Sięgając po "Strażniczkę" bałem się, że czeka mnie wykład o tworzeniu biżuterii połączony z coraz popularniejszymi także w Polsce romansami paranormalnymi. Jak się jednak okazało, obawy te, przynajmniej po części, nie znalazły swojego odzwierciedlenia w książce, przez co w moje ręce trafiła kolejna nudna opowieść o miłości z wampirzym kochankiem w tle.
Opis fabuły, który znalazłem na odwrocie książki, nie zdradza nazbyt wiele. Tak naprawdę "Strażniczka" to drugi tom wciąż nienazwanej serii. Tym samym poznajemy dalsze perypetie jednej ze Strażnic, Garet James, czyli członkini starego stowarzyszenia mającego bronić ludzi przez niebezpieczeństwem ze strony mieszkańców innych światów. Problem w tym, że główna bohaterka zakochała się w wampirze, a więc w kimś, przed kim miała bronić innych. Wyrusza do Paryża śladem swojego ukochanego, który pragnie przedostać się do mistycznej Letniej Krainy, by powrócić z niej jako śmiertelnik. Dzięki temu będzie mógł przeżyć całe ludzkie życie z tą, którą kocha.
Dwójka autorów, kryjąca się pod wspólnym pseudonimem Lee Carroll, stworzyła książkę wykorzystującą znane i sprawdzone patenty. Sprytny okazał się zabieg rozdzielenia dwójki głównych bohaterów, przez co dane nam poznać właściwie dwie historie, które łączą się dopiero pod koniec książki. Dzieli je nie tylko osoba głównego bohatera, ale i czas. Niestety, opowieść Willa jest w pewnym sensie "opóźniona" względem wydarzeń Garet z naszej linii czasu, przez co gdy ona jest już w Paryżu, on dopiero do stolicy Francji zmierza. Te nieścisłości z czasem się zacierają, jednak dużo ciekawsze byłoby spacerowanie obecnymi uliczkami miasta i skonfrontowanie ich z wydarzeniami, które rozegrały się w tym samym miejscu, lecz innym stuleciu.
Być może problem ten wynikał z pewnej oszczędności w przedstawianiu lokacji. Autorzy nie czarują długimi opisami i wywołują jedynie kilka miejsc, które równie dobrze mogli poznać z przewodnika turystycznego. Cofanie się w czasie to zabieg dość ryzykowny, bowiem trzeba oddać ducha przyzywanej epoki. Ten brak szczegółów utwierdza mnie w przekonaniu, że autorzy zadaniu nie podołali i postawili na minimalizm z nadzieją, że zatuszuje to ich braki pisarskie.
Na tym lista zarzutów się nie wyczerpuje, gdyż sam świat przedstawiony jest zlepkiem elementów zapożyczonych od innych autorów. Żywiołaki, driady czy Dziki Gon to pomysły wykorzystywane na wiele sposobów, jednak niektórzy autorzy starają się zejść z utartych schematów i stworzyć coś własnego. Autorzy piszący jako Lee Carroll tego trudu nie podjęli. Co gorsza, w pewien sposób wypaczyli nasze wyobrażenie o danych istotach, które są zadziwiająco pomocne. Nawet zło, czające się gdzieś w oddali, okazuje się mało zaskakujące przez opisy, które od samego początku wyrabiają w czytelniku jednoznaczną opinię, nie pozostawiając cienia domysłu.
Jak więc można zachwycać się Garet, której ślepe zaufanie do Willa potrafi w pewnym momencie zmęczyć? Nawet fakt, że jej przyjaciółka zginęła w krainie, z której nie wszyscy powracają, nie odbija się zbytnio na jej psychice. Wciąż tylko Will i Will – niczym pozytywka, odgrywająca tę samą melodię. Sam wampir jest także dokładnie tym, czego się spodziewamy. O zgrozo, w ludzkiej wersji, zakochanej w śmiertelnie nudnej Marguerite, jest jeszcze bardziej nieznośny i nienaturalny.
Nadzieję w moje serce wlały ostatnie strony książki, które potrafiły mnie zaciekawić. Cóż z tego, kiedy dotarcie do nich okazało się dla mnie wyzwaniem? Dawno nie czytałem tak męczącej książki, która okazała się zmarnowanym potencjałem. Carol Goodman tworzy przecież kryminały, więc dlaczego w "Strażniczce" nie ma jakiejś skomplikowanej intrygi z osobami, które nie są do końca tymi, za które się uważają? Czemu jej mąż, Lee Slonimsky, nie zdecydował się swoim wierszom nadać jakiejś donioślejszej roli? Na dobrą sprawę można je pominąć i czytelnik nic na tym nie traci.
Polskie wydanie nie jest także mocną stroną "Strażniczki". Mdła okładka zniechęca, jednak dopiero w środku natrafimy na niespodzianki. Szybko wyłapałem pozjadane literki, brakujące przecinki i inne błędy w druku, jak chociażby brakujące odstępy. Nie są to jednorazowe przypadki, więc widać, że ktoś w wydawnictwie sprawy nie dopilnował tak, jak należy.
Podsumowując, "Strażniczkę" czytało mi się ciężko. Książka nie wciąga ani ciekawymi postaciami, ani niebanalnym światem. Fabuła, jak na romans przystało, jest nieco monotonna, jednak pozycji tej można zarzucić wiele mankamentów. Klimat Paryża to za mało, by nas do siebie przekonać, zaś elementów fantastyki jest zastanawiająco mało. Cena 39 PLN, jaką życzy sobie wydawca, jest wygórowana w stosunku do książki z błędami w druku i bardzo przeciętną historią. Za równowartość tej kwoty można kupić coś dużo ciekawszego.
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz