Światła pochylenie

3 minuty czytania

Gdy byłam młodsza, pojęcie „kłamstwa” było dla mnie nie tyle abstrakcyjne, co zabawne. Kłamało się dla hecy bądź satysfakcji z tego, że wprowadziło się kogoś w błąd. Z biegiem lat, gdy i mnie zaczęto okłamywać (lub gdy ja zaczęłam to w końcu dostrzegać), z tych samych albo i innych przyczyn, zaczęło się mi to coraz mniej podobać. Może zmądrzałam, a może po prostu znudziła się mi owa… zabawa? Teraz, w każdym bądź razie, uważam, że zaufanie dwóch osób do siebie jest podstawą. Dlaczego o tym wspominam? Z prostej przyczyny – redaktor i czytelnik tworzą specyficzny związek, jedno jest zależne od drugiego. Recenzent może wyrażać swoje zdanie, ale nie ma prawa kłamać. Wtedy ni z tego satysfakcji, ni pożytku, skoro czytelnik i tak sam się przekona oraz oceni. Cóż wtedy? Zawiedziony na nas odejdzie do konkurencji, proste jak konstrukcja cepu!

Tytuły z półki literatury kobiecej nigdy nie należały do moich ulubionych, więc po prostu się nimi nie interesowałam. Jednak przyszedł taki moment w mojej raczkującej karierze, gdy uroczy nadzorcy niewolników-redaktorów GE zapytali grzecznie, czy nie chcę zaopiekować się „Światła pochyleniem”, autorstwa Laury Whitcomb. Pragnę zaznaczyć, że owo „chcę” było w kontekście „musisz!”. I cóż ja biedna miałam wtedy począć? Kazali zrobić, więc oto jestem, moi państwo!

Laura Whitcomb była nauczycielką angielskiego w Kalifornii i na Hawajach, zaś „Światła pochylenie” jest jej pierwszą powieścią. Tego, jak i głównego zarysu fabuły, dowiedziałam się patrząc na tylną okładkę. Jeżeli już jesteśmy przy pierwszych razach, to chciałam wspomnieć, że i dla mnie zetknięcie z jej twórczością było pierwsze. Wiem, że nie należy oceniać książki po okładce, ale już od samego początku z właściwym sobie sceptycyzmem podchodziłam do tego tytułu niechętnie. Może to i dobrze, bo chyba lepiej na starcie nie spodziewać się niczego dobrego, a później zostać przyjemnie zaskoczonym. Tak, zdecydowanie lepiej.

Główna bohaterka książki, Helen, jest martwa, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Poznajemy ją w momencie, gdy ona sama pierwszy raz od 130 lat zostaje zauważona przez człowieka. Rzecz dzieje się we współczesnych nam czasach, podczas lekcji angielskiego w pewnej szkole średniej.

Nim jednak przejdę dalej, muszę wam zadać podstawowe pytanie – czy zastanawiacie się, kim ona jest? Pewnie tak, dlatego w pierwszej kolejności zajmę się tą kwestią. Że jest martwa wspominałam, o tym, iż egzystuje jako duch, już nie. To zagadnienie jest nieco rozlazłe na wszystkie strony, bo duchem ona jest zaiste dziwnym. Moim zdaniem bliżej jej do starożytnej muzy, do ulotnego natchnienia, które zsyła wenę na pisarzy. Przez dziesiątki lat towarzyszy swoim „gospodarzom”, będąc od nich całkowicie zależną. W jakim sensie? A w takim, że bez nich zatraca się w swym własnym piekle, wiecznym bólu i cierpieniu, które jest karą za grzeszne życie. Chrześcijaństwo mówi, że grzechy można odkupić, owszem, lecz co wtedy, gdy nie pamięta się swego przeszłego życia? Helen na przestrzeni lat coraz bardziej przyzwyczaja się do swej namiastki egzystencji, powoli zaczyna się godzić ze swoim losem, uznając go za pokutę i dobrą monetę życia wiecznego.

Myślicie, że to koniec? O nie, moi drodzy, od momentu, w którym zobaczył ją pewien nastolatek, zaczyna się między tym dwojgiem prawdziwy festiwal kłamstwa, miłości i szczęścia przemieszanego z rozpaczą. James, bo tak ma na imię owa anomalia rodu ludzkiego, też nie jest tym, kim się na samym początku wydaje, jednak nie zdradzę wam wszystkiego, bo stracilibyście całą przyjemność czytania.

Autorka bardzo ciekawie przedstawiła tutaj zagadnienie ludzi, którzy są… no właśnie, jacy są? Nijacy, szarzy, zrezygnowani, obojętni na wszystko? Tak, sądzę, że to dobre określenia, jednak wracają do tematu – pisarka określiła ich jako „puste skorupy”, naczynia, z których uciekły już dawno dusze. Pomiędzy „światłami” (rodzaj bytu, którym jest Helen) a ciemnością czasem dochodzi do starcia, kto ma zająć owe miejsce w ciele i na nowo zacząć żyć. Początkowo kręciłam na to wszystko nosem, jednak po pewnym czasie pozwoliłam się wciągnąć w lekturę i przestać być złośliwą.

Patrząc na to wszystko od strony technicznej, śmiem stwierdzić, że nie ma tzw. szału. Co jakiś czas natrafiałam na literówki, jednak nie psuły one całokształtu… Nie, nie oceniajcie tej książki po okładce, proszę was.

Co mogę jeszcze powiedzieć o „Światła pochyleniu”? Na pewno to, że jest to książka nastawiająca pozytywnie do życia, pokazująca, że mimo wszystko ktoś gdzieś na nas czeka, że nawet śmierć nie jest przeszkodą na drodze do szczęścia. Właśnie dlatego nie lubię literatury kobiecej, za bardzo się wzruszam i robię się zbyt łagodna, co potem niecnie wykorzystują tyrani. Poza tym nie mam większych zastrzeżeń, być może za jakiś czas znów sięgnę po ten tytuł i pozwolę sobie na odrobinę typowo kobiecych marzeń. Oczywiście panów również zapraszam do lektury, niech zobaczą jak należy traktować swoją kobietę!

I niech sczeznę, jeśli kłamię, polecam!

Dziękujemy wydawnictwu Initium za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7.5
Ocena użytkowników
8.88 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...