Fragment książki

14 minut czytania

Dla Laurie, która wymyśliła Magogi.
To dla ciebie, z wyrazami miłości.

ROK WCZEŚNIEJ:
WIECZÓR KOLACJI UCZNIA

Na Mokradłach Marram zapadł zmrok. Księżyc w pełni odbija się blaskiem w ciemnej wodzie, niepokojąc nocne Stwory. Wszędzie panuje cisza, przerywana co jakiś czas bulgotami i chlupnięciami Drgającego Mułu. Żyjące w nim stworzenia ruszają na żer. W Mule zatonął duży okręt z całą załogą. Wygłodniałe Stwory wybierają się na łowy; muszą jednak stoczyć walkę o resztki z okrętu z Mułowymi Skrzatami. Raz na jakiś czas duża bańka gazu wyrzuca coś z wraku na powierzchnię wody. Pływają po niej deski i belki, pokryte gęstą smołą.

Choć istoty ludzkie nie powinny nocą wychodzić na Mokradła Marram, jakiś samotny śmiałek zmierza w małym kajaku w stronę okrętu. Jego jasne, kręcone włosy zesztywniały w wilgotnym powietrzu bagien; przenikliwe, zielone oczy wpatrują się gniewnie w noc. Człowiek mruczy coś pod nosem tonem pełnym wściekłości, wciąż przeżywając kłótnię, którą stoczył tego wieczoru. „Ale co mnie to obchodzi?”, pyta w duchu samego siebie. „Zaczynam nowe życie”. Teraz inni będą zauważać jego talent, zamiast lekceważyć go z powodu jakiegoś nic niewartego nadętego bubka.

Dostrzega pojedynczy maszt, sterczący z Mułu, zwieńczony sztywną, postrzępioną, czerwoną banderą z trzema czarnymi gwiazdami. Wpływa w wąski kanał, który wiedzie do samego podnóża masztu. Drży, wcale nie z powodu zimna, lecz strachu, wiszącego w powietrzu, i świadomości, że pod nim spoczywa wrak okrętu, wysprzątany do czysta przez Mułowe Skrzaty. Unoszące się na powierzchni bagna szczątki spowalniają kajak. Wiosłuje dalej, ale w pewnym momencie musi się zatrzymać – coś pod wodą tarasuje mu dalszą drogę. Wbija wzrok w słonawą breję i z początku nic nie widzi, ale potem... potem zauważa poniżej coś śnieżnobiałego, co odbija blask księżyca i porusza się. Zmierza w górę, ku powierzchni. I nagle szkielet, ogryziony przez Skrzaty do kości, gwałtownie wyskakuje z wody, obryzgując człowieka w kajaku czarnym szlamem.

Drżąc ze strachu i podniecenia zarazem, wioślarz pozwala, by szkielet wspiął się do środka i usadowił tuż za nim, wbijając mu w plecy swoje kanciaste rzepki kolanowe. Po pierścieniach tkwiących na ogołoconych z mięsa kościach palców poznaje bowiem, że znalazł to, na co liczył – szkielet samego DomDaniela, Nekromanty, dwukrotnego Czarodzieja Nadzwyczajnego, a także – zdaniem wioślarza – zdecydowanie najlepszego Czarodzieja spośród wszystkich, których poznał. A już na pewno lepszego niż ten, z którym musiał jeść Kolację Ucznia.

Człowiek w kajaku proponuje szkieletowi umowę: on zrobi, co w jego mocy, by przywrócić szkielet do życia, po czym pozwoli mu odzyskać należne miejsce w Wieży Czarodziejów. W zamian za to DomDaniel przyjmie go na swojego Ucznia. Szkielet kiwa nagą czaszką na znak zgody. Kajak płynie dalej, kierowany nieco niecierpliwym, kościstym palcem wskazującym, dźgającym wioślarza w plecy. W końcu docierają do skraju Mokradeł, gdzie szkielet wysiada z łódki i prowadzi wysokiego, jasnowłosego młodzieńca w najbardziej ponure miejsce, jakie ten w życiu widział. Gdy chłopak podąża przez Pustkowie za chwiejnie kroczącym szkieletem, przez głowę przebiega mu krótka myśl o tym, co porzucił. Ale tylko krótka, bo oto zaczyna się jego nowe życie. Teraz im wszystkim pokaże – a wtedy pożałują. Zwłaszcza kiedy zostanie Czarodziejem Nadzwyczajnym.

PAJĄKI

Septimus Heap włożył sześć pająków do słoika, mocno zakręcił wieczko i wystawił naczynie za drzwi. Następnie wziął miotłę i rozpoczął zamiatanie Biblioteki w Piramidzie.

Piramida była pogrążona w ciemności rozpraszanej przez kilka grubych świec, które trzaskały i skwierczały. Unosił się tu dziwny zapach – mieszanina woni kadzidła, starego papieru i zatęchłych skór. Septimus go uwielbiał. Było to Magiczne Miejsce, położone na samym szczycie Wieży Czarodziejów i ukryte w głębi złotej Piramidy, która wieńczyła Wieżę. Gdy patrzyło się z zewnątrz, kute złoto Piramidy połyskiwało w blasku wczesnego poranka.

Kiedy Septimus skończył zamiatanie, ruszył powoli wzdłuż półek, podśpiewując radośnie pod nosem. Układał Magiczne księgi, pergaminy i zaklęcia, które Marcia Overstrand, Czarodziejka Nadzwyczajna, jak zwykle zostawiła w nieładzie. Większość jedenastoipółlatków wolałaby spędzać słoneczny poranek na świeżym powietrzu, ale Septimus chciał być właśnie tutaj. Spędził na świeżym powietrzu wystarczająco wiele letnich – a także zimowych – poranków przez dziesięć pierwszych lat swojego życia, w charakterze żołnierza Armii Młodych, Chłopca 412.

Septimus, Uczeń Czarodziejki Nadzwyczajnej, miał obowiązek każdego ranka sprzątać Bibliotekę. I każdego ranka znajdował tu coś nowego i ciekawego. Często to „coś”, Marcia zostawiała specjalnie dla niego: na przykład jakąś sztuczkę, na którą natknęła się późnym wieczorem i uznała, że może go zainteresować, czasami była to Księga Zaklęć z pozaginanymi rogami, którą wzięła z którejś ukrytej półki. Ale dzisiaj Septimus uznał, że znalazł swoje „coś” sam. Tkwiło pod ciężkim, mosiężnym świecznikiem i wyglądało nieco obrzydliwie – Marcia Overstrand wolała nie brudzić sobie rąk podobnymi przedmiotami. Bardzo ostrożnie wyjął lepki, brązowy kwadracik spod świecznika, obejrzał go uważnie i ogarnęła go radość – był pewien, że znalezisko należy do Zaklęć Smakowych. Gruba, brązowa kostka przypominała wyglądem stary kawałek czekolady. Do tego pachniała jak kawałek czekolady. Przypuszczał, że tak też smakuje, choć nie zamierzał ryzykować. Istniała możliwość, że było to trujące Zaklęcie i wypadło z którejś z dużych skrzynek, oznaczonych napisami: TOKSYNY, JA-DY i PROSTE TRUCIZNY, stojących niepewnie na krawędzi półki powyżej.

Z przegródki swojego pasa Septimus wyciągnął małe szkło powiększające i za jego pomocą odczytał drobne, białe litery, widniejące na kwadraciku. Układały się w słowa:

Weź mnie, trzęś mnie,
co mam, to dam:
Tchocolatl Quetzalcoatla.

Uśmiechnął się. Miał rację – zresztą zwykle ją miał, gdy chodziło o Magię. Było to Zaklęcie Smakowe, mało tego – czekoladowe Zaklęcie Smakowe. Doskonale wiedział, komu chce je dać. Uśmiechając się nadal, wsunął Zaklęcie do kieszeni.

Prace Septimusa w Bibliotece dobiegały końca. Wspiął się po drabinie, by odkurzyć najwyższą półkę, i nagle znalazł się oko w oko z największym i najbardziej włochatym pająkiem, jakiego kiedykolwiek widział. Przełknął ślinę. Gdyby Marcia nie nalegała, by usunął z Biblioteki każdego pająka, jakiego znajdzie, chętnie zostawiłby tego akurat osobnika w spokoju. Pająk wyraźnie próbował go przestraszyć spojrzeniem swoich ośmiu paciorkowatych oczu. Długie, owłosione nogi wyglądały paskudnie. Prawdę mówiąc, odnóża wyglądały tak, jakby za chwilę miały pomknąć po jego rękawie, gdyby chłopiec dostatecznie szybko nie złapał owada.

W mgnieniu oka chwycił pająka. Stworzonko szamotało się gniewnie w jego brudnych palcach, próbując je rozewrzeć zdumiewająco silnymi odnóżami, ale chłopiec trzymał mocno. Szybko zszedł po drabinie, mijając niewielki właz, prowadzący na złocisty dach Piramidy. Gdy dotarł do podnóża drabiny, pająk ukąsił go w kciuk.

– Auć! – krzyknął Septimus.

Złapał słój z pająkami, jedną ręką odkręcił wieko i wrzucił swoją zdobycz do środka, ku wielkiej konsternacji sześciu pająków, które były już w naczyniu. Czując pulsujący ból kciuka, zakręcił wieko najmocniej, jak umiał. Ostrożnie, by nie upuścić słoja, w którym sześć małych pająków biegało w kółko, umykając dużemu, włochatemu osobnikowi, Septimus ruszył w dół krętych, wąskich, kamiennych schodów, które wiodły z Biblioteki do kwatery Czarodziejki Nadzwyczajnej, Marcii Overstrand.

Minął najbliższe, fioletowo-złote drzwi, prowadzące do sypialni Marcii, potem własny pokój, zbiegł po kolejnych schodach i skierował się do niewielkiego laboratorium przy gabinecie Marcii. Odstawił słój z pająkami i popatrzył na swój kciuk. Nie był to piękny widok – palec nabrał barwy głębokiej czerwieni, a na dłoni zaczęły pojawiać się interesujące, sine plamy. Palec zaczął go na dodatek mocno boleć. Septimus zdrową ręką otworzył Kufer Apteczny i znalazł tubkę Pajęczego Balsamu, po czym wycisnął sobie na kciuk całą jej zawartość. Wiele nie pomogło. Wyglądało wręcz na to, że jest jeszcze gorzej. Chłopiec wbił wzrok w palec, który puchł niczym maleńki balon i sprawiał wrażenie, jakby miał lada chwila eksplodować.

Marcia Overstrand, jego Mistrzyni od przeszło półtora roku, zastała po triumfalnym powrocie do Wieży Czarodziejów, czekające na nią pająki. Wcześniej pokonała Nekromantę DomDaniela, który na krótko został – po raz drugi Czarodziejem Nadzwyczajnym. Marcia starannie oczyściła wieżę z Mrocznej Magii i przywróciła w niej zwykłą Magię; pająków jednak nie mogła się pozbyć. Drażniło ją to, bo pająki stanowiły niechybny znak, że Mroczna Magia wciąż czai się gdzieś w budowli.

Na początku, gdy Marcia wróciła do Wieży, była zbyt zajęta, by zauważyć, że coś nie gra – poza pająkami. Miała swojego pierwszego Ucznia, a ponadto musiała się zajmować Heapami, którzy teraz zamieszkali w Pałacu, a także Czarodziejami Zwyczajnymi, których należało ulokować z powrotem w Wieży. Ale Czarodziejka Nadzwyczajna podczas pierwszego lata, jakie Septimus spędził w Wieży Czarodziejów, zaczęła dostrzegać podążający za nią Mrok. Najpierw myślała, że to tylko wybryk jej wyobraźni, bo gdy oglądała się przez ramię, niczego nie widziała. Dopiero gdy Alther Mella, duch Czarodzieja Nadzwyczajnego dawnego nauczyciela Marcii, napomknął, że też coś zauważa, Marcia upewniła się, że nie ma omamów – naprawdę śledził ją Mroczny Cień.

A zatem przez ostatni rok Marcia kawałek po kawałku budowała Celę Cienia, która teraz była już prawie na ukończeniu. W kącie pomieszczenia, wznosiła się plątanina połyskujących czarnych prętów i sztab, wykonanych ze specjalnego amalgamatu pomysłu profesora Weasala Van Klampffa. Dziwny, czarny opar tańczył wokół prętów celi, od czasu do czasu przeskakiwały też między nimi błyski pomarańczowego światła.

Nareszcie cela była niemal gotowa. Wkrótce Marcia będzie mogła wejść do środka wraz z podążającym za nią Cieniem, a następnie znowu wyjść, zostawiając Cień wewnątrz. Miała nadzieję, że w ten to sposób położy kres obecności Mroku w Wieży.

Septimus obserwował swój kciuk, który stał się dwa razy większy niż normalnie i nabierał paskudnej, fioletowej barwy, gdy usłyszał, że drzwi gabinetu Marcii otwierają się.

– Wychodzę, Septimusie – oznajmiła Czarodziejka. – Muszę iść po następną część Celi Cienia. Powiedziałam staremu Weasalowi, że wpadnę dziś rano. To już prawie ostatni element. Potem trzeba będzie zamontować tylko Blokadę i po sprawie. Żegnaj, Cieniu.

– Aaach – jęknął Septimus.

Marcia podejrzliwie wyjrzała zza drzwi.

– Czemu tkwisz w Laboratorium? – spytała z irytacją, zauważając dłoń chłopca. – Wielkie nieba, co ty zrobiłeś? Znowu się oparzyłeś, próbując rzucić Zaklęcie Ognia? Nie chcę więcej widzieć osmalonych papug, Septimusie. Raz, że ohydnie śmierdzą, a dwa, że to nie w porządku wobec tych biednych ptaków.

– Ach. To była pomyłka – mruknął Septimus. – Chciałem rzucić Zaklęcie Feniksa. Każdemu może zdarzyć się błąd. Auć. To jest ukąszenie.

Marcia weszła do środka i Septimus dostrzegł za jej plecami niewyraźną szarość. Cień wkroczył za nią do pomieszczenia. Pochyliła się, by obejrzeć z bliska kciuk chłopca, niemal okrywając go przy tym swoim fioletowym płaszczem. Była wysoką kobietą o długich, ciemnych lokach i jaskrawozielonych oczach – oczy wszystkich osób o Magicznych zdolnościach nabierały takiego koloru, gdy wchodziły one w bezpośredni kontakt z Magią. Septimus też miał zielone oczy, choć zanim spotkał Marcię Overstrand, były szare i nijakie. Jak wszyscy Czarodzieje Nadzwyczajni, którzy przed nią zamieszkiwali Wieżę, Marcia nosiła lapisowo-złoty Amulet Echnatona, ciemnofioletową tunikę z jedwabiu, spiętą pasem ze złota i platyny, oraz Magiczny fioletowy płaszcz. Miała też na sobie fioletowe buty ze skóry pytona, starannie wybrane spośród stu par niemal identycznych fioletowych butów ze skóry pytona, które gromadziła od czasu powrotu do Wieży Czarodziejów. Septimus nosił – jak zwykle – swoje jedyne brązowe, skórzane buty. Lubił je, i choć Marcia często proponowała mu zakup nowego obuwia ze szmaragdowej skóry pytona, które pasowałyby do jego zielonych szat Ucznia – zawsze odmawiał. Marcia nie mogła tego zrozumieć.

– Ukąszenie pająka – stwierdziła, ujmując jego kciuk.

– Au! – wrzasnął.

– Nie podoba mi się to – mruknęła.

Septimusowi też to się nie podobało. Kciuk nabrał odcienia ciemnego fioletu. Palce wyglądały jak kiełbaski wetknięte w piłkę. Czuł fale ostrego bólu, przeszywające rękę i podążające ku sercu. Zachwiał się lekko.

– Siadaj! – powiedziała Marcia z naciskiem, zrzucając jakieś papiery z niewielkiego krzesła i sadzając na nim Septimusa. Szybkim ruchem wyjęła z Kufra Aptecznego małą fiolkę. Naskrobano na niej słowa PAJĘCZY JAD. W środku widniała mętna, zielona ciecz. Wyciągnęła długą i cienką pipetę spomiędzy budzących grozę narzędzi lekarskich, umieszczonych rzędem w wieku kufra, niczym dziwaczne sztućce w koszu piknikowym. Potem ostrożnie wessała zielony jad do pipety, bardzo uważając, by ani kropla nie dostała się do jej ust.

Septimus wyrwał kciuk z uścisku Marcii.

– To trucizna! – zaprotestował.

– W tym ukąszeniu jest Mrok – powiedziała, zatykając kciukiem wypełnioną jadem pipetę. Trzymała ją ostrożnie, jak najdalej od swojego płaszcza. – Pajęczy Balsam tylko pogarsza sprawę. Czasami trzeba zwalczać truciznę inną trucizną. Zaufaj mi.

Septimus ufał Marcii bardziej niż komukolwiek na świecie. Podał jej więc kciuk i zamknął oczy, gdy kobieta polewała go kroplami Pajęczego Jadu, mrucząc coś, co brzmiało jak Inkantacja przeciwko Urokom. Ból w ręce ustąpił, opuściły go też zawroty głowy i pomyślał, że może jego kciuk jednak nie wybuchnie.

Marcia powoli powkładała wszystko z powrotem do Kufra Aptecznego, po czym odwróciła się i przyjrzała Uczniowi. Był blady, co wcale jej nie zdziwiło. Pomyślała, że może kazała mu zbyt ciężko pracować. Chłopcu nie zaszkodzi jeden dzień na słońcu. Co ważniejsze, nie chciała, by znowu zjawiła się tu jego matka, Sara Heap.

Marcia wciąż nie zapomniała wizyty, którą Sara złożyła jej krótko po tym, jak Septimus został Uczniem. Pewnego niedzielnego poranka Marcia usłyszała głośne walenie w drzwi, otworzyła je i w progu ujrzała Sarę Heap w towarzystwie Czarodziejów z piętra znajdującego się poniżej, którzy weszli na górę, by sprawdzić, co to za hałas – nikt bowiem nie ośmielał się walić w ten sposób w drzwi Czarodziejki Nadzwyczajnej.

Ku zaskoczeniu gapiów, Sara zbeształa Marcię.

– Mój syn Septimus i ja byliśmy rozdzieleni przez pierwsze dziesięć lat jego życia – powiedziała wzburzonym głosem – i nie mam zamiaru nie widywać go przez kolejne dziesięć lat. Myślę, że pozwolisz chłopcu przyjść dziś do domu na urodziny ojca.

Marcia była zła, bo zgromadzeni Czarodzieje zareagowali oklaskami. Przemowa Sary zaskoczyła zarówno Marcię, jak i Septimusa. Marcię, bo nikt tak się do niej nie zwracał. Septimusa, bo nie miał pojęcia, że tak postępuje jego matka, choć trzeba przyznać, że raczej mu się to podobało.

Ostatnią rzeczą, jakiej Marcia pragnęła, była powtórna wizyta Sary.

– No, idź – powiedziała, niemal spodziewając się, że lada chwila pojawi się Sara Heap i zapyta, dlaczego Septimus jest taki blady. – Pora, żebyś spędził dzień z rodziną. A kiedy już tam będziesz, przypomnij matce, niech dopilnuje, żeby jutro Jenna poszła do Zeldy. W Dzień Środka Lata musi odwiedzić Smoczą Łódź. Gdybym to ja o tym decydowała, wyruszyłaby już dawno, ale Sara zawsze zostawia wszystko na ostatnią chwilę. Do zobaczenia jeszcze dzisiaj, Septimusie, najpóźniej o północy. A, przy okazji, czekoladowe Zaklęcie jest twoje.

– O, dziękuję. – Chłopiec uśmiechnął się. – Ale czuję się już dobrze, słowo, nie potrzebuję wolnego dnia.

– Owszem, potrzebujesz – odparła Marcia. – No już, idź.

Mimo wszystko znowu się uśmiechnął. Może wolny dzień nie będzie taki zły. Spotka się z Jenną, zanim siostra wyruszy w drogę, i podaruje jej czekoladowe Zaklęcie.

– Dobrze – powiedział. – Wrócę przed północą.

Poczłapał do ciężkich, fioletowych drzwi wejściowych, które rozpoznały Ucznia Marcii i otworzyły się na oścież, gdy się zbliżył.

– Hej! – krzyknęła za nim Marcia. – Zapomniałeś o pająkach!

– O, rany – mruknął Septimus.

DROGA CZARODZIEJÓW

Septimus wszedł na srebrne, spiralne schody na szczycie Wieży.

– Do Holu poproszę – powiedział.

Schody zaczęły płynnie zjeżdżać w dół, obracając się na podobieństwo olbrzymiego korkociągu. Septimus uniósł słój z pająkami. Zmrużył oczy, obserwując stworzenia, których zostało tylko pięć, i zaczął się zastanawiać, czy już wcześniej widział tego włochatego pająka.

Włochaty odpowiedział złowrogim spojrzeniem. Na pewno już go widział. „Cztery razy, ściśle rzecz biorąc”, pomyślał pająk z irytacją. Cztery razy go zabierano, wrzucano do słoika i wyrzucano na zewnątrz. Chłopak miał szczęście, że nie ugryzł go już wcześniej. No, ale przynajmniej tym razem w słoju było coś do jedzenia. Dwa mięciutkie, młode pająki smakowały wyśmienicie, chociaż wcześniej musiał przez jakiś czas ganiać je w kółko. Włochaty pająk uspokoił się i pogodził z losem. Znowu.

Srebrne schody obracały się powoli, wioząc Septimusa i jego zdobycz w dół Wieży Czarodziejów. Czarodzieje Zwyczajni, którzy mieszkali na niższych piętrach i właśnie podejmowali swoje codzienne czynności, machali mu z uśmiechem rękami.

Kiedy przed ponad rokiem Septimus pojawił się w Wieży Czarodziejów, zapanowało w niej spore poruszenie. Nie dość, że Marcia Overstrand powróciła, pozbywszy się Mrocznego Nekromanty z Wieży, a także z całego Zamku, to jeszcze przyprowadziła ze sobą Ucznia. Marcia przez dziesięć lat pełniła funkcję Czarodziejki Nadzwyczajnej, nie przyjmując żadnego Ucznia. Po jakimś czasie niektórzy Czarodzieje Zwyczajni zaczęli szeptać, że jest zbyt wybredna. „Kogo pani Marcia spodziewa się znaleźć, do licha? Siódmego syna siódmego syna? Ha!”. A jednak Marcia Overstrand znalazła właśnie kogoś takiego. Znalazła Septimusa Heapa, siódmego syna Silasa Heapa, który był ubogim i pozbawionym talentu Czarodziejem Zwyczajnym, a także siódmym synem Benjamina Heapa, równie ubogiego, choć bez porównania bardziej uzdolnionego Zmiennokształtnego.

Gdy srebrne schody zwolniły i zatrzymały się łagodnie na parterze Wieży Czarodziejów, Septimus zeskoczył i przemierzył Wielki Hol, raz po raz podskakując, by pochwycić umykające kolory, roztańczone na miękkim, przypominającym piasek podłożu. Posadzka zobaczyła go i wśród zmieniających się wzorów pojawiły się przed nim słowa DZIEŃ DOBRY, UCZNIU. Podszedł do potężnych drzwi z litego srebra, które strzegły wejścia do Wieży. Septimus pod nosem wypowiedział hasło i drzwi otworzyły się bezgłośnie, wpuszczając do Holu snop jasnego światła, w którym roztopiły się wszystkie Magiczne barwy.

Septimus wyszedł na zewnątrz, prosto w ciepły, letni poranek. Ktoś na niego czekał.

– Marcia wcześnie cię dziś wypuściła – stwierdziła Jenna Heap. Siedziała na najniższym z ogromnych, marmurowych stopni, które prowadziły do Wieży Czarodziejów, i niedbale machała nogami. Miała na sobie prostą, czerwoną tunikę, wykończoną złotą lamówką i przewiązaną złotą szarfą, a na zakurzonych stopach parę mocnych sandałów. Złoty diadem, który nosiła jak koronę, utrzymywał w ładzie jej długie, ciemne włosy. W ciemnych oczach tańczył drwiący błysk, gdy mierzyła przybranego brata wzrokiem. Wyglądał, jak zwykle, niechlujnie. Jego kręcone włosy koloru słomy były nieuczesane, a zielone szaty ucznia pokrywał kurz z Biblioteki, ale na palcu wskazującym prawej dłoni jak zawsze lśnił Smoczy Pierścień.

Jenna uśmiechnęła się na jego widok.

– Cześć, Jen. – Septimus zamrugał zielonymi oczami w oślepiającym blasku słońca. Pomachał przed nią słojem z pająkami.

Jenna zeskoczyła ze stopnia, wbijając wzrok w naczynie.

– Tylko nie zostawiaj tych pająków nigdzie przy mnie – uprzedziła.

Brat pomachał słojem przed jej oczami. Podszedł do Studni w kącie dziedzińca i bardzo ostrożnie wytrząsnął pająki z naczynia. Wszystkie trafiły do wiadra. Włochaty pająk zafundował sobie kolejną szybką przekąskę, po czym zaczął wspinać się po linie. Trzy pozostałe przyglądały się, jak olbrzym się oddala, postanawiając zostać w wiadrze.

– Jen, czasami myślę – powiedział Septimus, dołączywszy do siostry przy schodach – że te pająki wracają do biblioteki. Rozpoznałem dziś jednego.

– Nie opowiadaj głupstw, Sep. Jak można poznać pająka?

– Wiesz, byłem prawie pewien, że on mnie też poznał – odparł chłopiec. – Myślę, że właśnie dlatego mnie ukąsił.

– Ukąsił cię? To straszne. Gdzie?

– W Bibliotece.

– Nie, w które miejsce cię ukąsił?

– A! Tutaj, zobacz. – Wyciągnął do niej kciuk.

– Nic nie widzę – stwierdziła.

– Bo Marcia polała to odrobiną jadu.

– Jadu?

– Wiesz, my, Czarodzieje, robimy takie rzeczy – powiedział Septimus beztrosko.

– A… wy, Czarodzieje – powtórzyła z drwiną w głosie, po czym wstała i pociągnęła Septimusa za zieloną tunikę. – Wy, Czarodzieje, wszyscy macie świra. A skoro o tym mowa, jak się miewa Marcia?

Chłopiec kopnął jakiś kamyk, który potoczył się w kierunku Jenny.

– Ona nie ma świra, Jen – oznajmił, jak na lojalnego Ucznia przystało. – Ale Cień wszędzie za nią chodzi. W dodatku jest coraz gorzej, bo teraz ja też zaczynam go widzieć.

– Uch, okropność. – Jenna odkopnęła kamyk do niego i zaczęli grać w kamykową piłkę na dziedzińcu, a potem w chłodnym cieniu wysokiego, srebrnego przejścia o łukowatym sklepieniu i ścianach zdobionych lazurytem. Był to Wielki Łuk, przez który wychodziło się z dziedzińca Wieży na szeroką aleję, zwaną Drogą Czarodziejów, prowadzącą prosto do Pałacu.

Septimus odegnał wszystkie myśli o Cieniach i przebiegł przez Wielki Łuk przed Jenną. Potem odwrócił się na pięcie i powiedział: – Tak czy siak, Marcia zdecydowała, że dziś mam wolny dzień.

– Cały dzień? – spytała Jenna ze zdumieniem.

– Cały dzień. Aż do północy. Więc mogę wrócić z tobą do domu i zobaczyć mamę.

– No i mnie. Mnie też będziesz musiał oglądać przez cały dzień. Jutro idę do ciotki Zeldy, żeby obejrzeć Smoczą Łódź. Za parę dni Środek Lata, gdybyś nie pamiętał.

– Oczywiście, że pamiętam. Marcia ciągle powtarza, jakie to ważne. Proszę, mam dla ciebie prezent. – Wyłowił z kieszeni tuniki czekoladowe Zaklęcie i podał je Jennie.

– Och, Sep, jak miło. Ee, co to właściwie jest?

– Zaklęcie Smakowe. Wszystko, co zechcesz, zmieni w czekoladę. Pomyślałem, że może ci się przydać u ciotki Zeldy.

– Hej… Mogłabym zmienić tę kapustę z sardynkami w czekoladę.

– Kapusta z sardynkami… – powtórzył tęsknie Septimus.

– Wiesz, naprawdę tęsknię za kuchnią ciotki Zeldy.

– Nikt, poza tobą, za nią nie tęskni. – Jenna parsknęła śmiechem.

– Wiem – odparł. – Dlatego pomyślałem, że to Zaklęcie ci się spodoba. Szkoda, że nie mogę też iść do ciotki.

– No, nie możesz. Bo to ja jestem Królową.

– Od kiedy?

– No, będę. A ty jesteś tylko nędznym Uczniem. – Pokazała język Septimusowi, który zaczął ją gonić.

Gdy wyłonili się z cienia pod Łukiem, ujrzeli przed sobą Drogę Czarodziejów, pustą, skąpaną w porannym słońcu. Wielkie płyty z jasnego piaskowca tworzyły szeroką aleję, wiodącą aż do Bramy Pałacowej, która połyskiwała złotem w oddali. Wzdłuż drogi ciągnęły się rzędy wysokich, srebrnych słupów, w które wtykano pochodnie, oświetlające drogę nocą. Tego ranka w każdym z nich tkwiła osmalona, wypalona w ciągu nocy pochodnia. Wieczorem Maizie Smalls, Zapalacz Pochodni, wymieni je na nowe. Septimus lubił obserwować zapalanie pochodni ze swojego pokoju na szczycie Wieży Czarodziejów, skąd doskonale widać było Drogę Czarodziejów. Marcia często przyłapywała go na tym, że rozmarzonym wzrokiem wygląda wieczorem przez okno, chociaż powinien w tym czasie przygotowywać się do Inkantacji.

Jenna i Septimus skryli się przez skwarem w chłodnym cieniu budynków, wznoszących się przy Drodze. Należały do najstarszych w całym Zamku. Kamień, z którego je zbudowano, nadgryziony zębem czasu, nosił na sobie ślady tysięcy lat deszczów, gradobić, mrozów i toczonych od czasu do czasu bitew. Swoje siedziby mieli tu liczni skrybowie, spisujący manuskrypty, a także drukarnie, gdzie drukowano wszystkie księgi, broszury, traktaty i rozprawy, z których korzystali mieszkańcy Zamku.

Beetle, Pracownik do Wszystkiego i Inspektor spod Numeru Trzynastego, opalał się na zewnątrz. Przyjaźnie skinął Septimusowi głową. Numer Trzynasty wyróżniał się spośród innych warsztatów. Nie tylko jako jedyny miał okna tak zasłonięte stosami papierów, że nie dało się zajrzeć do środka, ale też niedawno pomalowano go na fioletowo, ku wielkiemu niezadowoleniu Towarzystwa Ochrony Zabytków przy Drodze Czarodziejów. Pod Numerem Trzynastym mieściło się Magiczne Skryptorium, a także Przedsiębiorstwo Badania Czarów – z jego usług często korzystała większość Czarodziejów, z Marcią włącznie.

Zbliżając się do końca Drogi Czarodziejów, Jenna i Septimus usłyszeli za sobą, niosący się echem, odgłos końskich kopyt. Odwrócili się i w oddali dostrzegli ciemną, niewyraźną sylwetkę na wielkim, czarnym koniu, galopującym w stronę Skryptorium. Po chwili jeździec w pośpiechu zsiadł z wierzchowca, po czym uwiązał go i zniknął w środku wraz z Beetlem, który wydawał się zaskoczony, że o tak wczesnej porze zjawił się jakiś klient.

– Ciekawe, kto to – powiedział Septimus. – Wcześniej go tu nie widziałem, a ty?

– Nie mam pewności – odparła Jenna z namysłem. – Wygląda jakby znajomo, ale nie wiem, dlaczego.

Septimus nie odpowiedział. Nagle poczuł w ręce dokuczliwy ból, promieniujący z ukąszonego kciuka, i zadrżał na wspomnienie Cienia, widzianego dziś rano.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...