Po "Studnię Zagubionych Aniołów" sięgnąłem z dwóch powodów. Po pierwsze – książka stanowi początek nowej serii fantasy, a ja właśnie miałem ochotę na jakiś dłuższy cykl rozgrywający się w fantastycznych krainach. Po drugie – autorem powieści jest Artur Laisen, który napisał całkiem dobre "CK Monogatari". Byłem więc ciekaw jak sobie poradzi w swoim kolejnym – już nie debiutanckim – tytule. Poza tym zachęcająco prezentuje się już sama okładka, wyróżniająca się świetnie wyglądającym minimalizmem i prostotą. Dodając do tego dość zagadkowy opis... Cóż, ja poczułem się zainteresowany zawartością książki.
Powieść koncentruje się na kilku warszawiakach, którzy trafiają do niezwykłego świata – w sumie podobne podróże są znanym i często wykorzystywanym w fantastyce pomysłem ("Opowieści z Narnii"?). Wiemy, że krainie zagraża niebezpieczeństwo, poznajemy postacie, mniej lub bardziej istotne, pojawiające się epizodycznie bądź mające powrócić w następnym tomie. To wszystko zaś jest opowiedziane w zawiły sposób, sugerujący istnienie różnych rzeczywistości, bogów, Stwórcy czy Astronoma, oglądającego wydarzenia z dystansu, który jednak tym razem sam po części musi wziąć w nich udział.
Niestety ten sposób opowiadania nie przypadł mi do gustu. Uważam go nawet za największy mankament książki. Mam wrażenie, że autor chciał uczynić swoją powieść magiczną, ulotną – i to jest problem, bo nie jestem przekonany, czy ulotność powinna być pożądanym efektem. Osobiście w fantasy preferuję raczej precyzję opisów, konkretność klimatu, realność nierealistycznych historii, które rozgrywają się w innych światach, ale wcale nie tak odmiennych od naszego (z zachowaniem wszelkich zasad fizyki etc.) – a nawet jeśli mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym, to ta nowość również jest oparta na solidnych fundamentach. "Studnia Zagubionych Aniołów" stanowi tego przeciwieństwo. Opisy niewiele mówią, pojawia się parę enigmatycznych fragmentów, można nawet dojść do wniosku, że doszło do przerostu formy nad treścią. Dlatego zamiast być pod wrażeniem, czytelnik może czuć się skonsternowany bądź nawet trochę znużony.
Przeciętnie wypada również fabuła, która jest zwyczajnie za krótka i nawet nie ma szansy na dobre się rozkręcić. Przede wszystkim zbyt dużo czasu spędzamy w naszym świecie. Mogę wyróżnić tylko dwa interesujące zdarzenia, do których w nim doszło (scena w lesie podczas jazdy samochodem i – najdłuższa – w pociągu). Bohaterowie też – jak na obserwatorów/uczestników zjawisk co najmniej niecodziennych – zachowują się nieprzekonująco. Do tego niektórzy pojawiają się tutaj właściwie bez celu – nie widzę sensu w zwróceniu uwagi na kogokolwiek, kto nie nazywa się Joanna, Tomasz, Michał, Kinga, o ile ten ktoś nie pochodzi z innej krainy. Szczególnie że nie stanowią przykładu ciekawych osobistości...
Nawet z protagonistami mam kłopot. Być może właśnie z powodu niepotrzebnego występowania innych person, które niczego nie wnoszą do powieści, a zabierają czas tym ważniejszym. Jednak oceniając każdego z czwórki osobno... Michał jawi się jako zbędny element i nie sposób go zrozumieć, a Kinga wypada jeszcze gorzej, zachwycona i kupująca wszystko, co wyrwie ją z szarej codzienności. Tylko Joanna i Tomasz mi się spodobali, aczkolwiek ten drugi także nie wydaje się w pełni przemyślaną postacią, bo budzi wątpliwości posiadaniem umiejętności (np. jazdy na koniu czy posługiwania się kataną) potrzebnych do przetrwania w Świecie Błękitu.
Najlepiej prezentuje się akcja osadzona właśnie w fantastycznej krainie, gdzie czasami nużąca i przesadna tajemniczość jest rozwiewana i można chociaż trochę cieszyć się historią. Zwłaszcza interesująco prezentują się początki Tomasza, przed którym od razu stają nowe wyzwania i musi odnaleźć się w odmiennych realiach. Wtedy (wreszcie!) możemy zasmakować atmosfery Świata Błękitu, a nie tonąć w dziwnych fragmentach, przez które nie sposób wciągnąć się w treść. Zaznaczę jeszcze raz: naprawdę nie rozumiem, po co pisarz umieścił w książce taką ilość męczącej abstrakcji albo narratorem uczynił pompatycznego do przesady Astronoma. Co najważniejsze, nie wiem, czy da się ten aspekt poprawić w następnym tomie, czy można zostawić w spokoju zbyt wymyślne rzeczy, a skupić się na fabule i rozwinąć postacie.
"Studnię Zagubionych Aniołów" oceniam jako powieść zaledwie niezłą. Udało jej się w niektórych momentach wzbudzić moje zainteresowanie, chociaż nie brakuje w niej nietrafionych pomysłów. Myślę, że gdyby nie za duża ilość abstrakcji, za którymi (jak się przekonałem) wybitnie nie przepadam, postawiłbym książce wyższą notę. Poza tym liczę, iż następne tomy będą w większym stopniu poświęcone czwórce postaci, bo to one najbardziej ciekawią – w końcu są głównymi aktorami historii. Żaden szaman-amator lub chełpiący się zadawaniem bólu gość nie przekonają czytelnika, zwłaszcza że ich rola od początku jest dość jasna i ograniczona. Jeśli jednak Artur Laisen pragnie przedstawiać różne perspektywy, musi to robić zdecydowanie lepiej. Na razie radzę przeczytać "CK Monogatari" niż "Studnię Zagubionych Aniołów", ponieważ sądzę, że będziecie bardziej usatysfakcjonowani właśnie z tego pierwszego tytułu.
Dziękujemy wydawnictwu Genius Creations za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz