Słowo i miecz

7 minut czytania

Historia, chociaż potrafi być niewątpliwie interesująca i wiele nas nauczyć, czasem może również niezmiernie nużyć. Zwłaszcza tych, którzy w czasach szkolnych nieszczególnie przepadali za tym przedmiotem, tudzież nie mieli szczęścia trafić na dobrych nauczycieli potrafiących zarazić swoją pasją uczniów. Historia może być strasznie ciekawa lub beznadziejnie nudna – w zależności od tego, w jaki sposób ją przedstawisz.

W tym momencie wkracza właśnie Witold Jabłoński ze swoją powieścią, w której próbuje "suche" i "nudne" fakty przedstawić w interesujący sposób. "Słowo i Miecz" jest w największym uproszczeniu powieścią historyczną opowiadającą o dziejach pierwszych Piastów, początkach chrystianizacji i buntach pogańskiego ludu, gdzieniegdzie przeplataną również delikatnymi elementami fantasy.

Wizja początków państwa polskiego dalece różni się od tej, z jaką mogliśmy zapoznać się na lekcjach w szkole. Chrzest Polski w 966 roku wcale nie był definitywnym punktem zwrotnym w historii, oddzielającym ciemne czasy guseł i barbarzyństwa od światłego pochodu postępu i chrześcijaństwa. W istocie chrzest przyjął wtedy jedynie książę Mieszko wraz ze swoją świtą. Nie można więc mówić o czymś takim jak "Chrzest Polski", w sytuacji kiedy 99% populacji zamieszkującej te tereny pozostawała wierna swoim bogom.

Panujący na tych ziemiach ród Piastów przyjmuje więc nowego Boga, co nie wszystkim jego wasalom się podoba. Szczególnie władającemu ziemiami Mazowsza rodowi Liwów. To właśnie oni odgrywają główne skrzypce w "Słowie i mieczu". Sugerując się opisem z tylnej części okładki można by pomyśleć, że głównym bohaterem będzie tutaj zbuntowany mazowiecki książę Miecław, główny prowodyr reakcji pogańskiej i bękart Bolesława Chrobrego. Tak naprawdę jednak odgrywa on tu rolę co najwyżej drugoplanową. Dużo ważniejsza jest jego matka Żywia, kapłanka bogini Mokoszy, zwanej także Wilgotną Matką Ziemią. To rodzicielce Miecława towarzyszymy od lat jej dzieciństwa aż po smutny kres. Miecław jest bardziej bezwolnym narzędziem jej zemsty miast pełnoprawnym, samodzielnym bytem.

Żywia ma za co się mścić na Piastach, jak i ogólnie na krystowiercach (jak w powieści często określa się wyznawców Chrystusa). Począwszy od wymordowania jej rodziny i ukochanego (w dodatku w dniu ich zaślubin), poprzez gwałt i przymusowe zesłanie do klasztoru. Całkiem logicznym jest więc dlaczego, mówiąc eufemistycznie, nie darzy nowej wiary szczególnie ciepłym uczuciem.

Prócz Liwów na blisko siedmiusetstronicowej opowieści znalazła się także plejada wielu innych, ciekawych postaci, z obu stron politycznego i religijnego sporu. Mamy więc mojego osobistego faworyta, guślarza Welesa (boga magii, sekretów i sztuki), Widuna, młodego Jadźwinga Andaja czy zmieniającego się w niedźwiedzia, chrobrego woja Mścigniewa. Po stronie chrześcijan znajdziemy z kolei więcej postaci historycznych, na przykład księcia Bolesława, Mieszka II Lamberta, Kazimierza Odnowiciela (przez niektórych zwanego Niszczycielem) i biskupa krakowskiego Arona.

słowo i miecz

Trzeba przede wszystkim nadmienić, że "Słowo i miecz" będąc powieścią historyczną, odznacza się głębokim znamieniem subiektywizmu. Niewiele zachowało się źródeł, z jakich czerpać moglibyśmy wiedzę na temat początków państwa polskiego. Z kolei tym, którymi dysponujemy, daleko może być do prawdy.

Historię spisują zwycięzcy, a tę konkretną jej część zdecydowanie wygrali chrześcijanie. Kroniki przez nich spisane prezentują więc nam idylliczną niemal wizję pokojowego nawracania słowiańskich pogan, którzy przed ich przybyciem niewiele różnili się od zwierząt. Wątpliwym jest jednak, czy faktycznie tak właśnie było. Tym tokiem myślenia kierował się Jabłoński, pisząc "pogańską" wersję wydarzeń. Czy jest ona jednak obiektywna?

Z początku nie mogłem się pozbyć wrażenia, że autor powołując do życia zamierzchłe dzieje kieruje się niemal fanatycznym subiektywizmem karmionym szczerą niechęcią do Kościoła i do wszystkiego, z czym chrześcijaństwo może się kojarzyć. W "Słowie i mieczu" niemalże niemożliwym jest znaleźć wzbudzającego chociaż odrobinę sympatii krystowiercę. Wszyscy oni są na wskroś karykaturalnymi, do cna pozbawionymi moralności szaleńcami, pragnącymi jedynie palić innowierców, gwałcić i rabować. Oczywiście wszystko w imię Pana Jedynego Jezusa Chrystusa. Nie inaczej jest z samymi Piastami, z Chrobrym na czele, który zamiast być wielkim i prawym władcą, staje się tutaj myślącym wyłącznie o zaspokajaniu własnej chuci i plądrowaniu innych księstw okrutnikiem. Zdecydowanie najbardziej odrażającym spośród sług Pańskich jest natomiast brat Lucjusz, kulejący zakonnik szczególnie wielbiący torturować innych, posługując się przy tym (zresztą jak wszyscy inni księża) zdradą i podstępem.

Tak w każdym razie początkowo prezentował się obraz chrześcijan. Dopiero wraz z rozwojem wydarzeń pojawiło się dwoje (tak, tylko dwoje!) bohaterów tej strony, których można by od biedy polubić. Chociażby dlatego, że w przeciwieństwie do swoich współbraci nie lubują się w mordowaniu niemowląt i innych tego typu rozrywkach. A to spore osiągnięcie jak na krystowiercę – przynajmniej w książce Jabłońskiego. Wyłania się z tego wszystkiego obraz chorych z nienawiści, ekstatycznie wręcz miłujących zadawanie bólu sługusów obcego, niemieckiego Boga. Mnie, samemu nie będącemu największym fanem Kościoła, takie ich przedstawienie wydawało się "trochę" krzywdzące.

perun

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że w obrazie odmalowanym przez Jabłońskiego można odnaleźć wiele prawdy. W istocie krystowiercy niekoniecznie łaskawie postępowali z wyznawcami innych wierzeń. Zdarzały się pogromy, palenie na stosie, niewyobrażalna korupcja i upadek moralny dostojników Kościoła z papieżami na czele. Jednakże, na Włócznię Peruna, zachowajmy może umiar? Dlaczego niemal wszyscy spośród chrześcijan muszą być najgorszymi mętami spod najciemniejszej gwiazdy?

Po przeciwnej stronie mamy natomiast do czynienia z wyidealizowanym, kochającym przyrodę i bliźnich, kompletnie niewinnym Ludem Słowa. Początkowo ta właśnie karykaturalna, przerysowana i niesprawiedliwa dychotomia odrzucała mnie od dalszego czytania. Uznawszy jednak prymat świętego prawa twórcy do swojego dzieła i robienia z nim co mu się żywnie podoba, zagłębiłem się dalej w przygody Liwów, zwłaszcza, że pod pozostałymi względami "Słowo i miecz" to dzieło bez zarzutów. Jabłoński jest niezwykle utalentowanym pisarzem (w czym pewnie pomaga fakt, że zdarzyło mu się popełnić wcześniej kilkanaście innych książek), zgrabnie budującym klimat odwiecznego, pełnego słowiańskiej magii świata.

Nie zawiodłem się i faktycznie, im dalej w las, tym ciekawiej i dawne czarno-białe podziały, które początkowo tak zniechęciły, zaczęły się mienić w odcieniach szarości. Okazało się, że Żywia nie jest tylko ofiarą, lecz potrafi być również sprawną oprawczynią, w niczym nie ustępującą wrażym czerńcom (czyli niemieckim mnichom). Nie boi się uciekania do tak niehonorowych sposobów zagłady Piastów, jak trucizny czy czarna magia, a jej żądza zemsty jest niemożliwa do zaspokojenia. Zupełnie nie liczy się przy tym z losem niewinnych dusz uwikłanych w jej intrygę. Nawet w momencie zwycięstwa jest niezaspokojona i domaga się całkowitej anihilacji Piastowiczów, w tym Mieszka Lamberta, który nie wyrządził jej nigdy żadnej krzywdy, czy niewinnego dziecka, Kazimierza Karola. Im bliżej go poznajemy, tym bardziej Lud Słowa obnaża swoją mroczną stronę i targające tym plemieniem wewnętrzne sprzeczności. Z jednej strony miłują pokój i dopuszczają wolność wyznania, kiedy jednak tylko zasmakują w zemście, ani myślą odpuszczać i przebaczać swoim winowajcom.

mokosz

Fabuła podzielona jest na dwa główne wątki: magiczną, przepełnioną mitologicznymi zmaganiami wyprawę Żywii i jej towarzyszy, a także bardziej przyziemną, polityczną i historyczną opowieść o buncie Miecława i reperkusjach temu wydarzeniu towarzyszących. Obie te intrygi, mimo że dziejące się w różnych odstępach czasu (począwszy od 1008 roku i dzieciństwa Żywii, aż po bitwę pod Płockiem w końcu roku 1047), wzajemnie się przeplatają i uzupełniają. Zagłębimy się dzięki nim na przykład w przeszłość Mścigniewa, odkryjemy żydowskie pochodzenie Arona, dowiemy się, jaki smutny los spotkał Bezpryma, czy poznamy całkiem dobrze odrażającego brata Lucjusza, na długo zanim zacznie on krzyżować szyki drużynie Żywii.

Podział powieści na część fantastyczną i polityczną jest według mnie prawdziwym strzałem w dziesiątkę, przy czym muszę stwierdzić, że niewspółmiernie bardziej ciekawiła mnie ta "zwykła" część. Książka gdzieniegdzie reklamowana była jako polska "Gra o Tron" i akurat te rozdziały poświęcone rozgrywkom pałacowym trochę ją przypominają. Chociaż mnie osobiście "Słowo i miecz" nieodzownie kojarzy się bardziej z twórczością brytyjskiego pisarza Bernarda Cornwella, znanego z różnych powieści historycznych opisujących dzieje Króla Artura czy najazdów wikingów na Wyspy Brytyjskie. Z tą jednak różnicą, że w świecie Jabłońskiego bogowie są czymś więcej niż nieszkodliwymi mitami – ingerują w świat śmiertelników i swoich kapłanów obdarzają magiczną mocą (tyczy się to także księży z tajemnego zakonu Gladius Dei).

W powieści znajdą się nawet wątki filozoficzne zmuszające do rozmyślań. Stary świat umiera, bogowie słowiańscy są coraz słabsi, a przekleństwa rzucane na czerńców nie odnoszą żadnego skutku. Coraz więcej dzielnych witezi porzuca wiarę swych ojców i przechodzi na stronę Niemców. Z kolei ci, którzy uparcie zostają przy pogaństwie, są prześladowani i eliminowani przez bezlitosnych krystowierców. Ze wszystkich stron Lud Słowa jest otoczony, chrześcijan natomiast przybywa i przybywa. Czy zatem stawianie oporu w obliczu nieuniknionego ma jakikolwiek sens?

Opór Miecława i jego matki, motywowany głównie osobistą wendettą, ma na celu również odbudowanie starego porządku i powrót do łask Mokoszy, Swarożyca, Welesa i innych. Cóż jednak, jeśli świat, który starają się przywrócić, już nie istnieje? Można co prawda obalić piastowskich zdrajców, wygnać z ziem słowiańskich wszystkich czerńców i zamknąć się w swoich grodach. Cóż jednak z tego, skoro ze wszystkich stron napierać będą coraz bardziej zajadli rycerze Chrystusa, niosący ze sobą miecz i ogień, z zapałem wiary chroniącym ich przed gromami Peruna i wilkołakami Chorsa. Od początku wiemy też (w każdym razie jeśli mamy jakiekolwiek pojęcie o historii Polski), kto zwycięsko wyjdzie ze starcia między Miecławem i Kazimierzem Odnowicielem oraz jaki los spotka buntowników.

triglav

"Słowo i miecz" to jedna z najciekawiej napisanych powieści, jakie dane mi było przeczytać ostatnimi czasy. Autor niezwykle barwnie odwzorował i powołał do życia słowiański świat, z panteonem bóstw i gromadą potworów. Potrafił do tego stworzyć interesujące postacie, które rzucił w wir wydarzeń, niepozbawionych nieoczekiwanych zwrotów akcji. Całość na koniec połączył historycznym (a w miejscach, gdzie brak źródeł, quasi-historycznym) spoiwem, pokazując całkiem sugestywną wizję okresu panowania pierwszych Piastów i chrystianizacji Polan.

Chociaż początkowo oskarżałem Jabłońskiego o nadmierną stronniczość i bezmyślne idealizowanie Słowian, to jednak w dalszej części opowieści pokazał on, że potrafi wyzwolić się z krzywdzących, upraszczających wszystko kalek. W każdym razie do pewnego stopnia – niezwykle przerysowany, a czasem nawet (zapewne niezamierzenie) komiczny sposób przedstawienia krystowierców jako złych do szpiku kości potworów w dalszym ciągu budzi we mnie negatywne odczucia. Powieść ta jednak jest (a przynajmniej ja ją tak traktuję) pogańską wersją wydarzeń. Podobnie jak historia spisana piórami chrześcijańskich mnichów, pełna jest subiektywizmu i goryczy, wyolbrzymia krzywdy Piastów i przeinacza intencje mnichów, wybiela swoich bohaterów i jednocześnie zohydza stronę przeciwną. Prawda zapewne leży gdzieś pomiędzy, a dzięki Witoldowi Jabłońskiemu możemy przynajmniej zapoznać się z tym, jak mógłby wyglądać przekaz Ludu Słowa, gdyby zachował się do dzisiejszych czasów. I gdyby chrześcijańscy misjonarze z pieczołowitą skutecznością nie wynajdywali i nie niszczyli wszystkiego, co mogłoby zachować pamięć o dawnych czasach.

"Nie jesteśmy sobą, zamordowano nam rodziców, zamieniono nazwiska, wymazano pamięć, skazano na cudzość" – tymi słowami Zoriana Dołęgi-Chodakowskiego autor dzieli się w notce na końcu powieści. Słowa te są chyba najtrafniejszym, gorzkim, acz również prawdziwym podsumowaniem nie tylko tej książki, ale także naszego dziedzictwa, z którego niewiele się ostało. Również dlatego, iż w roku 1047, podczas bitwy pod Płockiem los zdecydował się wesprzeć, miast pogańskiego Miecława, bogobojnego Kazimierza Karola i tym samym przypieczętował ostatecznie Dolę plemienia Polan jako kolejnej chrześcijańskiej nacji.

Dziękujemy wydawnictwu superNOWA za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
9
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...