Fragment książki

6 minut czytania

Skóra koloru wyblakłej na słońcu kości pociemniała na końcach rąk do barwy poprzeszywanej żyłkami czerwieni, wokół kostek dłoni widniały siniaki, a tu i ówdzie siateczka pęknięć odsłaniała kości – dłonie istoty doznały uszkodzeń, z pewnością zadając potężne ciosy.

Stworzenie zatrzymało się i uniosło głowę, spoglądając na trzy smoki, które się unosiły wysoko pośród skłębionych chmur, to pojawiając się, to znowu niknąc w obłokach dymu wypełniającego umierające królestwo.

Dłonie chodzącej po ziemi istoty zadrżały nerwowo. Z jej gardła wyrwało się niskie warknięcie. Po dłuższej chwili ruszyła w dalszą drogę.

Minąwszy ostatniego smoka, dotarła do miejsca, gdzie wznosił się szereg wzgórz. Największe z nich było rozszczepione, jakby jakiś ogromny szpon wyszarpnął serce wzniesienia. W owej rozpadlinie było widać rozdarcie, szczelinę w przestrzeni. Płynęły z niej strumienie martwiczej energii, tak toksycznej, że strawiła boki pęknięcia, rozpuszczając niczym kwas skały i głazy starożytnego wału.

Rozdarcie wkrótce się zasklepi. Ten, kto przez nie ostatnio przeszedł, pragnął zamknąć drzwi za sobą. Podobne uzdrawianie nie mogło jednak dokonywać się w pośpiechu. Rana znowu zacznie krwawić. Istota podeszła bliżej, ignorując emanującą z rozdarcia jadowitą moc. Na progu zatrzymała się ponownie i spojrzała za siebie.

Smocza krew twardniała, zamieniając się w kamień. Jego poziome płyty oddzielały się już od ziemi, unosiły po bokach, przeradzając się w tworzące dziwną plątaninę ściany. Niektóre zaczęły się zapadać, znikając z tego królestwa. Spadały przez kolejne światy, by wreszcie pojawić się na nowo, solidne i nieprzepuszczalne, w innych królestwach, zgodnych z aspektem krwi. Tych praw nie sposób było podważyć. Starvald Demelain, krew smoków i śmierć krwi.

W dali za istotą Kurald Emurlahn, Królestwo Cieni, pierwsze, które zrodziło się ze związku Ciemności i Światła, miotało się w śmiertelnych konwulsjach. Daleko stąd nadal trwały bratobójcze wojny, natomiast w innych okolicach zaczęła się już fragmentacja. Potężne odpryski tkanki świata oderwały się od reszty, straciły z nią kontakt, przerodziły w niezależne całości, które albo się zagoją, albo zginą. A mimo to intruzi przybyli tutaj niczym padlinożercy gromadzący się wokół martwego lewiatana. Próbowali wyrwać dla siebie fragmenty ginącego królestwa, zabijając się nawzajem w zaciekłych walkach o ochłapy.

Nikt nawet sobie nie wyobrażał, że całe królestwo może zginąć w taki sposób. Że okrutne czyny jego mieszkańców są w stanie wszystko zniszczyć. Światy żyją dalej bez względu na poczynania tych, którzy je zamieszkują. Wszyscy w to wierzyli. Przyjmowali takie założenie. Rany się goją, niebo rozpogadza, a z morskiego mułu wypełza coś nowego.

Ale nie tym razem.

Zbyt wiele mocy, za dużo zdrad, nazbyt straszliwe, wszechpochłaniające zbrodnie.

Istota ponownie zwróciła się ku bramie.

Kilmandaros, pradawna bogini, przeszła na drugą stronę.

Ruiny domostwa K’Chain Che’Malle Po upadku Silchasa Ruina.

Drzewa pękały z trzaskiem od gwałtownego chłodu, który opadł niczym całun, niewidoczny, lecz dotykalny, na spustoszony las.

Gothos podążał bez trudu za śladem bitwy, tropem kolejnych starć dwojga pradawnych bogów z jednopochwyconym smokiem. Wędrującemu szlakiem zniszczenia Jaghutowi towarzyszył porażający mróz Omtose Phellack, Groty Lodu.

Zachowałem wszystko, tak jak mnie prosiłeś, Maelu. Uwięziłem w tym miejscu prawdę, by stała się czymś więcej niż tylko wspomnieniem. Aż po dzień roztrzaskania samej Omtose Phellack.

Gothos zastanowił się machinalnie, czy był kiedyś czas, gdy wierzył, że to się nigdy nie stanie. Że Jaghuci, w całej swej wystudiowanej doskonałości, są wyjątkiem i ich triumfalna dominacja będzie trwała wiecznie. Że ich cywilizacja jest nieśmiertelna, a tylko wszystkie inne muszą kiedyś umrzeć.

No cóż, niewykluczone. W końcu niegdyś wierzył nawet w to, że nad całym bytem panuje wszechmocna, dobroczynna istota. A świerszcze grają po to, by pomóc nam zasnąć. Nie sposób odgadnąć, jakie jeszcze głupoty mogły się zakraść do jego młodej, naiwnej głowy przed tymi wszystkimi tysiącleciami.

Rzecz jasna, nie ulegał już podobnym złudzeniom. Wszystko się kończy. Gatunki wymierają. Przekonanie, że jest inaczej, było tylko zarozumiałością, produktem wybujałego ego, przekleństwem nadmiernego poczucia własnej wartości.

W co więc wierzę teraz?

Nie mógł sobie pozwolić, by odpowiedzieć na to pytanie melodramatycznym śmiechem. Jaki byłby w tym sens? W pobliżu nie było nikogo, kto doceniłby jego ironię. Wliczając jego samego.

Tak jest. Jestem skazany na życie we własnym towarzystwie.

To moja osobista klątwa.

Takie są najlepsze.

Wszedł na rozdarte, pęknięte wzgórze. Skała macierzysta uniosła się tu gwałtownie, tworząc ogromną szczelinę. Gdy Gothos zatrzymał się nad nią i zajrzał do środka, pionowe ściany pokrył już szron. Gdzieś w mroku było słychać dwie kłócące się osoby.

Jaghut rozciągnął usta w uśmiechu.

Otworzył swoją grotę i zaczerpnął z niej ułamek mocy, by opaść powoli na dno rozpadliny. Kiedy się zbliżał, głosy umilkły. Ciszę mącił tylko ochrypły, syczący dźwięk, który pulsował lekko – oddech wciągany w płuca pośród fal bólu. Słyszał też, nieco z boku, zgrzyt łusek trących o kamień.

Wylądował na stercie skalnych odłamków, kilka kroków od miejsca, w którym stał Mael. Dziesięć kroków dalej majaczyła potężna sylwetka Kilmandaros. Od jej skóry biła lekka, niezdrowa poświata. Bogini zaciskała dłonie w pięści, a jej zwierzęca twarz miała wojowniczy wyraz.

Scabandariego, jednopochwyconego smoka, zapędzono w zagłębienie ściany urwiska. Tkwił w nim teraz skulony, strzaskane żebra z pewnością sprawiały, że każdy oddech był męczarnią. Jedno skrzydło się złamało, było w połowie oderwane. Tylną nogę również miał strzaskaną, z ciała sterczały kości. To był koniec jego ucieczki. Dwoje pradawnych skierowało spojrzenia na Gothosa.

– Zawsze mnie zachwyca, gdy zdrajca pada ofiarą zdrady – rzekł Jaghut, podchodząc bliżej. – W tym przypadku zdradziła go własna głupota, a to jest jeszcze lepsze.

– Rytuał... skończyłeś go, Gothosie? – zapytał Mael, pradawny bóg mórz.

– Można tak powiedzieć. – Jaghut wbił wzrok w Kilmandaros. – Pradawna bogini, twoje dzieci w tym królestwie zgubiły drogę. Potężna, półzwierzęca kobieta wzruszyła ramionami.

– Zawsze ją gubią, Jaghucie – odparła cichym, melodyjnym głosem.

– To czemu czegoś z tym nie zrobisz?

– A ty? Gothos uniósł cienką brew, a potem odsłonił kły w uśmiechu.

– Czy to zaproszenie, Kilmandaros? Zerknęła na smoka.

– Nie mam na to czasu. Muszę wracać do Kurald Emurlahn. Zabiję go... Podeszła bliżej.

– Nie możesz tego zrobić – powstrzymał ją Mael. Spojrzała na niego, otwierając i zaciskając potężne pięści.

– Ciągle mi to powtarzasz, ty gotowany krabie. Bóg morza wzruszył ramionami, spoglądając na Gothosa.

– Wytłumacz jej to, proszę.

– Ile długów chcesz u mnie zaciągnąć? – zainteresował się Jaghut.

– Och, doprawdy, Gothosie!

– Proszę bardzo. Kilmandaros, wewnątrz rytuału, który opada teraz na tę okolicę, na pole bitwy i te brzydkie lasy, sama śmierć nie ma mocy. Gdybyś zabiła tu Tiste Edur, jego dusza uwolni się z ciała, ale pozostanie na miejscu, a jej moc zmniejszy się tylko nieznacznie.

– Zamierzam go zabić – upierała się Kilmandaros łagodnym tonem.

– W takim razie będziesz potrzebowała mojej pomocy – oznajmił Gothos, uśmiechając się szerzej. Mael prychnął pogardliwie.

– A do czego? – zapytała bogini. Jaghut wzruszył ramionami.

– Trzeba przygotować Finnest. Dom, który uwięzi duszę jednopochwyconego.

– No to zrób to.

– Jako przysługę dla was dwojga? Nie sądzę, pradawna bogini. Niestety, podobnie jak Mael, będziesz musiała uznać się za moją dłużniczkę.

– Mam lepszy pomysł – sprzeciwiła się Kilmandaros. – Zmiażdżę twoją czaszkę między kciukiem a palcem wskazującym, a potem wepchnę twe przemądrzałe ścierwo do gardła Scabandariemu, żeby się nim zadławił. To będzie odpowiedni kres dla was obu.

– Bogini, na starość zrobiłaś się zgorzkniała i gderliwa – odparł Gothos.

– I nic w tym dziwnego. Popełniłam błąd, próbując uratować Kurald Emurlahn.

– Po co się trudzić? – zainteresował się Mael. Kilmandaros obnażyła wyszczerbione zęby.

– Ten precedens jest... niepożądany. Możesz z powrotem schować głowę w piasek, Maelu, ale ostrzegam cię: śmierć jednego królestwa to zapowiedź takiego samego losu całej reszty.

– Skoro tak mówisz – rzekł po dłuższej chwili pradawny bóg. – Przyznaję, że taka możliwość istnieje. Tak czy inaczej, Gothos domaga się zapłaty. Kilmandaros rozluźniła pięści i znowu je zacisnęła.

– Zgoda. A teraz zrób ten Finnest, Jaghucie.

– To będzie w sam raz – oznajmił Gothos, wyciągając jakiś przedmiot z dziury w wystrzępionej koszuli. Dwoje pradawnych gapiło się przez chwilę na obiekt. Wreszcie Mael chrząknął.

– Tak, teraz rozumiem. To dość dziwny wybór, Gothosie.

– Nie zwykłem dokonywać innych. No dobra, Kilmandaros, zakończ w swój subtelny sposób żałosną egzystencję jednopochwyconego.

Smok syknął przeraźliwie z wściekłości i strachu, gdy pradawna bogini podeszła bliżej.

Uderzyła pięścią w sam środek czaszki Scabandariego, tuż nad smoczymi oczami. Gruba kość pękła z trzaskiem, który wypełnił rozpadlinę niczym tren. Z kostek dłoni bogini trysnęła krew.

Smocza głowa uderzyła z ciężkim łoskotem o spękaną skałę. Z bezwładnego ciała wy-ciekły płyny. Kilmandaros odwróciła się, spoglądając na Gothosa.

Jaghut skinął głową.

– Mam biednego skurczybyka. Mael podszedł do niego i wyciągnął rękę.

– W takim razie wezmę Finnest...

– Nie. Oboje pradawnych spojrzało na Gothosa, który uśmiechnął się po raz kolejny.

– To spłata długu. Dla was obojga. Zabieram Finnest z duszą Scabandariego. Nie jeste-ście mi już nic winni. Nie cieszycie się?

– Co zamierzasz z nim zrobić? – zapytał Mael.

– Jeszcze nie zdecydowałem, ale mogę cię zapewnić, że to będzie coś osobliwie nieprzyjemnego. Kilmandaros ponownie zacisnęła pięści, uniosła nieco ręce.

– Korci mnie, żeby wysłać w pogoń za tobą moje dzieci, Jaghucie.

– Szkoda, że zgubiły drogę.

Żadne z pradawnych nie odezwało się już ani słowem. Gothos opuścił szczelinę. Zawsze sprawiało mu przyjemność, gdy zdołał przechytrzyć takie zgrzybiałe wraki z całą ich staro-żytną, bezlitosną mocą. Przynajmniej chwilową przyjemność.

Takie są najlepsze.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...