Tekst zawiera spoilery.
Ostrzeżenie o spoilerach znajduje się na samym początku tekstu, ale nie zaszkodzi raz jeszcze uprzedzić, że poniższe informacje zdradzają bardzo wiele z fabuły gry "Vampyr". Jeśli do tej pory nie ukończyliście głównego wątku, to najlepiej będzie wrócić do tego tekstu po ujrzeniu napisów końcowych.
Przejdźmy jednak do epidemii, która – wbrew nazwie – wcale nie zaczęła się na Półwyspie Iberyjskim. Hiszpanii nie można uznać za pierwotne ognisko chorobowe. Czy to możliwe, by w dwa lata zabiła więcej osób niż I wojna światowa? Z początku wszystko wygląda niegroźnie. Pierwszy potwierdzony przypadek odnotowano dużo dalej na zachód, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Młody szeregowiec tamtejszej armii 11 marca 1918 roku zgłosił się do szpitala polowego. Nic nie zapowiadało epidemii, bowiem Albert Martin Gitchell (lub Mitchell według niektórych historyków) skarżył się na dreszcze, ból gardła oraz gorączkę. Dzisiaj po prostu każdy sięgnąłby po środki przeciwzapalne, tabletki lub też został w domu przez kilka dni, ale nie zapominajmy, iż tamte wydarzenia rozgrywały się w 1918 roku. Gitchell uznawany jest za "pacjenta zero", ale jeszcze tego samego dnia takie same objawy pojawiły się u dwóch innych amerykańskich żołnierzy.
Jeden z nich był kucharzem, zaś podczas wydawania posiłków nie raz kichnął, dzięki czemu choroba mogła rozprzestrzeniać się w postępie geometrycznym. Po krótkim czasie grypę zdiagnozowano u 522 członków personelu bazy, w której stacjonował Gitchell. Objawy zawsze były takie same, czyli krwawienie z nosa i ust, niezwykle silne i dokuczliwe bóle w klatce piersiowej oraz gorączka, przez którą chory często tracił poczucie rzeczywistości. Co gorsza, początkowo niegroźne objawy szybko przekształcały się w zaawansowane stadium po upływie raptem dwóch godzin. Ogniska chorobowe szybko dotarły także na inne kontynenty. Nikt nigdy nie był w stanie policzyć wszystkich ofiar wirusa H1N1, ale szacunkowe dane wahają się od 50 do nawet 100 milionów osób. Czy ówczesne rządy i medycyna miały jakąś skuteczną broń w walce z epidemią?
Stolica Wielkiej Brytanii była tylko jednym z wielu miast, które musiało zmierzyć się z zagrożeniem. Koniec tak zwanej wielkiej wojny, będący przecież powodem do radości po pokonaniu państw Trójprzymierza, stał się w istocie katalizatorem epidemii. Wracający z frontu francuskiego żołnierze mieli ogromną szansę na zarażenie czekających z utęsknieniem rodzin. Co gorsza, ówczesny system szczepień sprawił, że chorowali objęci nim ludzie, wśród których byli także lekarze oraz pielęgniarki. Londyn stał się miastem duchów, w którym mogliśmy zastać puste sklepy oraz ludzi, którzy barykadowali się we własnych domach i podejrzliwie reagowali na każdą wizytę nieznajomego.
Lekarze pozostawali bezsilni, zaś najzamożniejsi, na czele z Aloisiusem Dawsonem, coraz głośniej namawiali do odseparowania zdrowej części Londynu od dzielnic, w których choroba zbierała coraz większe żniwo. Jako mieszkaniec prestiżowego West Endu, przywołany wcześniej był nawet gotów sfinansować wysoki mur, tworząc getta dla osób, które czekała ponura przyszłość. Oczywiście, tego typu odosobnienie wiązałoby się z samowystarczalnością wydzielonej części oraz bezwzględnym ściganiem tych, którzy przejawiają symptomy hiszpanki.
Ratunku zaczęto upatrywać wśród pewnej grupy, która nie pokazywała się publicznie, jednak jej istnienie nie było żadną tajemnicą. Wampirza krew skrywa klucz do regeneracji komórkowej, stając się głównym i jedynym sprawdzonym źródłem nieśmiertelności. Badania nad nią zaczął prowadzić doktor Edgar Sweansea w Szpitalu Pembroke. Odnalezienie klucza do stworzenia specjalnej surowicy wymagało dwóch kolejnych składników, czyli badań znanego lekarza i specjalisty od transfuzji Jonathana Reida oraz najprawdziwszego krwiopijcy. O ile ten pierwszy sam przeistoczył się w wampira, to jednak nie było mowy o tym, by uczestniczył w badaniach, które uznawał za głęboko nieetyczne. Z pomocą przyszła wieloletnia przyjaciółka szpitala, czyli lady Elisabeth Ashbury. To jej krew posłużyła do eksperymentalnego procesu leczenia, zaś powstała w ten sposób surowica została potajemnie przetoczona pacjentce Harriet Jones. Początkowe rezultaty wydały się obiecujące, bowiem kobieta zdawała się powoli wracać do zdrowia. Transfuzja pewnie przeszłaby bez echa, gdyby nie ucieczka Harriet w towarzystwie Seana Hamptona. Jak się później okazało, wizyty córki, Doris, spotęgowały panujący chaos, bowiem sławna aktorka została zarażona przez matkę, stając się czymś pomiędzy wampirem a skalem.
Te ostatnie niegdyś były ludźmi, lecz nigdy nie przemieniły się w krwiopijców, dla których są co najwyżej skutkiem ubocznym, niewartym większej uwagi. Nie interesuje ich czerwona posoka, lecz mięso, którego smak był tak kuszący, że nie zawahały się atakować silniejszych od siebie. Celowały przede wszystkim w okolice gardła, jednak późniejsza przemiana w skala nie odbywała się natychmiastowo. Ofiary stopniowo traciły nie tylko ludzki rozsądek, ale przede wszystkim stawały się kolejnymi nosicielami hiszpanki. Niektóre osobniki zdołały opanować głód, zachowując resztki dawnego życia. Ścigani zarówno przez ludzi, jak też wampiry, znalazły schronienie w kanałach pod miastem. Znacznie gorszy los spotkał kobiety objęte zarazą, które niegdyś trawił żal lub gniew. Stały się ichorami, czyli groteskową mutacją o monstrualnych kończynach i zniekształconych twarzach. Potrafiły kontrolować skale, a więc w pełni świadomie zarażały kolejne obszary miasta.
Wspomniana wcześniej Doris Fletcher przegrała starcie z Jonathanem Reidem, po czym podpaliła się, co zakończyło jej marną egzystencję. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że jej matka była ofiarą eksperymentu Edgara Sweansea. Dyrektor Pembroke przyznał się do winy, tłumacząc się chęcią powstrzymania hiszpanki. Nikt jednak nie spodziewał się, że Harriet Jones stanie się Katastrofą, czyli awatarem zniszczenia szalonej Czerwonej Królowej. Pod tym mianem kryła się prawdziwa matka wampirów, której nie sposób zabić. Dopiero interwencja Myrrdina, czyli stwórcy Jonathana Reida, doprowadziła do letargu samozwańczej bogini. Hiszpanka od początku była jej pomysłem, jednak cały cykl powtarzał się wielokrotnie, za każdym razem powstrzymywany przez czempiona swoich czasów. Tym razem się udało, ale przyszłość świata jeszcze nie raz zawiśnie na włosku.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz