Wyobraźcie sobie Gotham pozbawione Batmana, za to wciąż pełne arcyłotrów, z którymi mierzył się każdej nocy. Policja nie jest w stanie zaprowadzić porządku, a oszalałe towarzystwo stara się opanować… Bane!
Teoretycznie „Wojna w Arkham” jest kontynuacją „Wiecznego zła”. Teoretycznie, ponieważ Syndykat Zbrodni, który doprowadził do zniknięcia Ligi Sprawiedliwości z powierzchni Ziemi, nie występuje tutaj wcale, zaś czytelnik, choć początkowo zdziwiony obrotem spraw, na dłuższą metę niekoniecznie będzie wymagał szczegółowej wiedzy na temat wydarzeń, które doprowadziły do uwolnienia wielu z osadzonych w Azylu Arkham i nieobecności Batmana. Jego dawni rywale, jak choćby doskonale znani Strach na Wróble, Killer Croc i Trujący Bluszcz, dzierżą w swych dłoniach władzę nad poszczególnymi dzielnicami. A całemu rozgardiaszowi przypatruje się z ratusza nie kto inny, jak burmistrz Oswald Cobblepot.
Bohaterem komiksu jest jednak inna persona – Bane, kolejny z wielkich antagonistów Nietoperza. Postanawia on wykorzystać okazję, przejąć Gotham i wyplenić pozostałych przestępców. Pomaga mu w tym dwutysięczna armia, stale dokarmiana Venomem, środkiem wydatnie zwiększającym siłę zażywającego. Na tym nie koniec, bowiem „zbawca” Gotham pragnie sięgnąć jeszcze po pomoc morderców zwanych Szponami.
Peter J. Tomasi nie popisał się przy tworzeniu fabuły. Liczba znanych, ale i tych mniej popularnych postaci, jak profesor Pyg, robi wrażenie, lecz nie wszyscy zostali ukazani równie satysfakcjonująco. Ocena kreacji samego Bane’a niesie za sobą pewną trudność – zdecydowanie za dużo w nim mięśniaka, a za mało intelektu, z którego też przecież słynął, jako jeden z najgroźniejszych przeciwników Nietoperza. Oczywiście, sięgnie także po bardziej skomplikowane metody niż zaciśnięte pięści, lecz to i tak za mało, bo nie licząc kilku dialogów, w których wydaje się, że faktycznie musi się napracować by osiągnąć sukces, wszystko przychodzi mu przerażająco łatwo. Równoczesne starcia z wieloma przeciwnikami nic dla niego nie znaczą, a kolejni rywale stanowią jedynie mięso armatnie. Czasem zostaje ukazany jako bezwzględnie dążący do celu brutal, innym razem zaś wypowie niby od niechcenia krótkie zdanie pokazujące motywację i brak oporów przed podjęciem koniecznych działań, ale te drugie sytuacje są o wiele rzadsze. Jego antagonistami są najczęściej Strach Na Wróble oraz Pingwin. Ci zostali ukazani całkiem ciekawie, słaby fizycznie Crane mierzy się z Bane’m wykorzystując spryt i swoją wiedzę, natomiast Pingwin znajdujący się na drugim planie zdecydowanie ożywia historię, wprowadzając do niej swe intrygi i zręcznie lawirując pomiędzy stronami konfliktu.
Problemów jest jednak więcej niż tylko niedopracowany protagonista – fabuła, choć w zamyśle efektowna, traci miejscami impet przez natłok postaci toczących walki. Na początku potrafi to robić wrażenie, ale po pewnym czasie zaczyna nudzić, zwłaszcza że niektóre starcia nie niosą konsekwencji dla opowieści, więc można się zastanawiać nad ich sensem. W dodatku liczba walczących tworzy niesamowity chaos na większych planszach. Określenie „jazda bez trzymanki” bardzo dobrze odzwierciedla to, co z czym mamy do czynienia na kolejnych planszach. Miejscami wychodzi to także na plus, bowiem Gotham jawi się jako zepsute miasto, pełne groźnych przestępców i łatwo dać się pochłonąć jego atmosferze, a sama akcja jest całkiem przyjemna. Można mieć za to pewne zarzuty do finału, w którym akcja rozwiązuje się za szybko, co psuje nieco nastrój zbudowany przez mroczną historię.
Jak prezentuje się warstwa graficzna? Podobnie jak w przypadku scenariusza, została nastawiona na efektowność. Scot Eaton, któremu pomagali Jaime Mendoza oraz Allen Martinez, świetnie poradził sobie z ukazaniem zawiesistej atmosfery otaczającej Gotham, a sceny z siedzib profesora Pyga, Bane czy Stracha na Wróble ujmują klimatem. Skąpane w półmroku kadry, świetna gra świateł każą zatrzymywać się na dłużej przy planszach. Co prawda trafiły się i gorsze momenty, jak wspomniane, pełne chaosu starcia, ale to i tak nie zmienia faktu, iż oprawa stoi na bardzo wysokim poziomie.
Trudno jednoznacznie ocenić „Wojnę w Arkham”. Intrygujący zamysł, świetne grafiki nieco tracą przez niedostatek błyskotliwości i przesadnie eksponowaną mocarność Bane’a. Jeżeli lubicie rozwałkę i mroczny klimat, a nie przeszkadza wam deprecjacja jednego z najgroźniejszych rywali Nietoperza, to sięgajcie śmiało po ten album.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz