Prolog
Smok próbował ukryć się w burzy.
Błyskawice migotały wśród ciemnych chmur. Lecąc, Hvitur mocniej chwycił trzymany kurczowo delikatny ładunek. Jeśli przeleci nad górami, będzie bezpieczny. Nikt nie widział, jak wymknął się z pałacu smoków nieba. A sekretna jaskinia znajdowała się tak blisko…
Jednakże czarne jak obsydian oczy już obserwowały go z dołu.
Smoczyca na górskiej półce miała bladozłote łuski, które drżały od żaru jak horyzont na pustyni. Zmrużyła czarne oczy, obserwując błysk srebrnych skrzydeł wysoko w chmurach.
Machnęła ogonem i dwa smoki za jej plecami wzbiły się w niebo, po czym zanurkowały w serce burzy. Przeszywający krzyk rozległ się echem wśród gór, kiedy ich szpony pochwyciły jasnego jak księżyc lodowego smoka.
– Zwiążcie mu paszczę – rozkazała smoczyca, widząc, jak jej żołnierze rzucają Hvitura na śliską, mokrą półkę przed nią.
Już nabierał powietrza, szykując się do ataku.
– Szybko!
Jeden z żołnierzy chwycił łańcuch ze stosu żarzących się węgli. Zarzucił go na pysk lodowego smoka, zatrzaskując mu szczęki. Poniósł się smród przypalanych, skwierczących łusek. Hviturowi wyrwał się stłumiony krzyk.
– Za późno. – Rozwidlony język wysuwał się i znikał w paszczy smoczycy w kolorze piasku. – Nie posłużysz się przeciwko nam śmiercionośnym, zamrażającym oddechem, lodowy smoku.
– Oto, co niósł, królowo Pożogo – powiedział jeden z żołnierzy, podając jej smocze jajo.
Pożoga zerknęła na jajo w strugach ulewy.
– To nie jest Lodoskrzydłe jajo – syknęła. – Ukradłeś je z pałacu Nieboskrzydłych.
Lodoskrzydły spojrzał na nią. Sycząca para kłębiła się wokół jego paszczy, gdzie gorące łańcuchy stykały się z zimnymi, srebrnymi łuskami.
– Myślałeś, że wymkniesz się niepostrzeżenie? – spytała Pożoga. – Moja Nieboskrzydła sojuszniczka nie jest głupia. Królowa Czerwień wie o wszystkim, co dzieje się w jej królestwie. Jej zwiadowcy zgłosili, że widziano uciekającego Lodoskrzydłego złodzieja, a ja postanowiłam sprawdzić, czy nie ubarwisz odrobiną przemocy mojej nudnej wizyty.
Pożoga podniosła wielkie jajo do światła ognia i obróciła je powoli.
Czerwień i złoto migotały pod bladą, gładką powierzchnią…
– Tak, to Nieboskrzydłe jajo, z którego niedługo wykluje się smoczę – dumała na głos. – Dlaczego moja siostra wysłałaby cię, żebyś ukradł Nieboskrzydłę smoczę? Iskra nienawidzi wszystkich smoków, które są od niej młodsze i ładniejsze.
Zamyśliła się. Deszcz bębnił o skalną półkę wokół nich.
– Chyba że… Jutro jest najjaśniejsza noc…
Machnęła ogonem jak skorpion i trujący kolec zatrzymał się kilka cali przed oczami Hvitura.
– Nie należysz do armii Iskry, co? Należysz do tych nudnych podziemnych pokojowych podżegaczy.
– Do Szponów Pokoju? – zdumiał się jeden z żołnierzy. – To znaczy, że one naprawdę istnieją?
Pożoga parsknęła.
– Parę jaszczurek płaczących nad kroplą krwi. Usuńcie łańcuchy. Nie będzie w stanie nas zamrozić, dopóki nie wystygną mu łuski. – Ogromna piaskowa smoczyca przysunęła się do Hvitura, kiedy jej żołnierze usunęli łańcuchy. – Powiedz mi, lodowy smoku, naprawdę wierzysz w tę napuszoną starą przepowiednię Nocoskrzydłego?
– Czy nie dość smoków zginęło w waszej wojnie? – warknął Hvitur, krzywiąc się z powodu bólu w szczękach. – Cała Pyrria cierpi od co najmniej dwunastu lat. Przepowiednia mówi…
– Nic mnie to nie obchodzi. Żadne proroctwo nie będzie decydować o moim losie – przerwała mu Pożoga. – Nie pozwolę, żeby garstka słów albo małe smoczki zdecydowały o chwili mojej śmierci albo dyktowały mi, przed czym mam skłonić głowę. Możemy zacząć żyć w pokoju, kiedy moje siostry umrą, a ja zostanę królową Piaskoskrzydłych. – Jej jadowity ogon wygiął się mocniej nad srebrnym smokiem.
Deszcz uderzał o łuski Hvitura, który spiorunował wzrokiem smoczycę.
– Smoczęta nadchodzą, czy ci się to podoba, czy nie. I one zdecydują, kto powinien zostać następną królową Piaskoskrzydłych.
– Naprawdę? – Pożoga cofnęła się i powoli obróciła jajo w szponach. Jej rozwidlonych język wysunął się i schował, kiedy się uśmiechnęła. – A zatem, Lodoskrzydły, czy to jajo stanowi część twojej żałosnej przepowiedni?
Hvitur zamarł.
Pożoga popukała lekko w skorupę jaja długim szponem.
– Halo?! – zawołała. – Czy w środku znajduje się smoczę przeznaczenia? Gotowe wyjść i zakończyć wielką złą wojnę?
– Zostaw je w spokoju – wykrztusił Hvitur.
– Powiedz mi – mówiła Pożoga – co się stanie z twoją bezcenną przepowiednią, jeśli jedno z pięciorga smocząt nigdy się nie narodzi?
– Nie zrobiłabyś tego. Nikt nie skrzywdziłby smoczego jaja.
Rozpaczliwie wpatrywał się niebieskimi oczami w jej szpony.
– Nie będzie „skrzydeł nieba”, by ocalić świat – powiedziała Pożoga. – Jaka smutna, smutna historia. – Zaczęła przerzucać jajo z łapy do łapy. – To chyba znaczy, że trzeba zachować wielką ostrożność w kontakcie z tym straszliwie ważnym małym… O rety!
Szarpnęła się przesadnym gestem do przodu, udając, że mokre jajo wyślizguje się z jej szponów… A potem pozwoliła, żeby jajo spadło ze skalnej półki w skalistą ciemność na dole.
– Nie! – wrzasnął Hvitur.
Odepchnął dwóch żołnierzy i rzucił się ku krawędzi urwiska. Pożoga uderzyła potężnymi łapami w jego szyję, nim zdążył rzucić się za jajem.
– To tyle, jeśli idzie o przeznaczenie – zaszydziła. – Tyle, jeśli idzie o twój tragiczny błahy ruch pokojowy.
– Jesteś potworem – wykrztusił Lodoskrzydły, wijąc się pod jej szponami. Głos mu się łamał z rozpaczy. – Nigdy się nie poddamy. Smoczęta… Smoczęta nadejdą i przerwą wojnę.
Pożoga pochyliła się i syknęła mu do ucha:
– Nawet jeśli nadejdą, dla ciebie będzie już zdecydowanie za późno.
Szponami rozdarła na strzępy skrzydła srebrnego smoka. Hvitur wrzeszczał z bólu. Szybkim ruchem wbiła jadowity kolec na ogonie w jego czaszkę i zrzuciła długie srebrne ciało z krawędzi urwiska.
Krzyki srebrnego smoka ucichły na długo przed tym, jak echo przyniosło odgłosy uderzenia jego ciała o skały na dole.
Piaskoskrzydła skierowała spojrzenie czarnych oczu na żołnierzy.
– Doskonale – powiedziała. – To powinien być ostatni raz, kiedy usłyszymy o tej głupiej przepowiedni. – Wystawiła szpony na deszcz, żeby zmyć lśniącą smoczą krew. – Poszukajmy czegoś innego, co można by zabić.
Trzy smoki rozłożyły skrzydła i odleciały ku ciemnym chmurom.
***
Jakiś czas potem daleko w dole wielgachna smoczyca w kolorze zachodzącego słońca wpełzła na skały i zbliżyła się do połamanego ciała lodowego smoka. Szturchnęła jego ogon i wyjęła spod niego odłamek skorupy jaja, a potem wślizgnęła się z powrotem do labiryntu jaskiń pod urwiskiem. Kamienne ściany ocierały się o jej skrzydła. Wypuszczała z paszczy pióropusz ognia, żeby oświetlić sobie ciemne przejście głęboko pod górami.
– Służę Szponom Pokoju – syknął ktoś w mroku. – Pustułko? To ty?
– Czekamy na skrzydła ognia – odpowiedziała czerwona smoczyca.
Niebieskozielony Morskoskrzydły wynurzył się z bocznej jaskini, a ona rzuciła mu skorupę jaja pod nogi.
– Chociaż teraz na niewiele nam się to zda – warknęła. – Hvitur nie żyje.
Morskoskrzydły spojrzał na skorupę jaja.
– Ale… Nieboskrzydłe jajo…
– Stłuczone. Przepadło. To koniec, Płetwonogu.
– To niemożliwe – odpowiedział. – Jutro jest najjaśniejsza noc. Wszystkie trzy księżyce będą w pełni po raz pierwszy w tym stuleciu. Smoczęta z przepowiedni muszą wykluć się jutro.
– Cóż, jedno z nich już nie żyje – odrzekła Pustułka. Gniew rozbłysnął w jej oczach. – Wiedziałam, że sama powinnam wykraść Nieboskrzydłe jajo. Znam Królestwo Nieba. Drugi raz by mnie nie złapali.
Płetwonóg się skrzywił, drapiąc się szponem po skrzelach na szyi.
– Asza też nie żyje.
– Asza? – Z nozdrzy Pustułki buchnął płomień. – Jak?
– W drodze tutaj natrafiła na bitwę między siłami Iskry i Żagwi. Dotarła z czerwonym jajem Błotoskrzydłych, ale wkrótce potem zmarła na wskutek odniesionych ran.
– Zatem zostaliśmy tylko ty, ja i Barchan, żeby wychować te małe jaszczurki – warknęła Pustułka. – Dla przepowiedni, która nigdy się nie spełni. Stłuczmy od razu te przeklęte jaja i skończmy z tym. Znikniemy bez śladu, zanim Szpony Pokoju wrócą po smoczęta.
– Nie! – syknął Płetwonóg. – Utrzymanie przy życiu smocząt przez następne osiem lat to najważniejsze zadanie. Jeśli nie chcesz brać w tym udziału…
– Och, zamknij się – warknęła Pustułka. – Jestem najsilniejszym smokiem wśród Szponów Pokoju. Potrzebujecie mnie. Nieważne, co myślę o tych paskudnych małych smokach. – Spojrzała na skorupę jaja na podłodze, pocierając pobliźnione przednie łapy. – Chociaż myślałam, że przynajmniej jedno z nich będzie Nieboskrzydłe.
– Znajdę nam piąte smoczę. – Płetwonóg przepchnął się obok niej, szorując łuskami o skałę.
– Nie masz szansy wrócić do Królestwa Nieba, durniu – powiedziała smoczyca. – Teraz będą pilnie strzegli wylęgarni.
– To zdobędę jajo skądinąd – odparł ponuro. – Deszczoskrzydłe nawet nie liczą swoich jaj. Mogę zabrać jedno z lasu deszczowego i nikt nawet niczego nie zauważy.
– To najpotworniejszy z pomysłów – odrzekła Pustułka z drżeniem. – Deszczoskrzydłe to żałosne stworzenia. Daleko im do Nieboskrzydłych.
– Musimy coś zrobić – odparł Płetwonóg. Syknął, trącając ogonem kawałek skorupy, który przeleciał po podłodze. – Za osiem lat Szpony Pokoju zjawią się po pięcioro smocząt. Przepowiednia mówi o piątce i piątkę będziemy mieli… Za wszelką cenę.
CZĘŚĆ PIERWSZA
POD GÓRĄ
Sześć lat później…
Rozdział 1
Łupek nie uważał, że jest smokiem o Wielkim Heroicznym Przeznaczeniu.
Och, chciał takim być. Chciał być wielkim zbawcą smoczego świata, wspaniałym i odważnym. Chciał dokonać tych wszystkich cudownych rzeczy, jakich się po nim spodziewano. Chciał spojrzeć na świat, zorientować się, co jest zepsute, i to naprawić.
Jednakże nie wykluł się jako bohater. Nie miał żadnych legendarnych przymiotów. Bardziej lubił spać niż się uczyć i wiecznie gubił kurczaki w jaskiniach podczas nauki polowania, bo więcej uwagi zwracał na przyjaciół niż na pióra.
Przyzwoicie radził sobie w walce. Niestety, „przyzwoicie” nie wystarczy, żeby zakończyć wojnę i ocalić smocze plemiona. Musiał być nadzwyczajny. Był największy ze smocząt, więc powinien być tym przerażającym i twardym. Opiekunowie chcieli, żeby był przerażająco niebezpieczny.
Łupek czuł, że jest mniej więcej równie niebezpieczny jak kalafior.
– Walcz! – zawyła jego przeciwniczka, rzucając się na niego przez jaskinię.
Łupek wpadł na skalną ścianę i z trudem się podniósł, próbując rozłożyć skrzydła w kolorze błota dla złapania równowagi. Czerwone szpony omal nie przeorały mu pyska, ale zdążył się uchylić.
– Dalejże! – szydziła czerwona smoczyca. – Przestań się powstrzymywać. Musisz być bezwzględny. Znajdź w sobie zabójcę i go uwolnij.
– Staram się! – odpowiedział Łupek. – Może, gdybyśmy przestali walczyć i porozmawiali o tym…
Znowu go zaatakowała.
– Zamarkuj atak w lewo i przeturlaj się na prawo! Wykorzystaj ogień!
Łupek spróbował uskoczyć pod jej skrzydło, żeby zaatakować ją od dołu, ale oczywiście przeturlał się w niewłaściwą stronę. Przyszpiliła go do ziemi łapą i Łupek zaskamlał z bólu.
– W które lewo skoczyłeś, niezguło?! – ryknęła mu do ucha Pustułka. – Wszystkie Błotoskrzydłe są takie głupie? Czy po prostu jesteś głuchy?!
Cóż, jeśli dalej będziesz tak wrzeszczeć, to z pewnością wkrótce ogłuchnę, pomyślał Łupek.
Nieboskrzydła uniosła łapę, żeby mógł się podnieść.
– Niby skąd miałbym wiedzieć, jakie są inne Błotoskrzydłe? – zaprotestował, oblizując obolałe szpony. – Może moglibyśmy powalczyć bez tego całego wrzasku i przekonać się…
Urwał, słysząc znajomy syk, który zawsze rozlegał się przed ogniowym atakiem Pustułki.
Osłonił głowę skrzydłami, schował długą szyję i przeturlał się w gąszcz stalagmitów wyrastających z podłoża jaskini w jednym kącie.
Płomienie rozlały się po skałach wokół niego, przypalając mu czubek ogona.
– Tchórz! – ryknęła stara smoczyca.
Roztrzaskała jedną ze skalanych kolumn, sypiąc gradem ostrych czarnych kamyków. Łupek zakrył oczy i niemal natychmiast poczuł, że przydepnęła mu z całej siły ogon.
– Auć! – wrzasnął. – Mówiłaś, że przydeptywanie ogonów jest nieuczciwe!
Złapał się najbliższego stalagmitu szponami i wdrapał się na niego. Spod sklepienia jaskini spiorunował wzrokiem ogromną Nieboskrzydłą.
– Jestem twoją nauczycielką – warknęła Pustułka. – Każde moje zagranie jest uczciwe. Złaź tu i walcz jak Nieboskrzydły.
Tyle że ja nie jestem Nieboskrzydły, zbuntował się w myślach Łupek. Jestem Błotoskrzydły! Nie lubię niczego podpalać ani latać w kółko i wgryzać się w smocze szyje.
Zęby nadal go bolały po tym, jak próbował wgryźć się w twarde jak klejnoty łuski Pustułki.
– Nie mogę walczyć z którymś z pozostałych? – spytał. – Wtedy o wiele lepiej sobie radzę.
Pozostałe smoczęta były jego rozmiarów (prawie) i nie oszukiwały (przeważnie). Walkę z nimi naprawdę lubił. Chociaż nigdy nie udawało mu się wygrać, gdy obserwowała go Pustułka. W jej obecności za bardzo się denerwował.
– Tak? A na którego przeciwnika miałbyś ochotę? Karłowatą Piaskoskrzydłą czy leniwą Deszczoskrzydłą? – spytała Pustułka. – Bo jestem pewna, że będziesz mógł wybierać na polu bitwy.
Jej ogon jarzył się jak czerwone węgielki, kiedy machała nim w tę i z powrotem.
– Gloria nie jest leniwa – lojalnie bronił przyjaciółki Łupek. – Po prostu nie jest zbudowana do walki. Płetwonóg mówi, że w lesie deszczowym nie ma specjalnie o co walczyć, bo Deszczoskrzydłe mają tyle jedzenia, ile zechcą. Mówi, że to dlatego do tej pory trzymały się z dala od wojny. Zresztą żadna z rywalizujących królowych nie chce Deszczoskrzydłych w swojej armii. Mówi…
– Przestań pytlować i złaź tutaj! – ryknęła Pustułka.
Uniosła się na tylnych łapach i rozłożyła skrzydła, przez co wyglądała na trzy razy większą.
Przerażony Łupek próbował z krzykiem przeskoczyć na sąsiedni stalagmit, ale za wolno rozwinął skrzydła i tylko uderzył w skalny naciek. Posypały się iskry, kiedy, zjeżdżając w dół, przeszorował szponami po poszarpanej skale. Znowu zawył z bólu, gdy Pustułka wsunęła głowę między skalne kolumny, złapała go zębami za ogon i wyciągnęła z powrotem na otwarty teren.
Zacisnęła szpony na jego szyi i syknęła mu do ucha:
– Gdzie ten mały agresywny potwór, którego widziałam, kiedy się wyklułeś? Takiego smoka potrzebujemy do przepowiedni.
– Jejku – pisnął Łupek, szarpiąc się w jej chwycie.
Wyczuwał dziwne blizny po oparzeniach na jej przednich łapach.
Tak zawsze kończyła się nauka walki z Pustułką – Łupek tracił przytomność, a potem chodził obolały albo kulał przez kilka następnych dni. Odpowiedz atakiem, zagrzewał siebie w myślach. Oszalej! Zrób coś! Chociaż był największym ze smocząt, wszystkim im brakowało roku do osiągnięcia pełnych rozmiarów i Pustułka zdecydowanie nad nim górowała.
Próbował przywołać trochę pomocnej agresji, wściekłości, ale jedyne, o czym myślał, to że wkrótce to się skończy i będzie mógł iść na kolację. Nie był to najbardziej heroiczny tok myślenia.
Nagle czerwona smoczyca ryknęła i go wypuściła. Ogień buchnął nad głową Łupka, który uderzył z hukiem o podłogę.
Pustułka obróciła się błyskawicznie. Za nią, dysząc wyzywająco, stała młodziutka Morskoskrzydła smoczyca, Tsunami. Czerwonozłota łuska utkwiła między jej ostrymi białymi zębami. Wypluła ją i zgromiła wzrokiem nauczycielkę.
– Przestań znęcać się na Łupkiem – warknęła – bo znowu cię ugryzę.
W świetle pochodni jej ciemnoniebieskie łuski lśniły jak szkło kobaltowe. Skrzela na długiej szyi pulsowały jak zawsze, gdy była rozgniewana.
Pustułka przysiadła i podwinęła ogon, żeby sprawdzić ślad po ugryzieniu. Wyszczerzyła zęby na Tsunami.
– Ależ ty jesteś słodka. Bronisz smoka, który próbował cię zabić, kiedy jeszcze siedziałaś w jajku.
– Na całe szczęście, wy, wielkie smoki, byłyście na miejscu, żeby ocalić nam życie – odparła z przekąsem Tsunami – i bez wątpienia doceniamy to teraz, bo bez przerwy o tym słyszymy.
Obeszła Pustułkę dumnym krokiem i stanęła między nią a Łupkiem.
Łupek się skrzywił. Nie cierpiał słuchać tej historii. Nie rozumiał jej. Nigdy nie chciał skrzywdzić pozostałych smocząt. Dlaczego więc zaatakował ich jaja w czasie wylęgu? Naprawdę gdzieś w jego wnętrzu krył się zabójczy potwór?
Pozostali opiekunowie, Płetwonóg i Barchan, powiedzieli, że był naprawdę zajadły w czasie wylęgu; musieli wrzucić go do rzeki, żeby chronić przed nim pozostałe jaja. Pustułka chciała, żeby odnalazł w sobie tego potwora i posłużył się nim w czasie walki. Bał się jednak, że gdyby to zrobił, znienawidziłby siebie i znienawidziliby go pozostali. Myśl, że o mały włos nie zamordował swoich przyjaciół, sprawiała, że czuł się, jakby uszedł z niego cały ogień.
Nieszczególnie chciał się stać maszyną do zabijania, nawet jeśli Pustułka uznałaby to za zdecydowaną poprawę.
A może to był jedyny sposób, żeby wypełnić przepowiednię?
– W porządku – rzuciła lekceważąco Pustułka. – Zresztą i tak na dziś skończyliśmy. Zaznaczę kolejną porażkę na twoim zwoju, Błotoskrzydły.
Wypuściła płomyk ognia w powietrze, odwróciła się i dostojnie wymaszerowała z jaskini.
Łupek sfrunął na podłogę, kiedy tylko jej czerwony ogon zniknął mu z oczu. Miał wrażenie, że pali go od poparzeń każda łuska na ciele.
– Jutro w czasie treningu będzie dla ciebie wyjątkowo wredna – powiedział do Tsunami.
– O rety! – Morskoskrzydłej wyrwał się słaby okrzyk. – Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby Pustułka była wredna! To byłoby takie nieoczekiwane i zupełnie do niej niepodobne!
– Jejku – jęknął Łupek. – Nie rozśmieszaj mnie. Mam chyba połamane żebra.
– Nie masz połamanych żeber – powiedziała Tsunami, szturchając go w bok nosem. – Smocze kości są prawie tak twarde jak diamenty. Nic ci nie będzie. Wstawaj i skocz do rzeki.
– Nie! – Łupek schował głowę pod skrzydłem. – Woda jest za zimna!
„Skocz do rzeki” – to była odpowiedź Tsunami na każdy kłopot. Nudzisz się? Bolą cię kości? Masz suche łuski? Głowa ci pęka od wkuwania historii wojny? „Skocz do rzeki!” – wykrzykiwała, kiedy tylko któreś z pięciorga smocząt narzekało. Z pewnością nie przejmowała się tym, że jako jedyna z nich potrafiła oddychać pod wodą i że większość smoczych plemion nie cierpi się moczyć.
Łupek nie miał nic przeciwko, ale nie cierpiał marznąć, a podziemna rzeka, która płynęła przez ich jaskinię, była zawsze lodowata.
– Wskakuj – rozkazała Tsunami. Złapała jego ogon w przednie łapy i zaczęła go ciągnąć do rzeki. – Od razu lepiej się poczujesz.
– Nieprawda! – krzyknął Łupek, drapiąc szponami gładką skałę, żeby się zatrzymać. – Będzie mi zimniej! Przestań! Puszczaj! Aj!
Jego protesty zamieniły się w chmurę bąbelków, kiedy Tsunami wrzuciła go do lodowatej wody.
Gdy się wynurzył, Tsunami dryfowała obok niego, zanurzając głowę i opryskując wodą łuski niczym piękna, przerośnięta ryba. Łupek czuł się przy niej jak niezdarna brązowa klucha.
Z pluskiem przelazł na płyciznę i położył się na zatopionej skalnej półce, opierając głowę na brzegu rzeki. Nie przyznałby się do tego, ale Tsunami miała rację: poparzenia i otarcia mniej mu dokuczały w wodzie. Prąd pomagał wymyć dymiący skalny pył spomiędzy wysuszonych łusek.
Niemniej było mu zimno. Łupek podrapał skałę pod sobą. Dlaczego nie ma tu nawet odrobiny błota?
– Pustułka pożałuje pewnego dnia, kiedy zostanę królową Morskoskrzydłych – powiedziała Tsunami, podpływając, a potem odpływając wąskim korytem.
– Myślałem, że tylko córka królowej może rzucić jej wyzwanie, żeby zająć tron – powiedział Łupek.
Tsunami pływała naprawdę szybko. Żałował, że nie ma jak ona błon pławnych między szponami, skrzeli ani jej ogona – tak silnego, że niemal wychlapywała całą wodę z rzeki jednym uderzeniem.
– Cóż, może Morskoskrzydła królowa rzeczywiście jest moją matką, a ja jestem zaginioną księżniczką – odrzekła. – Jak w tej opowieści.
Wszystko, co smoczęta wiedziały o zewnętrznym świecie, pochodziło ze zwojów zebranych przez Szpony Pokoju. Ulubiona opowieść Tsunami nosiła tytuł „Zaginiona księżniczka” i była to legenda o młodziutkiej Morskoskrzydłej smoczycy, która uciekła z domu, a jej królewska rodzina przetrząsała całe morze w jej poszukiwaniu. Ostatecznie smoczyca znalazła drogę do domu i rodzice powitali ją z otwartymi skrzydłami, a potem radowano się i ucztowano.
Łupek zawsze pomijał środek opowieści – przygody księżniczki. Podobała mu się tylko końcówka – szczęśliwa matka i szczęśliwy ojciec. I ucztowanie. Ucztowanie też brzmiało naprawdę fantastycznie.
– Ciekawe jacy są moi rodzice – powiedział.
– Ciekawe, czy którekolwiek z naszych rodziców jeszcze żyje – dodała Tsunami.
Łupek nie lubił o tym myśleć. Wiedział, że smoki codziennie giną w wojnie – Pustułka i Płetwonóg wracali z wieściami o krwawych bitwach, wypalonej ziemi i płonących stosach smoczych ciał. Musiał jednak wierzyć, że jego rodzice nadal żyją i są bezpieczni.
– Myślisz, że czasem za nami tęsknią?
– Na pewno. – Tsunami machnęła ogonem i opryskała go wodą. – Założę się, że moi oszaleli z niepokoju, kiedy Płetwonóg ukradł moje jajo. Jak w tej historii.
– A moi przetrząsnęli całe moczary – dodał Łupek.
Odkąd byli małymi smoczętami, wszyscy wyobrażali sobie sceny z rodzicami, którzy rozpaczliwie ich szukają. Łupkowi podobała się myśl, że ktoś tam w świecie go szukał… Że ktoś za nim tęsknił i chciał go odzyskać.
Tsunami obróciła się na grzbiet i zapatrzyła się w kamienne sklepienie półprzezroczystymi zielonymi oczami.
– Cóż, Szpony Pokoju wiedziały, co robią – rzuciła z goryczą. – Tutaj nikt nas nigdy nie znajdzie.
Przez chwilę słuchali, jak rzeka bulgocze, a pochodnie trzaskają.
– Nie będziemy wiecznie siedzieć pod ziemią – powiedział Łupek, próbując pocieszyć Tsunami. – Znaczy, jeśli Szpony Pokoju chcą, żebyśmy zakończyli wojnę, to kiedyś muszą nas wypuścić. – Podrapał się w zamyśleniu za uchem. – Gwiezdny Lotnik mówi, że zostały nam tylko dwa lata.
Dwa lata zniewag i ataków. Tylko tyle musiał jeszcze wytrzymać.
– A potem będziemy mogli wrócić do domu i zjeść tyle krów, ile zechcemy.
– Najpierw musimy ocalić świat – zauważyła Tsunami. – A potem możemy wrócić do domu.
– Racja.
To, w jaki właściwie sposób mieli ocalić świat, było dość mgliste, ale najwyraźniej wszyscy uważali, że dojdą do tego we właściwym czasie.
Łupek wyszedł z rzeki. Jego mokre skrzydła były ciężkie i oklapnięte. Powlekł się pod ścianę i rozłożył je przed pochodnią, wyginając szyję i próbując się rozgrzać. Słabe fale ciepła przepłynęły po jego łuskach.
– Chyba że… – zaczęła Tsunami.
Łupek pochylił głowę, żeby na nią spojrzeć.
– Chyba że co?
– Chyba że odejdziemy wcześniej.
Obróciła się i wyszła z wody jednym płynnym ruchem.
– Odejdziemy? – powtórzył zdumiony Łupek. – Jak? Sami?
– A czemu nie? Gdybyśmy zdołali znaleźć wyjście z jaskiń, to czemu mielibyśmy czekać kolejne dwa lata? Jestem gotowa ratować świat. A ty nie?
Łupek nie był pewien, czy kiedykolwiek będzie gotowy ratować świat. Myślał, że Szpony Pokoju powiedzą im, co trzeba zrobić. Tylko trójka smoczych opiekunów – Pustułka, Płetwonóg i Barchan – wiedziała, gdzie ukryto smoczęta, ale istniała cała siatka Szponów szykujących się do wypełnienia proroctwa.
– Nie zdołamy sami zakończyć wojny – powiedział. – Nie wiedzielibyśmy od czego zacząć.
Tsunami ze złością zatrzepotała skrzydłami, opryskując go zimnymi kropelkami wody.
– Możemy też sami zakończyć wojnę – obstawała. – O to właśnie chodzi w przepowiedni.
– Może za dwa lata – powiedział Łupek.
Może do tego czasu odnajdę swoją niebezpieczną naturę. Może do tej pory stanę się zajadłym wojownikiem, jakiego chce Pustułka.
– A może wcześniej – upierała się Tsunami. – Zastanów się tylko nad tym, dobrze?
Przestąpił z nogi na nogę.
– W porządku, zastanowię się.
Przynajmniej dzięki temu mógł zakończyć tę sprzeczkę.
Tsunami przekrzywiła głowę.
– Słyszę obiad!
Słaby dźwięk przerażonego muczenia rozlegał się echem w tunelu za nimi. Szturchnęła wesoło Łupka.
– Kto pierwszy, ten lepszy!
Obróciła się i pognała przed siebie, nie czekając na jego reakcję.
Pochodnie w sali do walk jakby przygasły, a spod łusek Łupka sączyła się zimna woda. Złożył skrzydła i przesunął ogonem po rumoszu ze strzaskanej skalnej kolumny.
Tsunami oszalała. Ich piątka nie była gotowa, żeby zakończyć wojnę. Nie zdołaliby nawet samodzielnie przetrwać. Może Tsunami była dostatecznie odważna i twarda, jak prawdziwy bohater, ale Słonko, Gloria i Gwiezdny Lotnik… Łupek pomyślał o wszystkim, co mogło wyrządzić im krzywdę, i żałował, że nie może oddać im własnych łusek, szponów i zębów, żeby mieli dodatkową ochronę.
Poza tym nie było jak uciec z jaskiń. Szpony Pokoju już o to zadbały.
Mimo to jakaś cząstka jego istoty wbrew wszystkiemu zastanawiała się, jak to by było wrócić do domu, zamiast czekać jeszcze dwa lata. Nigdy nie poznał niczego poza jaskiniami, w których się wykluł, ale dostatecznie często wyobrażał sobie świat na zewnątrz. Wróciłby na moczary, na bagna, do plemienia Błotoskrzydłych, które było podobne do niego i myślało jak on… Z powrotem do rodziców, kimkolwiek byli…
A gdyby im się udało?
Gdyby smoczęta zdołały uciec, przetrwać i ocalić świat… po swojemu?
Rozdział 2
Po kolacji Łupek zmiótł ogonem ogryzione kości do rzeki. Ogołocone białe kształty podskakiwały w nurcie.
Płomienie migotały na obrzeżach dużej środkowej jaskini. W górze otwierała się rozbrzmiewająca echem przestrzeń, która ociekała stalaktytami niczym ogromnymi zębiskami. Grota była dostatecznie duża, żeby zmieściło się tam sześć w pełni wyrośniętych smoków z rozłożonymi skrzydłami. Podziemna rzeka płynęła pod jedną ze ścian, pomrukując i bulgocąc, jakby knuła własną ucieczkę.
Łupek zerknął na dwie małe jaskinie sypialne, które otwierały się na główną salę – w tej chwili puste – zastanawiając się, dokąd poszły pozostałe smoczęta, kiedy on się mył.
– Aha! – ryknął ktoś za nim.
Łupek przeraził się i zarzucił skrzydła na głowę.
– Co ja takiego zrobiłem? – zaskamlał. – Przepraszam! To był wypadek! A jeśli chodzi o dodatkową krowę, Barchan powiedział, że mogę ją zjeść, bo Płetwonóg wróci późno, ale przepraszam, za karę mogę nie jeść jutro kolacji!
Drobny pyszczek szturchnął go w grzbiet między skrzydłami.
– Spokojnie, głuptasie – odezwała się Słonko. – To „aha” nie było do ciebie.
– Och. – Łupek wygładził grzebień i wykręcił szyję, żeby spojrzeć na przyjaciółkę.
Była najmniejsza ze smocząt i wykluła się ostatnia. Blady jaszczurczy ogon znikał w jej paszczy. Uśmiechnęła się do niego szeroko.
– To był mój straszliwy okrzyk łowiecki – wyjaśniła. – Podobał ci się? Prawda, że przerażający?
– Na pewno zaskakujący – przyznał. – Znowu jaszczurki? Co ci nie pasuje w krowach?
– Fuj. Za ciężkostrawne. Masz strasznie poważną minę.
– Tak tylko myślałem.
Cieszył się, że Pustułka i Barchan nie potrafią czytać w umysłach jak Nocoskrzydłe smoki. Przez całą kolację nie umiał przestać myśleć o ucieczce.
Uniósł jedno ze skrzydeł, a Słonko ułożyła się obok niego. Czuł ciepło jej złotych łusek promieniujące przy jego boku. Słonko była za mała i miała niewłaściwy kolor – ciemnozłoty zamiast białawego jak piasek, typowego dla większości Piaskoskrzydłych – ale przynajmniej promieniowała ciepłem jak pozostali członkowie jej plemienia.
– Barchan mówi, że powinniśmy pouczyć się przez godzinę przed snem – powiedziała. – Pozostali są już w jaskini do nauki.
Barchan, okaleczony smok, który uczył ich umiejętności przetrwania, należał do Piaskoskrzydłych, tak samo jak Słonko… Mniej więcej. Coś było nie tak z najmniejszą smoczycą. Nie dość, że jej łuski były zbyt złote, to jeszcze oczy miała szaro-zielone, a nie skrzące się i czarne. Najgorsze zaś było to, że jej ogon kończył się zwyczajnie, jak u większości smoków z innych plemion, a nie jadowitym kolcem, który stanowił najgroźniejszą broń Piaskoskrzydłych.
Jak często mawiała Pustułka, Słonko była zupełnie niegroźna… A na co komu całkiem niegroźny smok? Jednakże jej jajo odpowiadało warunkom przepowiedni, więc była ich „skrzydłami piasku”, czy to się Szponom Pokoju podobało, czy nie.
Oczywiście w przepowiedni w ogóle nie było „skrzydeł deszczu”. Wszystkie smoczęta słyszały, i to wielokrotnie, że Gloria jest znalezionym w ostatniej chwili zastępstwem dla stłuczonego Nieboskrzydłego jaja. Pustułka i Barchan nazywali ją pomyłką i często na nią warczeli.
Nikt nie wiedział, czy przepowiednia nadal się spełni z Deszczoskrzydłym smoczęciem zamiast Nieboskrzydłego. Jednak, wiedząc co nieco na temat Nieboskrzydłych, Łupek cieszył się, że mają pod górą Glorię zamiast kolejnej gderliwej, zionącej ogniem Pustułki.
Poza tym, jeśli ktoś miał największą szansę zawalić coś w proroctwie, to on, a nie Gloria.
– Chodź – powiedziała Słonko, szturchając go ogonem.
Poszedł za nią przez środkową jaskinię.
Kręte kamienne tunele prowadziły w czterech kierunkach: na teren do walk, do jaskini opiekunów, do jaskini nauki i na zewnątrz. Ostatni korytarz zatarasowano głazem zbyt wielkim, żeby którekolwiek ze smocząt zdołało go ruszyć.
Łupek przystanął po drodze i pchnął głaz ramieniem. Zawsze tego próbował, kiedy w pobliżu nie było dorosłych smoków. Pewnego dnia głaz drgnie. Może delikatnie, ale nawet jeśli przesunie się tylko odrobinkę, Łupek będzie wiedział, że wreszcie zbliżył się do pełnych rozmiarów. Już czuł się duży. Ciągle wpadał na różne rzeczy i niechcący przewracał je ogonem albo skrzydłami.
Nie dzisiaj, pomyślał z żalem, kiedy głaz nie drgnął. Może jutro.
Poszedł tunelem za Słonkiem do jaskini, w której się uczyli. Jego ogromne stopy i grube szpony dudniły i tarły o kamienne podłoże. Chociaż całe życie mieszkał pod górą, chodzenie po gołej skale nadal było bolesne. Ciągle uderzał się w szpony i zawsze pod koniec dnia go bolały.
Tsunami przemierzała dumnym krokiem jaskinię do nauki i wydawała rozkazy. Słonko i Łupek przysiedli w wejściu, składając do tyłu skrzydła. Powiew powietrza spływał w dół z dziury w sklepieniu wysoko w górze – jedyne okno na świat zewnętrzny we wszystkich jaskiniach. Nocą, bez odrobiny odległego blasku słońca, pomieszczenie wydawało się zimniejsze i bardziej puste. Łupek wyciągnął się i powąchał ciemność, która wpadała dziurą. Uznał, że pachnie gwiazdami.
Mapa Pyrrii wisiała na ścianie między pochodniami. Tsunami i Gwiezdny Lotnik uwielbiali wpatrywać się w mapę i próbować odgadnąć, gdzie znajduje się ich ukryta jaskinia, ponieważ żaden z dorosłych smoków nie chciał im tego wyjawić. Gwiezdny Lotnik był przekonany, że znajdują się gdzieś pod górami zwanymi Pazurami Chmur. Nieboskrzydłe wolały mieszkać wysoko wśród szczytów, więc nie dostrzegały niczego, co działo się w głębokich jaskiniach na dole.
– Cała ta historia jest strasznie zagmatwana – mruknęła do Łupka Słonko, machając ogonem. – Dlaczego wszystkie trzy strony nie usiądą po prostu i nie omówią zakończenia wojny?
– Byłoby świetnie – przyznał Łupek. – Moglibyśmy wtedy się więcej nie uczyć.
Słonko zachichotała.
– Przestańcie! – rozkazała Tsunami, przytupując nogą. – Żadnych szeptów! Uważajcie. Wyznaczam role.
– To nie jest prawdziwa nauka – wytknął jej Gwiezdny Lotnik.
Jego czarne łuski Nocoskrzydłego sprawiały, że był prawie niewidoczny w cieniach kładących się poza światłem pochodni. Przetasował kilka zwojów w szponach i zaczął je schludnie układać w schludne stosiki.
– Może po prostu powinienem wszystkim poczytać.
– Dobre nieba, wszystko tylko nie to – powiedziała Gloria z półki nad nim. – Może później, kiedy rzeczywiście będziemy chcieli zasnąć.
Jej długa, delikatna paszcza oparta na przednich szponach jarzyła się szmaragdową zielenią – był to objaw niezadowolenia. Fale opalizującego błękitu migotały na jej łuskach, a tego wieczoru ogon Glorii był wirem żywych fioletów.
Łupek pomyślał, że gdyby nie ona, żadne z nich nie wiedziałoby, ile kolorów jest na świecie. Zastanawiał się, jak to musi być w lesie deszczowym, w którym żyje całe plemię równie pięknych smoków.
– Sza! – zbeształa ich Tsunami. – No dobrze, ja oczywiście byłabym najlepszą królową, ale niech królową zostanie Słonko jako prawdziwy Piaskoskrzydły smok.
Podeszła energicznym krokiem i wypchnęła Słonko na środek jaskini.
– W pewnym sensie prawdziwy – mruknęła Gloria.
– Cicho! – Gwiezdny Lotnik uderzył ją ogonem.
Smoczęta nigdy nie rozmawiały o tym, dlaczego Słonko nie wygląda jak zwyczajny Piaskoskrzydły. Łupek domyślał się, że jej jajo za wcześnie wyjęto z piasku. Możliwe, że jaja Piaskoskrzydłych potrzebowały słońca i piachów pustyni, żeby ogrzewały je do chwili wyklucia, bo w przeciwnym wypadku smoczęta wylęgały się niedorobione i zabawnie wyglądały, jednak Łupek uważał, że Słonko wygląda zupełnie w porządku.
Tsunami popukała szponami w podłogę, przyglądając się przyjaciołom.
– Łupek, chcesz zagrać wyskrobka?
– To nie w porządku – wytknął jej Gwiezdny Lotnik. – Jest dwa razy większy od Słonka. Prawdziwy wyskrobek byłby od niej mniejszy, według tego, co napisano w tym zwoju. Napisano tu, że wyskrobki nie mają łusek, skrzydeł i ogonów. Chodzą na dwóch łapach, co moim zdaniem musi bardzo utrudniać utrzymanie równowagi. Założę się, że ciągle się przewracają. Wiedzieliście, że kochają skarby prawie tak bardzo jak smoki? W zwojach napisano, że wyskrobki słyną z tego, że atakują samotne smoki i kradną…
– O rety, wiemy! – warknęła Gloria. – Wszyscy wysłuchaliśmy fascynujących wykładów na ich temat. Nie zmuszaj mnie, żebym stąd zeszła i cię ugryzła, Gwiezdny Lotniku.
– Chciałbym spotkać prawdziwego wyskrobka! – ekscytował się Łupek. – Urwałbym mu głowę i ją zjadł! – Uderzył przednimi szponami o kamień pod nogami. – Założę się, że smakowałby lepiej od tych garści pierza, które ciągle przynosi nam Pustułka.
– Biedny, głodny Łupek – droczyła się z nim Słonko.
– Kiedy będziemy wolni, znajdziemy gniazdo wyskrobków i wszystkie je pożremy – obiecała Tsunami, szturchając Łupka skrzydłem.
Słonko zamrugała zdumiona.
– Kiedy będziemy wolni?
O rety! Tsunami i Łupek spojrzeli po sobie. Słonko była słodka, ufna i za grosz nie potrafiła utrzymać niczego w tajemnicy.
– To znaczy, kiedy już wypełnimy przepowiednię, rzecz jasna – wyjaśniła Tsunami. – Łupek, bądź wyskrobkiem. Masz, to może być twój pazur.
Machnęła długim ogonem i złamała stalagmit. Odłamki skały poleciały przez jaskinię i pozostałe smoczęta uchyliły się przed nimi.
Łupek zważył w szponach ostrą skalną włócznię i uśmiechnął się szelmowsko do Słonka.
– Tylko nie zrób mi naprawdę krzywdy – zastrzegła się nerwowo drobna smoczyca.
– Pewnie, że nic ci nie zrobi – uspokoiła ją Tsunami. – Będziemy tylko grali. A pozostałe smoczęta będą księżniczkami. Ja będę Pożogą, Gloria może być Żagwią, a Gwiezdny Lotnik Iskrą.
– Ostatnim razem też musiałem być księżniczką – zauważył Gwiezdny Lotnik. – Chyba nie podoba mi się ta zabawa.
Rozłożył skrzydła i rozrzucone na ich wewnętrznej stronie srebrne łuski zamigotały jak gwiazdy na nocnym niebie.
– To nie jest zabawa, tylko historia – odparła z naciskiem Tsunami. – I gdybyśmy mieli innych przyjaciół, moglibyśmy inaczej podzielić się rolami, ale były trzy piaskowe smocze księżniczki, więc musisz zostać jedną. I przestań marudzić.
Gwiezdny Lotnik wzruszył ramionami i usadowił się z powrotem w cieniach, jak zawsze, kiedy nie mógł wygrać w sprzeczce.
– W porządku, zaczynajcie – powiedziała Tsunami i wskoczyła na półkę obok Glorii.
– Ehm – mruknęła Słonko. Popatrzyła nieufnie na Łupka. – Dobra. No to zaczynam, bla, bla, bla, jestem królową Oazą z Piaskoskrzydłych. Jestem taka strasznie ważna i, ehm, władcza, i w ogóle.
Tsunami westchnęła. Gloria i Gwiezdny Lotnik ukryli uśmiechy.
– Byłam królową od długich wieków – mówiła dalej Słonko. Przemaszerowała dostojnie przez jaskinię. – Nikt nie ośmieli się rzucić mi wyzwania i odebrać tronu! Jestem najsilniejszą królową Piaskoskrzydłych w dziejach świata!
– Nie zapominaj o skarbie – syknęła Tsunami, wskazując na stos kamieni.
– A, racja – przytaknęła Słonko. – To pewnie wszystko przez mój skarb! Mam tyle skarbów, bo jestem taką ważną królową! – Zagarnęła kamienie ku sobie i zebrała je między szponami.
– Czy ktoś powiedział „skarb”?! – ryknął Łupek, wyskakując zza dużej formacji skalnej.
Słonko krzyknęła ze strachu.
– Nie! – wrzasnęła Tsunami. – Nie boisz się! Jesteś królową Oazą, wielką, złą królową piaskowych smoków.
– J-jasne – wydukała Słonko. – Argh! Co ten mały wyskrobek robi w Królestwie Piasków? Nie boję się małych wyskrobków! Pójdę i pożrę go jednym kłapnięciem zębami!
Gloria zaczęła tak chichotać, że musiała się położyć i zasłonić pysk skrzydłami. Nawet Tsunami robiła miny, próbując się nie roześmiać.
Łupek kreślił stalagmitem kółka w powietrzu.
– Pisku, pisku, pisku! – krzyczał. – I inne denerwujące wyskrobkowe odgłosy! Przyszedłem ukraść skarb wspaniałej smoczycy!
– Nie, mnie niczego nie ukradniesz – odparła Słonko i się najeżyła.
Tupiąc, ruszyła naprzód, rozłożyła skrzydła i uniosła groźnie ogon. Bez jadowitego kolca, jaki miały inne Piaskoskrzydłe, ogon Słonka nie był szczególnie straszny, ale nikt jej tego nie wytykał.
– Aaaaa! – wrzasnął Łupek, szarżując ze skalnym pazurem.
Słonko uskoczyła i zaczęli krążyć wokół siebie, atakując i wykonując zwodnicze manewry. To była ulubiona część zabawy Łupka. Kiedy Słonko zapominała, że ma się zachowywać po monarszemu, i skupiała się na pojedynku, świetnie się z nią walczyło. Była drobna, więc łatwo robiła uniki i umykała przed jego natarciami.
Jednakże ostatecznie królowa Oaza musiała przegrać – tak mówiła historia. Łupek zapędził Słonko pod ścianę jaskini i wbił fałszywy szpon między jej szyję i skrzydło, udając, że trafił ją prosto w serce.
– Aaaargh! – zawyła Słonko. – Niemożliwe! Królowa pokonana przez nędznego wyskrobka! Królestwo się rozpadnie! Och, mój skarb… Mój cudny skarb… – Osunęła się na ziemię, a skrzydła opadły bezwładnie obok niej.
– Ha, ha, ha! – wykrzyknął Łupek. – I pisk-pisk! Skarb jest mój!
Zebrał kamienie i odmaszerował, wymachując dumnie ogonem.
– Nasza kolej – powiedziała Tsunami, zeskakując z półki.
Podbiegła do Słonka, złożyła szpony i krzyknęła z bólem:
– O, nie! Nasza matka nie żyje, a skarb przepadł! A najgorsze jest to, że nie zabiła jej żadna z nas, więc kto teraz powinien zostać królową?
– Zamierzałam rzucić jej wyzwanie! – krzyknęła Gloria. Zamachała dramatycznie skrzydłami. – Walczyłabym z nią na śmierć i życie o tron. Ja powinnam zostać królową!
– Nie, to ja powinnam zostać królową! – upierała się Tsunami. – Jestem najstarsza i największa, i pierwsza rzuciłabym jej wyzwanie!
Obie odwróciły się, żeby spojrzeć na Gwiezdnego Lotnika ukrytego w mroku. Czarny smok wyglądał, jakby starał się być niewidzialny jeszcze bardziej niż zwykle.
– No już! – ponagliła go Tsunami. – Nie bądź leniwy jak…
Ugryzła się w język w samą porę, by nie powiedzieć: „jak Deszczoskrzydły”. Nauczyciele ciągle mówili takie rzeczy: „Jak nie będziesz się uczyć, to nie będziesz lepszy od Deszczoskrzydłego!”, „Co się stało? Pozamienialiście się głowami z Deszczoskrzydłym?”; „Jeszcze śpisz? Można by pomyśleć, że jesteś Deszczoskrzydły!”. (Ostatnie zdanie najczęściej kierowano do Łupka).
Tyle że smoczęta wiedziały, że Gloria tego nie cierpi, chociaż udawała, że nic sobie z tego nie robi. Takie uwagi uważały za naprawdę niesprawiedliwe. Gloria była jedynym Deszczoskrzydłym, jakiego znały, a uczyła się i trenowała najwięcej z nich wszystkich.
– …eee… smok – dokończyła niezręcznie Tsunami, zerkając na Glorię. – Gwiezdny Lotniku, wyłaź stamtąd!
Nocoskrzydły wyczłapał z kąta, spojrzał na Słonko, która zaciskała powieki.
– O rety, rety! – powiedział. – Teraz ja powinnam zostać królową. Jako najmłodsza księżniczka będę najdłużej rządzić, a to byłoby dobre dla Piaskoskrzydłych. Poza tym… – westchnął ciężko – jestem też niewątpliwie najładniejsza.
Słonko zachichotała, a Tsunami ją szturchnęła, żeby się nie ruszała. Łupek zagarnął kamienie skarbu na stos i usiadł na ich.
– Powinnam od razu zabić was obie! – warknęła Gloria.
– Ty i jaka armia? – zakpiła Tsunami.
Gloria wyciągnęła szyję i odsłoniła zęby.
– To wspaniały pomysł. Zbiorę sobie armię, armię Piaskoskrzydłych, i wtedy pożałujecie.
– Nie ty jedna możesz zdobyć sojuszników – odpowiedziała Tsunami. – Ja przeciągnę na swoją stronę Nieboskrzydłe. I na dodatek Błotoskrzydłe! I zobaczymy wtedy, kto wygra wojnę!
Zaległa cisza. Znowu obie spojrzał na Gwiezdnego Lotnika.
– A, tak. Zrób to, a ja sprzymierzę się z armią Lodoskrzydłych. Poza tym, tak nawiasem mówiąc, większość Piaskoskrzydłych chce, żebym ja została ich królową.
– Serio? – spytała Słonko, otwierając oczy. – Kto tak mówi?
– Przestań gadać! – zbeształa ją Tsunami, szturchając ogonem. – Nie żyjesz.
– W wielu nowszych zwojach pisze się o tym – wyjaśnił afektowanym tonem Gwiezdny Lotnik. – Iskra jest bardzo popularna w swoim plemieniu.
– To dlaczego nie może być królową? – spytała Słonko. – Skoro tego chcą?
– Bo Pożoga jest większa i straszniejsza, i zmiażdżyłaby ją jak robaka, gdyby rzeczywiście stanęły do walki – wtrąciła się Gloria. – A Żagiew, znaczy ja, jest bystrzejsza od nich obu razem wziętych. Wiedziała, że nie zabiłaby Pożogi w normalnym pojedynku. To był jej pomysł, żeby wciągnąć inne plemiona i zamienić walkę o tron Piaskoskrzydłych w światową wojnę. Pewnie czeka, aż tamte dwie się pozabijają.
– A która według nas powinna zostać królową? – spytała Słonko. – Będziemy chyba mogli wybrać, co? Kiedy będziemy wypełniać przepowiednię?
– Żadna z nich – odparł ponuro Gwiezdny Lotnik. – Iskra jest mniej więcej tak bystra jak owca po wstrząśnieniu mózgu. Żagiew pewnie knuje, jak zostać jakimś cudem królową wszystkich plemion. A jeśli wygra Pożoga, to będzie przeciągać wojnę dla zabawy. Wszystkie są naprawdę okropne. Zobaczymy, co zdecydują Szpony Pokoju.
– Szpony Pokoju o niczym nie będą decydować – odparła Gloria, najeżając się. Pierzasta kreza wokół jej szyi zapłonęła pomarańczowo. – One tylko myślą, że nami kierują.
– Mimo to możemy wysłuchać tego co mają do powiedzenia – odparł Gwiezdny Lotnik. – Chcą tego co najlepsze dla nas i Pyrrii.
– Łatwo ci mówić – warknęła Gloria. – Ciebie nie wykradziono z domu. Nocoskrzydłe smoki ochoczo oddały twoje jajo, co?
Gwiezdny Lotnik wzdrygnął się, jakby go sparzyła.
– Nudy! – krzyknął ze stosu kamieni Łupek. – Przestańcie się kłócić! Chodźcie walczyć ze mną o skarb!
– Nikt nie wie, co wyskrobek zrobił ze skarbem Piaskoskrzydłych – orzekł tonem klasowego pupilka Gwiezdny Lotnik, odwracając się od Glorii. – Skradł między innymi Lazulitowego Smoka, złote berło Piaskoskrzydłych i Onyksowe Oko, które znajdowało się w skarbcu Piaskoskrzydłych od setek lat.
Łupek zatupał. Od wykładów Gwiezdnego Lotnika zawsze świerzbiły go łuski.
– Chcę tylko z kimś powalczyć! – powiedział.
Najlepiej z kimś, kto nie będzie próbował sprowokować u niego napadu szału.
Jakby w odpowiedzi na jego myśli nagle w wejściu do jaskini stanęła Pustułka.
– A co tu się dzieje?!
Ryk Pustułki sprawił, że cała piątka smocząt podskoczyła i stanęła na baczność.
Słonko poślizgnęła się, kiedy próbowała się poderwać, a Gwiezdny Lotnik skoczył, żeby ją złapać.
Ogromna czerwona Nieboskrzydła wpełzła do jaskini, piorunując smoczęta wzrokiem.
– To mi nie wygląda na naukę – syknęła.
– Przeprasz-sz-szamy – wyjąkała Słonko.
– Nie, wcale nie. – Tsunami zgromiła wzrokiem Piaskoskrzydłą. – My się właśnie uczyliśmy. Odgrywaliśmy śmierć piaskowej królowej, od której zaczęła się wojna.
– Masz na myśli teatrzyk – warknęła Pustułka. – Za duzi jesteście na takie zabawy.
– A kiedy byliśmy dostatecznie mali, żeby się bawić? – mruknęła Gloria.
– To nie była zabawa – upierała się Tsunami. – To był inny sposób uczenia się historii. Co w tym złego?
– A teraz jeszcze pyskujesz – powiedziała Pustułka. Była z siebie zadowolona, jak zawsze, kiedy Tsunami pakowała się w kłopoty. – To znaczy, że nie będziesz dziś spała w rzece.
Tsunami się skrzywiła.
Pustułka popukała szponem w stos zwojów przy wejściu.
– A pozostali, uczcie się na błędach Morskoskrzydłej i zgłębiajcie historię jak należy.
– To nie w porządku – odezwał się Łupek, kiedy Pustułka odwróciła się, żeby wyjść, chociaż serce waliło mu jak szalone. – Wszyscy robiliśmy to samo. Wszyscy powinniśmy zostać ukarani.
Gloria pokręciła głową, ale stojąca obok Słonko pokiwała głową.
Pustułka spojrzała z góry na Łupka.
– Wiem, kto był prowodyrem. Obetnij łeb, a reszta problemu sama padnie.
– Obetniesz Tsunami głowę? – pisnęła Słonko.
Gloria westchnęła.
– To tylko metafora, ptasi móżdżku.
– Koniec kłótni! – ucięła Pustułka. – A teraz do łóżek.
Odwróciła się i wyszła z jaskini, przewracając ogonem schludny stos zwojów Gwiezdnego Lotnika.
Łupek szturchnął pyskiem ciemnoniebieskie ramię Tsunami.
– Przykro mi, próbowaliśmy.
– Wiem, dzięki – odpowiedziała Tsunami, ocierając się skrzydłem o jego skrzydło. – Ej, Słonko, mogłabyś odnieść te zwoje do naszej sypialni?
Drobna złota smoczyca rozpromieniła się.
– Pewnie, że tak!
Pośpieszyła do wejścia, zebrała rozrzucone zwoje przednimi szponami i wybiegła.
– Dłużej tego nie wytrzymam – powiedziała Tsunami, kiedy tylko Słonko wyszła. – Musimy się stąd wynieść, i to szybko.
Łupek zerknął na Glorię i Gwiezdnego Lotnika, którzy nie wyglądali na zaskoczonych.
– Rozmawiałaś już z nimi o tym pomyśle?
– Pewnie. Potrzebowałam ich pomocy w obmyślaniu planu ucieczki.
Łupek wbrew sobie zauważył, że jego nie poprosiła o pomoc w planowaniu ucieczki. Nawet smoki, które go lubiły, uważały go za bezużytecznego.
– Nie jestem pewien, czy jesteśmy gotowi – powiedział Gwiezdny Lotnik, marszcząc czoło. – Jeszcze tylu rzeczy się nie nauczyliśmy…
– Nauczyciele chcą, żebyśmy właśnie tak myśleli! – Niebieskie łuski Tsunami zafalowały, kiedy wzdrygnęła się od głowy po czubek ogona. – Ale nigdy się nie przekonamy, dopóki nie wyjdziemy z tych okropnych jaskiń i nie zobaczymy świata na własne oczy.
– A co z przepowiednią? – zapytał Łupek. – Nie powinniśmy odczekać jeszcze dwóch lat?
– Nie widzę powodu – odparła Gloria. – Popieram Tsunami. Przeznaczenie to przeznaczenie, zgadza się? Zatem, cokolwiek zrobimy, postąpimy właściwie. Nie potrzebujemy bandy starych smoków, żeby mówiły nam, jak mamy ocalić świat. One nie występują w proroctwie.
– Kiedy powiemy Słonku? – zapytał Gwiezdny Lotnik, zerkając na ciemne wejście do jaskini.
– W ostatniej chwili – odrzekła Tsunami. – Wiesz, że nie potrafi dotrzymać tajemnicy. Obiecaj mi, że nic jej nie powiesz.
– Nie powiem, nie powiem. Ale jej się to nie spodoba. Ona uważa, że tu jest wspaniale.
– Pewnie, że tak – zgodziła się Tsunami. – Nie przejmuje się tym, że traktuje się nas jak popękane jaja, chociaż mamy być kluczem do osiągnięcia pokoju, czy kimś takim.
– Przejmuje się – stanął w obronie Słonka Gwiezdny Lotnik. – Po prostu nie marudzi z tego powodu.
– Auć – mruknęła Gloria.
Tsunami obróciła się, żeby spiorunować wzrokiem Gwiezdnego Lotnika. Skrzela jej pulsowały.
– Powiedz mi to prosto w oczy.
– Mówię ci to prosto w oczy – odrzekł. – Czy też mówiłem to do twojego zadka? Łatwo się pomylić.
Schował się za Łupkiem, zanim Tsunami wyszczerzyła zęby.
– Ej, przestańcie. Przestańcie warczeć na siebie jak miniaturowe Pustułki – upomniał ich Łupek, stając prosto, żeby oddzielić Tsunami i Gwiezdnego Lotnika. – Nikt nie jest tutaj szczęśliwy. Słonko inaczej sobie z tym radzi, i tyle. Pamiętajcie jednak, co postanowiliśmy: trzymamy się razem, bo inaczej będzie jeszcze gorzej, zgadza się?
Gwiezdny Lotnik zgarbił się, wysuwając skrzydła do przodu, i mruknął coś pod nosem.
– Łupek ma rację – powiedziała Gloria. – Ostatnie, czego nam trzeba, to upodobnić się do Pustułki, Płetwonoga albo Barchana.
Tsunami syczała jeszcze chwilę, ale zaraz się otrząsnęła.
– W porządku, wiem. Staram się. Tyle że to miejsce powoli mnie zabija.
Łupek zadrżał, widząc jej zawziętą minę. Nie chciałby być smokiem, który stanie jej na drodze.
– Kiedy tylko obmyślimy plan, wynosimy się – dodała, patrząc im po kolei w oczy. – Zobaczymy, jak narzucą nam siłą przeznaczenie, kiedy nie będą mogli nas znaleźć.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz