Domyślnie linia "DC Black Label" miała zapewnić autorom swobodę twórczą i poniekąd przyczynić się do oryginalniejszych historii – w końcu scenarzyści wolni od więzów "DC Odrodzenie" stanęli przed okazją, której wielu kolegów po fachu może im pozazdrościć.
Jednym z pierwszych stricte superbohaterskich komiksów wydanych w Polsce pod banderą "DC Black Label" jest "Superman: Rok pierwszy" Franka Millera. Autor kultowego "Sin City" ma jednak nie tylko oddanych fanów, ale i zagorzałych przeciwników. Tym drugim zresztą od lat dostarcza powodów do powątpiewania w twórczy geniusz i niestety Superman, będący przedmiotem niniejszej recenzji, wpasowuje się w ten niechlubny trend.
"Superman: Rok pierwszy" to geneza tytułowego herosa, rozpoczynająca się od zagłady Kryptona, sięgająca lądowania w Kansas, dorastania na farmie Kentów, okresu szkolnego, ćwiczeń w marynarce wojennej, aż w końcu losów Atlantydy czy pracy w redakcji Daily Planet. Scenarzysta niespiesznie przechodzi przez kolejne kluczowe etapy życia przybysza z Kryptona i stara się przy ich pomocy pokazać, co ukształtowało przyszłego herosa.
Miller od samego dzieciństwa przedstawia Clarka jako jednostkę wybitną, która za namową bliskich musi ukrywać swoje prawdziwe ja, aby nie rzucać się w oczy i nie budzić strachu w innych, co rzecz jasna słabo młodemu Kentowi wychodzi. Przeorany już przez setki komiksów motyw odpowiedzialności za superbohaterskie moce wciąż mógłby być warty uwagi, gdyby Miller nie rozciągał historii do takich rozmiarów i ograniczył patos. Warstwa narracyjna skwierczy od patetycznych wstawek, a na każdej stronie podkreślane są niezwykłość młodego Kenta i jego przeznaczenie. Mimo bolączek warsztatowych "Superman: Rok pierwszy" to przez długi czas poprawny komiks – nie wybitny, nawet nie dobry, ale właśnie poprawny, czasem aż do bólu. Początkowo trudno mu zarzucić coś poza rozwlekłą narracją, jednak kiedy w okolicach połowy albumu na horyzoncie pojawiają się wątki z Atlantydą, scenariusz załamuje się pod ciężarem fatalnych decyzji Millera.
Na przestrzeni całego komiksu scenarzysta wielokrotnie obiera drogę na skróty, lecz stężenie "niechciejstwa" przypada na drugą połowę albumu. Amerykanin sugeruje, w jakich kierunkach może odbić historia albo przynajmniej jakie wątki poboczne mogą się w niej pojawić, po czym brutalnie ucina rozwidlenia fabularne i pospiesznie przechodzi do kolejnych scen, jakby za dużo miejsca poświęcił na dorastanie Clarka i potem musiał nagle podkręcić tempo. Pośpiech to zresztą grzech główny ostatnich kilkunastu stron. Spotkanie ze słynnym wrogiem Supermana, pojawienie się innych herosów DC, animozje i rodzące się sojusze... Dawno nie czytałem komiksu, w którym postacie pojawiałyby się tak bardzo "z czapy". Skąd wzięła się ta bohaterka, kiedy zdążyła zadurzyć się (z wzajemnością) w Kencie? Dlaczego jeden z najsłynniejszych antagonistów DC pojedynczymi zdaniami manipuluje najpotężniejszymi herosami świata? Z jakiego powodu Batman rzuca odzywkami jak z taniego filmu akcji? W pewnym momencie za zasadne uznałem sprawdzenie, czy Egmont nie pominął jakichś zeszytów przy publikacji polskiego wydania. Ale nie, nie pominął.
Graficznie jest lepiej niż scenariuszowo, choć prace Johna Romity Jr. nie każdemu przypadną do gustu. Cartoonowa kreska, jaką operuje rysownik, nieporównywalnie lepiej pasuje do prześmiewczego "Kick-Assa". W "Supermanie..." gryzie się z pompatyczną narracją Millera i widać, że artysta nie do końca znalazł nić porozumienia ze scenarzystą. Wielu scenom brakuje dynamiki, mimika czasami też zawodzi, a nade wszystko w komiksie znalazło się za wiele statycznych i nudnych kadrów, co jest pokłosiem rozpasanej narracji.
"Superman: Rok pierwszy" mógłby zostać uznany za przeciętny komiks, gdyby wymazać z niego drugą połowę albumu, w której scenarzysta potyka się o własne pomysły, wyciąga postacie z kapelusza, bezsensownie urywa wątki, częstuje czytelników infantylnymi dialogami i zdaje się kończyć komiks zupełnie od niechcenia. Przez to jednak jest to tytuł tylko dla zatwardziałych fanów DC i Millera, który reszta powinna omijać szerokim łukiem.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz