Fragment książki

19 minut czytania

Rozdział 1

– Zasiedziałeś się – oznajmił Heser.

– Gdzie? – zapytałem.

– Nie gdzie, tylko na czym – powiedział szef, nie odrywając wzroku od papierów. – Na tyłku.

Skoro zaczął być chamski, to znaczy, że czymś się martwił. Nie był zły, bo wtedy jest uprzedzająco grzeczny. Nie był wystraszony, bo wtedy przechodzi na smutek i liryzm. Najwyraźniej był właśnie zmartwiony.

– Co się stało, Borysie Ignatjewiczu?

– Antonie Gorodecki. – Szef nadal na mnie nie patrzył. – Dziesięć lat w wydziale kształcenia i wychowania to trochę dużo, nie uważasz?

Zamyśliłem się. Coś mi ta rozmowa przypominała. Tylko co?

– Ma pan jakieś pretensje? Pracuję dobrze, nie uchylam się od pracy operacyjnej...

– A także od czasu do czasu ratujesz świat, wychowujesz córkę, Absolutną czarodziejkę, i masz dobre stosunki z żoną, Wyższą czarodziejką... – dodał kąśliwie szef.

– Jak również wytrzymuję z szefem, Wielkim – odparłem tym samym tonem.

Heser podniósł na mnie wzrok i skinął głową.

– Tak, wytrzymujesz. I będziesz wytrzymywał. Posłuchaj, Antonie Gorodecki. W mieście grasują niezarejestrowane wampiry, w ciągu tygodnia było siedem ataków.

– Oho, czyli żywią się codziennie, dranie... A nasi operacyjni co?

Heser jakby mnie nie słyszał, przeglądał papiery.

– Pierwsza ofiara... Aleksander Pogorzelski. Dwadzieścia trzy lata, sprzedawca w butiku, nieżonaty, bla bla bla... Zaatakowany w środku dnia, w okolicach Taganki. Druga ofiara dzień później, Nikołaj Rio. Lat czterdzieści siedem, inżynier, okolice Prieobrażenki. Trzecia, Tatiana Iljina. Dwadzieścia lat, studentka Uniwersytetu Moskiewskiego; dzielnica Czertanowo. Czwarta: Oksana Szmiakina, lat pięćdziesiąt dwa, sprzątaczka, dzielnica Mitino. Piąta: Nastia Lisicyna, uczennica, lat dziesięć...

– A to bydlę... – wyrwało mi się.

– Też w biały dzień, dzielnica Matwiejewska.

– Przerzucił się na kobiety – zawyrokowałem. – Rozsmakował się i zaczął eksperymentować z wiekiem...

– Szósta ofiara: Giennadij Ardow. Sześćdziesiąt lat, emeryt.

– Atakują parami?

– Możliwe. Na pewno jeden jest płci żeńskiej.

– Skąd takie informacje? Ktoś przeżył i opowiedział?

Heser zignorował moje pytanie.

– Siódma jest w tej chwili ostatnia. Ola Jałowa, uczennica, piętnaście lat. Przy okazji, podziękuj swojemu znajomemu, Dmitrijowi Pastuchowowi. To on ją znalazł i dostarczył chwilę po napadzie... co nam bardzo pomogło.

Heser zebrał wszystkie papiery, wyrównał brzegi, włożył do teczki.

– Któraś z ofiar przeżyła? – spytałem z nadzieją.

– Tak. – Heser spojrzał mi w oczy. – Wszystkie.

– Jak to wszystkie? – Aż się stropiłem. – A... ale wtedy... przemiana?

– Nie. Tylko się nimi karmiono. Niedużo. Co prawda, ostatnią dziewczynę poważnie wyssali, lekarz mówił o utracie litra krwi. No, ale to już było co innego, dziewczyna szła do swojego chłopaka, widocznie planowali pierwszy... pierwsze współżycie.

Heser musiał być speszony, skoro uciekł się do takiego słowa.

– Jasna sprawa. – Skinąłem głową. – Naładowana endorfinami i hormonami. Wampira, bez względu na płeć, poniosło, dobrze, że się w ogóle oderwał. Wszystko jasne, szefie. Zaraz zbiorę brygadę i wyślę...

– To będzie twoje zadanie. – Heser przesunął teczkę po stole. – Polować na tę wampirzycę... albo wampiry... będziesz ty.

– Dlaczego?

– Dlatego, że ona czy też oni tego chcą.

– Wysunęli jakieś żądania? Przekazali coś przez ofiary?

Na twarzy Hesera pojawił się złośliwy uśmiech.

– Można powiedzieć, że przekazali... Bierz teczkę i idź. Krew, jeśli chcesz działać klasycznie, dostaniesz w magazynie. Taak... I zadzwoń do mnie, kiedy już zrozumiesz.

– Niechże pan coś podpowie! – poprosiłem ponuro, wstając i biorąc teczkę.

– Rzecz w tym, że założyłem się z Olgą, ile zajmie ci zrozumienie, Antonie Gorodecki. Ona mówi, że godzinę, a ja, że kwadrans. Widzisz, jak w ciebie wierzę?

Z gabinetu wyszedłem bez pożegnania.

Zadzwoniłem do Hesera pół godziny później, gdy już przejrzałem wszystkie dokumenty, rozłożyłem je na stole i przez jakiś czas wpatrywałem się w linijki.

– No? – spytał Heser.

– Aleksander, Nikołaj, Tatiana, Oksana, Nastia. Giennadij. Olga. Następna ofiara miałaby na imię Roman, albo Rimma.

– A jednak ja byłem bliższy prawdy – powiedział z zadowoleniem Heser. – Pół godziny.

– Ciekawe, jak chcieli poradzić sobie z J? – zainteresowałem się.

– Oni?

– Tak myślę. Że jest ich dwoje, chłopak i dziewczyna.

– Pewnie masz rację – zgodził się Heser. – A co do imienia... W Moskwie nie brak obcokrajowców z nietypowymi imionami. Wolałbym jednak, żebyśmy nie doszli nawet do „c”.

Nie odpowiedziałem, ale Heser nie przerwał połączenia. Ja również.

– O co chcesz spytać? – rozległ się w końcu głos Hesera.

– Tamtą wampirzycę... piętnaście lat temu... która zaatakowała tego chłopca, Jegora. Na pewno ją ukarano?

– Tak, ubezcieleśniono – odparł chłodno Heser. – Na sto procent. Sprawdziłem to osobiście.

– Kiedy?

– Dziś rano. Ja też w pierwszej chwili pomyślałem o niej. Przy okazji sprawdź wszystko co mamy o możliwości pseudowitalizacji zlikwidowanych wampirów.

I przerwał łączność. Czyli, że tym razem powiedział wszystko.

To znaczy, wszystko to, co powinienem wiedzieć, a nie wszystko, co mogło nam się przydać, czy co wiedział sam.

Wielcy nigdy nie mówią wszystkiego do końca.

Tego też już się nauczyłem. Ja też nie powiedziałem Heserowi wszystkiego.

***

Nasz szpital mieścił się w suterenie, na tym samym poziomie, co pokoje gościnne. Niżej były jeszcze archiwa, cele więzienne i inne pomieszczenia podwyższonego znaczenia, wymagające ochrony.

Szpitala nikt specjalnie nie chronił. Po pierwsze, zwykle świeci pustkami; jeśli obrywa jakiś patrolowy, uzdrowiciel leczy go w ciągu kilku godzin. Jeśli mu się nie uda, pacjent najprawdopodobniej umrze.

Po drugie, każdy uzdrowiciel jest również wykwalifikowanym zabójcą: wystarczy zastosować uzdrawiające zaklęcie na odwrót, a rezultat będzie fatalny. Naszych lekarzy nie trzeba bronić, sami świetnie sobie poradzą. Jak mówił pijany lekarz w starej radzieckiej komedii: „Jestem lekarzem! Sam złamię i sam wyleczę!”*.

* Aluzja do filmu Szczęśliwego Nowego Roku (ros. Ironija sudby, ili S legkim parom!) – radziecki melodramat z akcentami komediowymi z 1975 roku, w reżyserii Eldara Riazanowa, na podstawie sztuki S legkim parom! (przyp. tłum.).

Teraz jednak, gdy w szpitalu był pacjent, który w dodatku ucierpiał od Ciemnego, przed wejściem posadzono ochroniarza. Arkadij pracował w Patrolu, przedtem uczył w szkole. Jak można się domyślić, wiecznie powtarzał, że polowanie na wampiry jest znacznie łatwiejsze niż uczenie nastolatków fizyki.

Znałem go, oczywiście, tak jak wszystkich, którzy szkolili się w Nocnym Patrolu w ciągu ostatnich lat; on mnie tym bardziej, a jednak przed wejściem do kompleksu szpitalnego zatrzymałem się. Zgodnie ze swoimi wyobrażeniami o stroju ochroniarza, Arkadij był w granatowym garniturze. Wstał zza biurka (nie osiągnęliśmy jeszcze tego poziomu paranoi, w którym zmuszano by ochroniarzy, żeby stali na baczność z zaklęciem w pogotowiu), obejrzał mnie normalnie i w Zmroku, i dopiero wtedy otworzył drzwi.

Wszystko zgodnie z instrukcją. Ja też się tak zachowywałem jeszcze pięć lat temu.

– Kto jest z dziewczyną? – spytałem.

– Iwan, jak zwykle.

Lubiłem Iwana. Był nie tylko uzdrowicielem, ale i lekarzem. Ludzka specjalizacja i powołanie magiczne rzadko ze sobą współgrają, na przykład wojskowi prawie nigdy nie stają się magami bojowymi, ale uzdrowiciele to w większości przypadków lekarze. Tak jak moja żona.

Iwan był dobrym specjalistą. Zaczynał jeszcze jako lekarz ziemski pod koniec dziewiętnastego wieku, w guberni smoleńskiej. Tam go inicjowano jako Jasnego, jednak nie rozstał się z praktyką lekarską. Był w smoleńskim patrolu, w permskim, w magadańskim, los miotał go po całym świecie. Po drugiej wojnie światowej osiadł w Austrii, gdzie spędził dziesięć lat, potem mieszkał w Zairze, Nowej Zelandii i Kanadzie. Wreszcie wrócił do Rosji i wstąpił do moskiewskiego patrolu.

Zarówno życiowego doświadczenia, jak i lekarskiego, miał aż nadto. A wyglądał tak, jak powinien wyglądać lekarz: pulchny, po czterdziestce, z lekką siwizną, krótką bródką i w okularach. I zawsze w białym fartuchu, nawet w Zmroku, ze stetoskopem na piersi. Na jego widok dzieci wołały „Ojboli!”, a dorośli uczciwie opowiadali o swojej historii choroby.

Nie chciał, żeby, zwracając się do niego, używano patronimiku. Może za granicą przywykł, że mówią na niego Iwan, a może z innych powodów...

– Miło cię widzieć, Antonie. – Uzdrowiciel przywitał mnie przed wejściem do sali, wyszedł ze swojego gabinetu. – Ty masz się tym zająć?

– Tak. – Pomyślałem, że nasza rozmowa brzmi jakoś tak sztucznie, jakby wyjęta z kiepskiej powieści czy parszywego serialu. Teraz ja powinienem zapytać, jak się czuje dziewczyna. – Jak się czuje dziewczyna?

– Teraz nieźle. – Iwan westchnął. – Chodź, zrobię ci herbaty, ona śpi...

Zajrzałem przez szklane drzwi; rzeczywiście leżała pod kołdrą, miała zamknięte oczy. Może faktycznie spała, a może udawała... Ale uznałem, że nie wypada sprawdzać, nawet niezauważalnie dla niej, magicznie.

– Chodźmy – powiedziałem.

Iwan lubił herbatę, i to najbardziej banalną, czarną, słodzoną, czasem z cytryną. Jego herbata była jednak wyjątkowo smaczna, niespotykanego gatunku, a przy tym bez żadnych ziołowych śmieci, w których tak się lubują osoby w podeszłym wieku.

– Kiedyś znałem człowieka, który wrzucał do swojej herbaty płatki pelargonii – powiedział Iwan, nalewając esencji. Nie czytał w moich myślach, po prostu z racji wieku i doświadczenia zgadł, o czym myślę. – Wyjątkowe świństwo. A te płatki powoli go podtruwały...

– Jak się to skończyło?

– Zmarł. – Uzdrowiciel wzruszył ramionami. – Pod kołami samochodu. Chciałeś zapytać o dziewczynę?

– Tak. I co z nią?

– Teraz w porządku. Sytuacja nie była krytyczna, szybko ją przywieziono. Dziewczyna młoda, silna, nie robiłem transfuzji krwi. Wspomogłem hemopoezę, dałem kroplówkę z glukozą, rzuciłem zaklęcie uspokajające i dałem waleriany.

– Czemu jedno i drugie?

– No wiesz, była przerażona. – Iwan pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Dla twojej wiadomości: zazwyczaj ludzie, których atakuje wampir, są mocno przerażeni. Głównym zagrożeniem w tym wypadku były szok, mróz i znaczna utrata krwi. Mogła stracić przytomność, upaść w jakiejś ciemnej bramie i zamarznąć. Dobrze, że szła do ludzi. Dobrze, że przywieziono ją od razu do nas, będzie mniej „czyszczenia”. No i tak, jak mówiłem, młody, silny organizm.

– Nie krzywdź policjanta. On jest nasz. Dobry!

– Wiem. Kierowcy skasowałem pamięć.

– Kierowcy można...

Przez kilka minut po prostu piliśmy herbatę. W końcu Iwan zapytał:

– Co cię niepokoi? Przecież to typowa sytuacja, wampira poniosło... Dobrze chociaż, że nikogo nie zabija...

– Jest pewna osobliwość... – powiedziałem oględnie. – Nie wdając się w szczegóły: mam podstawy przypuszczać, że to... znajomy wampir.

Iwan ściągnął brwi. A potem spytał:

– Konstanty Sawuszkin?

Drgnąłem.

No tak, oczywiście. Historia z tamtą wampirzycą wydarzyła się dawno temu i nie narobiła wiele szumu. Swietłana, Wyższa, przyćmiła sobą parkę pechowych wampirów i tego chłopca, którego omal nie wyssali.

Za to o Kostii, który został Wyższym i o mały włos nie przemienił w Innych wszystkich ludzi na świecie, wiedział każdy inny.

– Nie, Iwan. Kostia zginął, spłonął. To zupełnie inna historia, inny wampir... wampirzyca. Powiedz, stykałeś się z tym, żeby wampiry ożywały?

– To przecież i tak ożywione trupy – odparł uzdrowiciel.

– Owszem, w pewnym sensie. Ale żeby zdarzyło się tak, że wampir został ubezcieleśniony, a potem ożył?

Iwan zastanowił się.

– Chyba coś słyszałem – przyznał niechętnie. – Spytaj w archiwum, może kiedyś coś takiego się zdarzało. À propos przeszłości! Obejrzałem niedawno serial, o swoim koledze po fachu, Miszy...

– Jakim Miszy?

– No, Bułhakowie! – odparł takim tonem, że stało się jasne: ta znajomość jest dla niego powodem do dumy.

A ja nawet nie wiedziałem, że Iwan znał tego słynnego pisarza! Może to za jego sprawą Bułhakow zaczął pisać o mistyce i fantastyce?

– I co, podobny?

– Coś w tym jest... – powiedział ku mojemu zdumieniu Iwan. – Ciekawie zrobiony film, nie spodziewałem się czegoś takiego po Angolach. Grał młody chłopak, pewnie początkujący, ale tak się starał... Z taką przyjemnością wspomniałem Miszę... Widziałem też inny serial...

Wyraźnie miał ochotę pogadać, i to nie o wampirach. Widocznie się tu nudził...

Inni też czasem chorują: na zmrokową anginę (nie ma w tym nic śmiesznego, w Zmroku rzeczywiście jest zimno!), na postzaklęciową depresję (związaną z gwałtownymi zmianami energii magicznej), na zwykłe ludzkie choroby...

Ale mimo to uzdrowiciel drugiego poziomu nie miał zbyt wiele pracy w naszym biurze. A rzadko kto przychodzi do lekarza bez potrzeby.

– Przepraszam cię, zajrzę do dziewczyny – powiedziałem, wstając. – Dzięki za herbatę... To co, możemy ją puścić?

– Oczywiście. – Iwan skinął głową. – Jeśli chcesz, sam wyczyszczę jej pamięć.

To była uprzejma propozycja, swego rodzaju ukłon w moją stronę. Kasowanie pamięci, w dodatku młodej dziewczynie, nie jest przyjemne. Nawet jeśli robimy to dla jej dobra. W takim procesie zawsze zabija się coś w człowieku.

– Dziękuję ci, ale sam to zrobię. Nie będę cię obciążał.

Skinął głową. On też rozumiał.

Zostawiłem go w gabinecie (jak lekarze to nazywają? Pokój przyjęć? Pokój lekarzy?) i poszedłem do sali.

Ola Jałowa nie spała. Siedziała po turecku na łóżku i patrzyła na drzwi, jakby czekała, aż ktoś wejdzie. Wyglądało to na umiejętność przewidywania, do tego stopnia, że aż, zaintrygowany, zbadałem jej aurę.

Niestety, nie. Człowiek. Bez żadnego potencjału Innego.

– Witaj, Olu – powiedziałem, przestawiając krzesło i siadając przed nią.

– Dzień dobry – odparła grzecznie.

Czułem, że jest spięta, ale stara się zachować spokój.

Nic nie wygląda bardziej rozczulająco niż młoda dziewczyna ubrana w za dużą piżamę.

No dobra, pamiętaj, że ma piętnaście lat.

– Jestem przyjacielem – dodałem. – Nie musisz się o nic martwić. Za pół godziny wsadzę cię do taksówki i wrócisz do domu.

– Wcale się nie martwię – odparła, rozluźniając się. Była tylko rok starsza od Nadii, ale to był ten właśnie rok, który zmienia dziecko w dorosłego.

No dobrze, nie w dorosłego. Ale w nie-dziecko.

– Pamiętasz coś z wczorajszego wieczoru?

Dziewczyna zastanowiła się i skinęła głową.

– Tak. Szłam... – zacięła się na ułamek sekundy – w gości. I nagle usłyszałam jakiś dźwięk, jakby melodię... – Jej wzrok zamglił się lekko. – Poszłam za tą melodią, tam był taki wąski zau­łek, z jednej strony sklep, z drugiej płot... I tam stał... stała...

– Dziewczyna?

Zwykle ofiara pamięta wyłącznie atak, nie zapamiętuje samego wampira, nawet płci. To jakby mechanizm ochronny, który wampiry wypracowały sobie przez tysiące lat polowania na ludzi.

Ale w tym wypadku wampir pił zbyt długo; upił się i niemal stracił kontrolę.

Ola znowu skinęła głową.

– Tak. Dziewczyna... Nie pamiętam twarzy, taka chuda, z wystającymi kośćmi policzkowymi... Chyba młoda. Ciemne, krótkie włosy. Zapadnięte oczy, też ciemne. Podeszłam do niej, jak we śnie. Machnęła ręką, a ja zdjęłam szalik. I wtedy ona... – Ola przełknęła ślinę. – Znalazła się tuż obok. Jakoś tak od razu. I...

Zamilkła. Ale ja nie odpuszczałem, czekałem. Chciałem poznać szczegóły.

Jak wiadomo, właśnie w nich tkwi diabeł.

– Ugryzła mnie w szyję i zaczęła pić krew – powiedziała Ola. – Długo. Tak się przy tym wiła, jęczała i... łapała mnie za pierś. Nie jak chłopak... gorzej. Kiedyś po treningu wygłupiałyśmy się z przyjaciółką, ale wtedy to było nawet przyjemne. Proszę sobie nie myśleć, nie jestem lesbijką, żartowałyśmy tylko. Ale to... to było obrzydliwe. Ona nie była ani kobietą, ani mężczyzną, w ogóle nie była człowiekiem, tylko... wampirem...

Spojrzała mi bardzo poważnie w oczy.

– Ona jest martwa, prawda?

Skinąłem głową.

– To taka szczególna śmierć... nie ostateczna. Ale nie martw się, ty nie zmienisz się w wampira.

– Wiem, lekarz mi już wczoraj powiedział. – Ola skinęła głową. – A teraz pan zrobi tak, że o wszystkim zapomnę?

Nie chciałem jej okłamywać. Również skinąłem głową.

– Mogłabym poprosić, żeby zostawił mi pan pamięć – powiedziała z zadumą. – Ale... nie poproszę. Po pierwsze, pewnie i tak się pan nie zgodzi. Po drugie, nie chcę tego pamiętać. Nie chcę wiedzieć, że na świecie są wampiry.

– Są również ci, którzy na nie polują – dodałem.

– To dobrze... Ale i tak nie chcę. Bo przecież nie mogę zostać jedną z was, prawda?

Pokręciłem głową.

– No to wolę o wszystkim zapomnieć – uznała dziewczyna. – Tak, żebym myślała, że byłam u koleżanki.

– Jeśli pozwolisz, zadam ci jeszcze jedno pytanie. Ta wampirzyca... Na pewno była sama? Nie było obok wampira? Może nie atakował, może stał z boku...

Zaprzeczyła.

– Dziękuję ci – powiedziałem. – Dobrze. To teraz powiedz mi, jak to powinno wyglądać.

– Szłam do chłopaka – powiedziała Ola. – Mieliśmy... mieliśmy się kochać. Pierwszy raz. On po mnie wyszedł, spotkaliśmy się. I gdy zaczęłam iść do wampirzycy, on szedł za mną i pytał, co ja robię, gdzie idę... A potem... gdy ją zobaczył... ona uśmiechnęła się do niego i zalśniły jej kły. I wtedy on się odwrócił. I uciekł.

Mówiła to z taką wstrząsającą szczerością, z jaką można się czasem spotkać w pociągu, gdy zupełnie obcy sobie ludzie zostają połączeni na dzień czy dwa i mają świadomość, że nigdy więcej się nie zobaczą. Równie szczerzy bywają ludzie, którzy wiedzą, że zostało im niewiele życia.

No bo w sumie tak właśnie było. Obecna Ola Jałowa zniknie na zawsze, po wykasowaniu z niej dwunastu godzin życia. Pojawi się nowa Ola. Wersja 1.1. Poprawiona, z wymazanymi błędami.

Dobrze, że dziewczyna powiedziała o tym chłopaku. Czyli trzeba będzie...

– Nie zapomnijcie wykasować pamięci również jemu – powiedziała. – I niech on zapomni, że byliśmy ze sobą. I ja też nie chcę tego pamiętać.

– Nie jesteś dla niego zbyt surowa?

– Przecież on uciekł! Rozumie pan? Porzucił mnie! Oddał potworowi!

– Olu. – Wziąłem ją za rękę, mając nadzieję, że ten gest wygląda na przyjacielski czy ojcowski, a nie na podryw. – Zew wampira, podobnie jak jego wzrok czy zapach, działają na każdego człowieka, nawet najsilniejszego. Ty nie mogłaś nie przyjść, a twój przyjaciel nie mógł nie uciec. Ona mu rozkazała i on uciekł. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to była miłość do końca życia, ale nie bądź dla niego zbyt surowa.

Dziewczyna zastanowiła się i w końcu westchnęła, ale, jak mi się wydawało, z ulgą.

– Dobrze. W takim razie niech myśli, że wystraszył się chuliganów. I żebym ja też tak myślała. Że uciekliśmy, tylko w różne strony. Niech jemu będzie wstyd, a ja się na niego trochę obrażę. No, na jakiś tydzień, dwa...

– Ależ wy, kobiety, jesteście przebiegłe! – nie wytrzymałem. – Bardziej niż wampiry!

Ola wreszcie się odprężyła, uśmiechnęła szeroko, szczerze.

– Tak! Takie właśnie jesteśmy!

– Wobec tego śpij – powiedziałem.

I zasnęła.

***

Spokojnie posapującą przez sen Olę powierzyłem Iwanowi. Niech ją doprowadzi do porządku, przebierze, wsadzi do taksówki i wyśle do domu; w końcu jest lekarzem. O Olegu, do którego Ola szła na randkę, też mu powiedziałem, niech wyślą do chłopaka patrol, żeby wyczyścił mu pamięć.

A sam poszedłem do archiwum.

Spora część naszych dokumentów i zgromadzonych przez Patrol informacji ma już postać elektroniczną. Oczywiście, są dostępne wyłącznie w wewnętrznej sieci komputerowej, o wyłożeniu ich w Internecie nie ma mowy.

Jednakże przeważająca część materiałów pozostała w postaci papierowej.

Oraz papirusowej, pergaminowej czy glinianej.

Heser tłumaczył kiedyś, że ma to związek z bezpieczeństwem: znacznie prościej rzucić zaklęcia ochronne na materialny nośnik niż na gigabajty i terabajty informacji. Ale mam wrażenie, że ściemnia.

Większości tych materiałów nie sposób nadać postaci elektronicznej. Albo jest to wyjątkowo trudne.

Weźmy taką wiedźmowską księgę zaklęć. Napisana krwią dziecka na skórze dziewic. Obrzydliwe, przyznaję. Ale wroga trzeba znać.

Jak później ustaliliśmy, dziecięcą krew można zastąpić krwią ludzi starych, dorosłych, a nawet świńską, bez różnicy.

Ale gdyby zapisać zaklęcia krwią Innego, nie zadziałają w czasie czytania. Podobnie ma się rzecz z krwią psią czy krowią.

Skóra dziewic też nie jest obowiązkowa, można ją zastąpić każdą inną, można je nawet zapisać na pergaminie czy papierze, choćby toaletowym. W recepturach wiedźm jest tak wiele krwi, skóry, łez czy kawałków ciała dziewic, tylko dlatego że większość z nich to stare poczwary – zaklęcia odmładzające nie działają, pozostają im tylko maskujące. Dlatego wiedźmy nienawidzą młodych, ładnych dziewcząt i robią im świństwa przy każdej sposobności. Kompleksy...

Ale krew faktycznie jest niezbędna. Dlaczego? Tego naukowcom nie udało się ustalić do dziś; w każdym razie przepisywanie takiej księgi zaklęć na plik komputerowy nie ma sensu, nie zadziała. Nikt nie nauczy się z niej zaklęć.

Albo weźmy recepty uzdrowicieli. Jasna magia, nic strasznego... w zasadzie. Ale gdy bierzemy przepis na popularny eliksir na migrenę, dowiadujemy się, że pięciu z siedmiu składników nie opisano, lecz oznaczono je zapachami! Czyli że trzeba powąchać wskazane strony w zbiorze receptur!

I tak, słusznie się domyślacie: jeśli zamiast zapachu napiszemy „wanilia”, „kasztanowy miód” czy „chleb razowy”, eliksir nie zadziała. Tworząc go, uzdrowiciel musi powąchać składniki. „Tłuczoną kredę”, która niczym szczególnym nie pachnie. Nawet „wodę źródlaną”, która już zupełnie nie ma żadnego zapachu!

Tu już naukowcy są niemal jednomyślni: zapachy aktywizują u Innego hipokamp, w płacie skroniowym kory mózgowej kresomózgowia, i to w konkretny sposób wpływa na zaklęcie.

Tylko jak?...

A co dopiero mówić o przedmiotach magicznych, wymagających dotknięcia, pomacania? Pewnie, że można by to opisać, ale wartość tego opisu będzie bardzo umowna.

A więc w komputerze (od którego oczywiście zacząłem), w elektronicznej bazie danych znalazła się tylko krótka informacja:

„WAMPIRY, OŻYWIENIE (nieprawidłowo, powinno być: powtórna pseudowitalizacja) – proces przywrócenia pseudożyciowej działalności wampirów po OSTATECZNYM UBEZCIELEŚNIENIU (zob.), OSTATECZNYM POGRZEBANIU (zob.) czy całkowitej fizycznej likwidacji. Opisane przez Czabę Orosza (Cz. Orosz 1732-1867), indeks 097635249843, Amandę Randi Gru Kaspersen (A.R.G. Kaspersen, ur. 1881), indeks 325768653166”.

I z tym wydrukiem zszedłem na poziom minus sześć, gdzie za stanowiskiem ochrony (poważniejszej niż w lazarecie, dwóch Innych), znalazłem się w archiwum.

Ellen Killoran była Irlandką, przypadek dla moskiewskiego Nocnego Patrolu raczej odosobniony. Pracuje dla nas wielu Innych z byłych republik związkowych; mamy też Koreańczyka, mamy Polaka; stażyści przyjeżdżają na wymianę z całego świata, ale oni są krótko, rok, dwa.

Killoran przyjechała do Moskwy dziesięć lat temu: czarnowłosa, spokojna, punktualna, nieśmiała, niepijąca; jakże odmienna od stereotypowego obrazu Irlandczyka. Była Inną piątego stopnia, co ani jej nie peszyło, ani nie martwiło. Pasjonowała się starociami i gdyby nie była Inną i tak spędzałaby życie w archiwum, magia stała się dla niej tylko wisienką na torcie starych dokumentów i artefaktów.

Ellen uwielbiała systematyzację. I Moskwa jawiła jej się rajem, od dawna niedostępnym w Europie.

Nie no, archiwa mamy porządne, nic w nich nie ginie, wszystko sobie bezpiecznie leży...

Przez całe wieki.

Niejasno pamiętałem, że przed Killoran archiwum prowadził wesoły, towarzyski gość, który miał jedną wadę: nigdy niczego nie mógł znaleźć. Chyba że przypadkiem. Petent mógł liczyć najwyżej na otwarte drzwi i mocną latarkę (elektryka szwankowała i w każdej chwili przybysz mógł znaleźć się w środku sali w kompletnych ciemnościach).

Ellen w ciągu roku zaprowadziła w archiwum porządek, czy raczej to, co my gotowi byliśmy uznać za porządek. Potem skatalogowała i sklasyfikowała wszystko, włączając nieuporządkowane materiały (dziewięćdziesiąt procent). A następnie oznajmiła Heserowi, że pracy jest tutaj na czterdzieści, pięćdziesiąt lat i że ona przyjmie rosyjskie obywatelstwo i zawrze umowę z Nocnym Patrolem. Heser wytrzeszczył na nią oczy, a potem oznajmił, że w charakterze bonusu Patrol kupi jej mieszkanie w pobliżu biura. Zakłopotana Ellen odparła, że nie muszą kupować, wystarczy, żeby opłacali wynajem. Heser rozsądnie zripostował, że przez pół wieku wysokość najmu wielokrotnie przekroczy wartość mieszkania, a następnie kazał mi pomóc Ellen załatwić sprawy urzędowe.

Jak na mój gust, Ellen mogła spokojnie gwizdnąć na to wszystko, i na obywatelstwo, i na mieszkanie: prawie nie wychodziła z archiwum, najwyżej dwa razy w tygodniu (przy archiwum przezornie stworzono pokój z łazienką). Ale uczciwie pomogłem jej w walce z moskiewską biurokracją i zostaliśmy przyjaciółmi – w takim stopniu, w jakim można było zaskarbić sobie sympatię Ellen, nie będąc starożytnym manuskryptem.

Otworzyłem drzwi archiwum i wszedłem do wielkiej, ciemnej sali, zastawionej regałami od podłogi do wysokiego sufitu. Takich sal w piwnicy było kilkadziesiąt, ale Ellen zawsze pracowała w pierwszej, chyba nawet ona czuła się tu samotnie. Żeby jakoś zaznaczyć swoje przybycie, zakasłałem, a potem ruszyłem przez półmrok do kręgu światła na środku sali. Ellen siedziała przy biurku, na którym stało wielkie kartonowe pudło po telewizorze „Horyzont-112”, i przekładała cienkie szkolne zeszyty. Nad głową archiwistki paliła się jedna mocna żarówka w metalowym kloszu. Ellen miała na sobie wytarte dżinsy i ciepły wełniany sweter; ogrzewanie nie radziło sobie z całą piwnicą.

Szczerze ucieszyła się na mój widok. Zaproponowała herbatę (której uprzejmie odmówiłem, co i tak nie pomogło) i wszelką niezbędną pomoc. Żeby się odwdzięczyć, pogawędziłem chwilę o twórczości Constable’a i Turnera (moim wkładem w tę mini-prelekcję było słuchanie i potakiwanie) i wypiłem pół kubka herbaty.

Odnotowałem w myślach, że należałoby zorganizować dyżury i w archiwum, i lazarecie. Odwiedzać tych pracowników, którzy zagrzebali się w swoich gawrach. Oprócz lekarza i archiwistki na pewno są jeszcze inni; uczeni w dziale naukowym, zbrojmistrze... Chociaż nie, do nich akurat przychodzi się często i chętnie. A ja sam nie byłem u Killoran bóg wie jak długo, rok albo i więcej...

Trzeba, trzeba wysyłać młodzież do naszych „odludków”. Oni trochę się rozruszają, a początkującym Innym wyjdzie to na dobre.

– Po co ci takie rzadkie informacje, Antonie? – spytała Ellen, zerkając na moje zapytanie, i od razu dodała: – Jeśli to nie tajemnica?

Mój stopień i stanowisko w Patrolu pozwalały na proszenie o wszelkie informacje bez jakichkolwiek wyjaśnień. Ale nie widziałem nic złego w tym, żeby teraz naradzić się z Ellen.

– Mieliśmy serię ataków wampira na ludzi. Wszystkie ofiary żyją.

– Ile ich jest?

– Siedem. I wszystkie żyją – powtórzyłem.

Ellen uniosła brew.

– Aleksander Pogorzelski – zacząłem wymieniać. – Nikołaj Rio. Tatiana Iljina. Oksana Szemiakina. Nina Lisicyna. Gien­nadij Ardow. Ola Jałowa.

– Podałeś tylko imiona i nazwiska – powiedziała w zadumie Ellen. – Nie wspomniałeś o wieku, zawodzie czy okolicznościach ataku. To pierwsza osobliwość. Wśród ofiar są kobiety i mężczyźni. Choć zwykle wampiry specjalizują się w jednej płci, wampiryzm ma w sobie wiele z seksualności. To druga osobliwość. Wszystkie ofiary żyją, czyli wampir dobrze się kontroluje. Ale skąd w takim razie Patrol wie o atakach? Przecież, jeśli ofiara żyje, łatwo ukryć przestępstwo. Wystarczy skasować pamięć, a niedomaganie człowiek jakoś tam sobie wytłumaczy, przeziębienie, grypa... To trzecia osobliwość.

Skinąłem głową. Ta rozmowa sprawiała mi czystą przyjemność.

Oczywiście Ellen nie jest i nigdy nie była pracownikiem operacyjnym. Ale jak już wspomniałem, lubi systematyzację.

– I czwarta osobliwość: z jakiego powodu mi o tym opowiedziałeś. Albo chcesz potwierdzenia swoich domysłów, albo mojej rady, co byłoby dziwne... O, jest jeszcze piąta osobliwość! Z jakiej racji ty, Wyższy mag, zajmujący się uczeniem początkujących Innych, w ogóle zająłeś się tą sprawą?

– Brawo!

– Wersja pierwsza – kontynuowała Ellen – uznałeś, albo Heser uznał, że zasiedziałam się w archiwum. Ciebie też kiedyś wyciągnęli z centrum informatycznego i wysłali patrolować ulice. Ta wersja nie bardzo mi się podoba, bo bardzo lubię nasze archiwum...

– Ellen. – Przyłożyłem rękę do piersi. – Przysięgam, że nie mam zamiaru wyciągać cię z przytulnego archiwum na głośne moskiewskie ulice.

– Wobec tego wersja numer dwa, chcesz rady. – Ellen wyjęła z kieszeni dżinsów wytarty notes i ogryzek ołówka, zaczęła pisać na czystej stronie, skinęła głową.

– Aha. Czyli nie bez powodu podałeś mi ich imiona. Aleksander, Nikołaj, Tatiana, Oksana, Nina, Giennadij, Olga. Weźmy pierwsze litery. A-N-T-O-N-G-O... Anton Gorodecki. Wampir zasugerował, że potrzebuje właśnie ciebie. Atakował, lecz nie zabijał, bo chciał, żeby Patrol dowiedział się o przestępstwach. Było mu wszystko jedno, kogo ugryzie, nastolatkę czy emeryta, byle tylko litery się zgadzały. Heser już to zrozumiał i dlatego powierzył ci to śledztwo. Ten wampir pochodzi z twojej przeszłości, tak?

– Owszem – przyznałem. – Tylko że to nie wampir, lecz wampirzyca.

– Ktoś ją zapamiętał?

– Ostatnia ofiara, Ola. Wampirzycę poniosło, nie skasowała pamięci. Ale mniejsza z tym.

Ellen milczała kilka sekund, znowu zajrzała do notesu.

– No tak – powiedziała. – Oczywiście. Pogorzelski, Rio, Zynina, Szemiakina, Łysicyna, Ardow, Jałowa. „Przyszła ja”...

– Trochę dziwne jak na wampira.

Ellen spojrzała na mnie ze zdumieniem.

– No wiesz, taka średniowieczna uprzejmość, uprzedzenie o ataku – wyjaśniłem.

– Dziwne, mówisz. – Ellen skinęła głową, wpatrzona w notes. – Przyszła ja... A może chciała cię zastraszyć? Ciekawe... Coś chciała przekazać tymi ugryzieniami... Heser to zauważył?

– Kto go tam wie. Choć raczej nie jest głupszy ode mnie.

– Ale to, czego ty chcesz ode mnie, nadal pozostaje zagadką... – wymruczała Ellen i zaczęła gryźć paznokieć. – Materiały i tak bym ci znalazła, bez dwóch zdań. Rady? Bardzo mi miło...

– Rady – potwierdziłem. – Masz specyficzny sposób myślenia... Jeśli w tym bajzlu zaprowadziłaś porządek, to w tych danych też zdołasz.

– Jakaś wampirzyca z twojej przeszłości... Sądząc po tym, o co prosisz, pogrzebałeś ją i podejrzewasz, że wróciła.

– Nie ja, tylko Inkwizycja. I rzeczywiście to zrobili, Heser sprawdził. To jedyny wampir płci żeńskiej, który mógłby coś do mnie mieć, dlatego zakładamy, że jakoś zdołała powstać z mart­wych.

– Znajdę ci wszystkie dokumenty, ale jak ci tu jeszcze pomóc?... – mamrotała Ellen. – Przecież nie jesteś głupi, sam wszystko zauważyłeś.

– Pomyśl, Ellen – poprosiłem. – Nie chciałbym tej historii wyciągać na debatę publiczną ...

– A co tu myśleć? – Ellen zamknęła notes. – Wszystko, co dało się wyciągnąć z tych danych, już wyciągnąłeś. Prawda?

Popatrzyliśmy na siebie.

I Ellen lekko się uśmiechnęła.

– Przecież jesteś Rosjaninem! A wy, Rosjanie, macie pewną unikatową rzecz: patronimik. Nie pomyślałeś, że jeśli imiona i nazwiska tych ludzi są znaczące, to należałoby sprawdzić również...

Już jej nie słuchałem. Zamknąłem oczy i spróbowałem sobie przypomnieć. W młodości, ucząc się do egzaminów, byłem pewien, że mam słabą pamięć. Ale zdolności Innego czynią cuda...

– Aleksander Pawłowicz. Nikołaj Olegowicz. Tatiana Timofiejewna. Oksana Iwanowna. Nina Edmundowna. Giennadij Borysowicz. Olga Jegoriewna.

– P-O C-I-E-B-I‑E... – powiedziała Ellen to, co już sam zrozumiałem.

I czego tak właściwie się spodziewałem.

– Przyszła ja... – wygłosiłem przesłanie, powstałe z pierwszych liter nazwisk.

– Po ciebie – dodała Ellen.

– Anton Go... – dokończyłem. – A to suka parszywa... Przyszła po mnie? Chce się zemścić?

– Uspokój się – powiedziała pojednawczo Ellen. – A gdyby wyszło „po twoją”? Po twoją córkę, żonę?

Serce, które zaczęło mi bić szybciej, teraz zwolniło.

– Tak, masz rację, jeszcze nie jest tak źle... Dziękuję ci, Ellen, faktycznie dojrzałaś to, co przegapiłem.

– Tylko dlatego, że nie jestem Rosjanką i patrzę na to z boku – stwierdziła Irlandka. – Antonie, ty przecież jesteś Wyższym Innym, twoja żona również, a twoja córka to w ogóle Absolutna czarodziejka. Co zdziała przeciwko wam jedna wampirzyca? Nawet ożywiona? Nawet jeśli stała się Wyższą?

Nie odpowiedziałem. Niby tak było, ale... Jawna zuchwałość ataków, rzucone otwarcie wyzwanie świadczyło o tym, że to może nie być takie proste.

– Nie wszystko jest takie jednoznaczne – powiedziałem.

– Zaczekaj tutaj, Antonie. – Ellen westchnęła, wzięła mój wydruk, wyjęła z szuflady wielką latarkę. – Przyniosę ci materiały.

– Czemu chodzisz po archiwum z latarką?

– Niektóre dokumenty nie lubią światła. Mogłyby się wystraszyć i zniknąć na kilka dni... albo lat.

Wyszła z kręgu światła i zniknęła. Chwilę później jej głos dobiegał już z daleka – szła przez sale, nie zapalając latarki.

– A w ciemności nie jest tutaj tak strasznie. Wielu rzeczy nie widać...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...