Gwiezdne Wojny. Uniwersum pełne przestępców, uciekinierów i przemytników. Niektórzy sprytniejsi i potężniejsi, inni mniej, lecz mimo to wciąż groźni. Wszystkich łączy jedno – strach przed najsłynniejszym łowcą nagród w galaktyce.
Wydawać się mogło, że utkanie albumu wokół przygód Boby Fetta to dosyć łatwa sprawa. W końcu fenomen postaci, która w pierwszej trylogii Gwiezdnych Wojen pojawiła się tylko epizodycznie, urósł do naprawdę potężnych rozmiarów. Fascynacja niepokonanym i tajemniczym, wiecznie schowanym w swej zbroi, łowcą nagród, sprawiła, że stał się on jedną z najbardziej intrygujących postaci słynnego uniwersum. Zadanie mogło się więc wydawać z jednej strony proste, bo przecież wystarczy podsycić zainteresowanie protagonistą, z drugiej zaś, przy tak kultowej personie, nietrudno jest wpaść na minę. Tych ostatnich twórcy zaliczyli w albumie kilka, lecz mimo to brnęli dalej. Z dobrym skutkiem.
Na zeszyt składają się trzy, powiązane ze sobą fabularnie historie. Pierwsza z nich, czyli „Nagroda za Bar-Koodę”, zaczyna się w sympatyczny sposób – Gorga Hutt zakochuje się w Anachro, sęk w tym, że jej ojciec nienawidzi, zresztą z wzajemnością, pretendenta do ręki swej córki. Gorga pragnie zjednać sobie przychylność przyszłego teścia, więc wynajmuje Bobę Fetta, aby sprowadził Bar-Koodę, pirata, który ma na pieńku z ojcem Anachro. Od tego rozpoczyna się interesujące starcie łowcy nagród i straszliwego Bar-Koody, posiadającego za sobą liczną załogę, przez co nasz protagonista musi wykazać się nie lada sprytem, a nawet… magią. Historia wypada nieźle, jest tu coś dla fanów akcji, wyzwanie dla bohatera oraz trochę humoru, przewijającego się przez cały album głównie za sprawą Huttów. Tylko ten ostatni nieco szwankuje, ponieważ na osobę, której siłą była swego rodzaju enigmatyczność, pozostaje nazbyt rozmowny.
Druga przygoda pt. „Kiedy Grubaska zawiśnie”, kontynuuje wątek miłosny. Konfliktu pomiędzy Gorgą a teściem ciąg dalszy, aczkolwiek schodzi on na dalszy plan w obliczu porwania Anachro. Naturalnie uratować ma ją nie kto inny, jak nasz Boba Fett. Dochodzi do tego również motyw zemsty. Pojawia się Ry-Kooda, jeszcze groźniejszy niż jego brat. To właśnie w tej części znalazło się najwięcej miejsca na drobne żarty czy uszczypliwości pomiędzy bohaterami – choć poczucie humoru jest zawsze kwestią indywidualną, śmiem twierdzić, iż to spodoba się większości odbiorców.
Finałowe „Morderstwo najgorszego sortu” jest tak mocno powiązane z poprzednią historią, że nikt nie zauważyłby ich połączenia w jedną, większą opowieść. Pewne rzeczy się nie zmieniają i dokładnie tak można określić relacje Gorga i jego teścia Orko, w związku z czym ten pierwszy zleca morderstwo tego drugiego. Zleceniodawcy zabrakło wyczucia czasu, gdyż Anachro informuje go, że zostanie ojcem.
Jak widać, wszystkie historie wymyślone przez Johna Wagnera nie prezentują nam łowcy nagród jako mrocznego, małomównego wojownika, choć zabójcza skuteczność i precyzja wciąż pozostają jego znakami rozpoznawczymi tuż za nieprzeniknioną maską. Można poczuć rozczarowanie, iż autor nie pokusił się o jakieś akcenty z dawnych czasów, przybliżenia genezy postaci. Najprościej ujmując – brakuje jego historii, a on sam zdaje się być dodatkiem, atrakcyjnym, ale tylko dodatkiem do opowieści. Obserwujemy go na wielu planszach, wiemy, że da sobie radę, chociaż nie zawsze wiemy, w jaki sposób, ale przez jego stałą współpracę z Gorgą można odnieść wrażenie, iż pozostaje na jego usługach na wyłączność. Dopiero w ostatniej przygodzie faktycznie da się odczuć, za co należy się plus dla Johna Wagnera, że nasz łowca nagród jest jednak personą zupełnie niezależną.
Na oddzielny akapit z pewnością zasługują rysunki i dobór kolorów Cama Kennedy'ego. Początkowo, po szybkim przewertowaniu albumu, można mieć mieszane albo nawet negatywne odczucia. Natomiast zagłębiając się w powieść, zaczynamy doceniać zimne, surowe barwy wykorzystywane w różnych odcieniach do pokrycia nie pojedynczych elementów obrazka, lecz całych plansz. Poszczególne historie cechuje właściwa im kolorystyka i np. w ostatniej przygodzie dominuje zielony. Nie można narzekać na dynamikę scen, która została oddana bardzo dobrze, jedynie na minus trzeba poczytać kilka drobiazgów, kiedy to proporcje części ciała czy uzbrojenia stają się bardziej umowne. Mimo to, o ile specyficzny styl graficzny was nie odrzuci, to takie drobne bolączki nie zepsują wam dalszej lektury.
„Star Wars Legendy. Boba Fett: Śmierć, kłamstwa i zdrada” nie spełnia wszystkich pokładanych w nim nadziei. Boba Fett to ledwie niepokonana wydmuszka przeżywająca emocjonujące przygody, a nie pełnokrwista postać, więc fani, chcący lepiej poznać łowcę głów, raczej zachwyceni nie będą. Jeśli zaś to wam nie przeszkadza, otrzymacie przyjemną i dynamiczną historię, pozbawioną wprawdzie wątków pobocznych, ale doprawioną odrobiną humoru i w dodatku narysowaną oraz „zabarwioną” w intrygujący, niecodzienny sposób.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz