów i pogoń za prezentami sprawiły, że mieszkańcy Dysku zapomnieli, na czym cała rzecz polega. Ich nieuwagę postanawia wykorzystać grupa dziwnych stworzeń, według których nieregularność ludzkiego życia i indywidualność jednostki to największe zbrodnie. Dlaczego? Właśnie to, co nas wyróżnia, sprawia, że jesteśmy realni, a rzeczywiste bycie prowadzi też do tworzenia się granic – jasno określonego początku i końca naszego żywota. Co więcej, za wykonanie tego niecodziennego zlecenia odpowiada sadysta, pragnący władzy dla samego jej posiadania. Wydarzenia są coraz bardziej dziwaczne, Wiedźmikołaj staje się niepokojąco kościsty, a czas ucieka zdecydowanie za szybko. Do akcji wkracza także wnuczka Śmierci, mająca za pomocników kruka polującego na gałki oczne oraz Śmierć Szczurów. Jakby tego było mało, uczeni Niewidocznego Uniwersytetu rozprawiają tylko o tym, co zjeść na strzeżeniowiedźmową wieczerzę i czy istnieje specjalny bóg zjadający skarpetki i ołówki. Powieściową przestrzeń wypełniają coraz dziwniejsze stwory, będące efektem jeszcze bardziej zaskakujących wyobrażeń, a świat staje się zdecydowanie za bardzo zwariowany. Nawet jak na przedświąteczne i świąteczne szaleństwo.
HO. HO. HO.
Utwór Pratchetta to historia nie tylko o Świętach i nocy Strzeżenia Wiedźm, lecz także uniwersalna opowieść przepełniona licznymi zwrotami akcji. Tutaj nawet złych morderców i oprychów spod bardzo ciemnej gwiazdy nie można nie lubić. Spotkamy postaci, które już pojedynczo mogłyby być materiałem na książkę, a zebrane razem tworzą kawał świetnej prozy. Pratchett zaserwował swoim czytelnikom smaczną, dobrze skonstruowaną i przemyślaną powieść, w której poważne, niemal filozoficzne rozważania o istocie człowieczeństwa, miłości, potrzebie wiary i poszukiwaniu bliskości przeplatane są dużą dawką humoru na bardzo wysokim poziomie.
HO. HO. HO.
"Wiedźmikołaj" to nie tylko dobra zabawa i humor, do którego fani Terry’ego Pratchetta już dawno się przyzwyczaili. Powieść jest przede wszystkim inteligentną satyrą na komercjalizację Świąt Bożego Narodzenia. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj fenomenalny Śmierć (niewtajemniczonym powiem, że Śmierć to on) ze swoimi refleksjami na temat rozdawania prezentów i niemal dziecinnym niezrozumieniem mechanizmów rządzących światem oraz panującej wszędzie niesprawiedliwości. Świat opisywany przez Pratchetta to genialne krzywe zwierciadło, w którym możemy się przejrzeć i nabrać dystansu do naszych postaw i przekonań.
HO. HO. HO.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz