Witold Jabłoński powraca po dwóch latach z kontynuacją wydanego w 2013 roku "Słowa i miecza", pierwszego tomu jego słowiańskiego cyklu. "Ślepy demon. Sieciech" z jednej strony rozwija rozpoczęte uprzednio wątki, z drugiej jednak stanowi osobny rozdział w historii mówiącej o panowaniu Piastów i powolnym wymieraniu Ludu Słowa wraz z ich pradawnymi bogami.
"Słowo i miecz", monumentalne w swojej objętości, stanowiło zamkniętą, kompletną opowieść, która dotarła do swojego finału wraz z zakończeniem życia mazowieckiego księcia Miecława i utratą nadziei "pogańskich dzikusów" na odmianę swoich losów.
Drugi tom obiera więc innego dzielnego witezia za swojego głównego bohatera – tytułowego Sieciecha – możnowładcę małopolskiego z rodu Toporów i palatyna na służbie Władysława Hermana. Niech nas jednak nie zwiedzie "oficjalne" stanowisko protagonisty. Podobnie jak poległy kilkadziesiąt lat temu Miecław, on również skrycie wypełnia wolę słowiańskich bogów. Jest przy tym prowadzony przez swojego mentora, w moim mniemaniu prawdziwego głównego bohatera "Ślepego demona", a przy tym znacznie ciekawszej postaci – nieśmiertelnego czarnoksiężnika o wdzięcznym imieniu Kościej.
On to, jak na szanującego się nekromantę przystało, powstał po paru wiekach "śmierci" ze swojego sarkofagu znajdującego się w mitycznej Mysiej Wieży nad jeziorem Gopło, by spełnić wolę mrocznego boga Chorsa. Pasterz Zmór postanowił przywrócić do życia swojego czempiona w jednym celu – by walczył z rosnącymi z każdym dniem w siłę krystowiercami wszelkimi możliwymi, najbardziej potwornymi nawet sposobami.
Przebiegły i niezmiernie potężny Kościej począł zatem za sprawą czarnej magii wypełniać swoje zadanie – nie w otwartej bitwie, lecz za sprawą uroków i podstępów nękać wrażych czerńców i szukać wybrańca, który mógłby zostać jego mieczem. Szczęśliwcem tym został oczywiście Sieciech i od tej pory losy tych dwojga pozostaną nierozłączne.
"Ślepy demon" jest kolejnym epizodem w długiej historii rodu Piastów. Tym razem czas akcji przypadł na okres panowania dwojga braci, Bolesława II, zwanego Szczodrym oraz Władysława Hermana, synów Kazimierza Odnowiciela, triumfatora pamiętnej z poprzedniej części cyklu bitwy pod Płockiem. Prócz kompletnie nowych postaci na kartach powieści powrócą także znani już bohaterowie, jak Syn Drzew Andaj czy biskup krakowski Aron.
W ułożonych tym razem w chronologicznej kolejności rozdziałach (rozciągających się od 1057 do 1093 roku) bohaterowie zwiedzą między innymi dwór królewski na Wawelu, stawią czoła demonowi zaległemu na szczycie góry Ślęży, będą odprawiać gusła ku czci Peruna w Arkonie (świętym sanktuarium słowiańskich bogów) i zgłębiać tajemnice prawosławnych monasterów w targanym wojną domową Kijowie.
Nie ukrywam, że "Słowo i miecz" niezmiernie przypadło mi do gustu i urzekło zawartą w nim słowiańską fantazją połączoną z ciekawą lekcją historii. "Ślepy demon" nie odbiega (na szczęście) zbyt daleko od pierwowzoru. Jestem zdania, że "lepsze jest wrogiem dobrego" i powielenie sprawdzonych mechanizmów z poprzedniej części to najlepsze, co mógłby autor uczynić. I faktycznie styl powieści wraz z urzekającymi opisami i pieczołowicie oddanym światem przedstawionym jest obecny i tutaj. Tak samo wciąga i fascynuje swojski słowiański klimat, pełen tajemnych obrzędów, guseł i czarów, jakich świat chrześcijański nie widział.
To wszystko nie oznacza jednak, że dzieło to jest zwykłą kalką swojej poprzedniczki. Przede wszystkim nie uświadczymy tu już (albo uświadczymy w znacznie mniejszej skali) podziału powieści na dwie części: bardziej klasyczną fantasy i polityczną, skupioną na bardziej przyziemnych kwestiach. Teraz jednak, w głównej mierze za sprawą niemalże wszechobecnego Kościeja, nie ma mowy o traktowaniu "magicznego" aspektu powieści w sposób połowiczny. Było nie było, obecność parusetletniego nekromanty skutecznie zwiększa ilość miotanych w okolicy zaklęć i odprawianych mrocznych rytuałów.
W samej postaci Kościeja odnajduję też najmocniejszą stronę opowiedzianej historii. Nekromanta, będący asem w rękawie upadających słowiańskich bóstw i jednym z najpotężniejszych ludzi kiedykolwiek stąpających po Ziemi, ma w sobie wiele z typowej dla konwencji fantasy postaci czarodzieja. Bliżej mu jednak do Sarumana, niż do Gandalfa – wszakże jest czarnoksiężnikiem, sługą złego boga, pijącym krew niewinnych straszydłem. Jest raczej antybohaterem i nie wzbudza zaufania w kapłanach jasnych bogów, których dramatyczna sytuacja zmusza do współpracy z poplecznikiem Chorsa. Przez całą opowieść odnosimy też dziwne wrażenie, że jak to każdy szwarccharakter gra równocześnie w swoją własną grę i kierują nim jemu tylko znane, ale pewnie niezbyt cnotliwe pobudki. Co nie zmienia faktu, że nie da się Kościeja nie polubić. Mnie od początku skojarzył się z jednym z ulubionych bohaterów fantasy – mrocznym czarodziejem Raistlinem Majere z sagi Dragonlance. Chociaż przykładów podobnych typów postaci można by podać więcej.
W porównaniu ze swoim nauczycielem Sieciech wypada blado. Jest w swojej "drugoplanowości" podobny do Miecława – zwykły pionek w rozgrywce. Do tego pionek, z którym nie do końca warto się liczyć, ani tym bardziej wtajemniczać go w zawiłe intrygi snute przez mentora.
Wszystkie mniej lub bardziej zasłużone przewiny Sieciecha wybaczam, gdyż znajdziemy w tej książce kogoś znacznie gorszego, kto swoją głupotą i bezmyślną dumą zadaje wręcz fizyczny ból czytającemu. Palmę pierwszeństwa w kategorii najbardziej irytującej postaci w słowiańskiej sadze Jabłońskiego, dalece wyprzedzającą brata Lucjusza jest Krystyna – ukochana Sieciecha. I Władysława Hermana. I Bolesława Szczodrego. I pewnie jeszcze wielu innych zanim skończy się ta opowieść.
Posługując się w dalszym ciągu porównaniami do postaci z innych książek, Krystynie najbliżej chyba do młodej Sansy Stark – rozpuszczonej i rozwydrzonej, wiecznie obrażonej na los i nie rozumiejącej prawideł rządzących światem. Oddając jednak sprawiedliwość Krystynie, to nie ona sama jest wszystkiemu winna. Podobnie jak Sieciech (i w zasadzie wszyscy inni bohaterowie) jest ofiarą machinacji Kościeja, wykorzystującego ją do nie do końca wiadomych celów.
"Ślepy demon" jest o połowę krótszy od poprzedniego tomu. Siłą rzeczy więc liczba wątków, postaci, miejsc i wydarzeń jest tutaj bardziej ograniczona. Chociaż znajdzie się miejsce również na poboczne wątki (takie jak walki w pradawnych lasach Boranów czy rosnący w siłę kult nowego boga Korgsa), które punkt kulminacyjny osiągną zapewne w tworzonym dalszym ciągu sagi.
Druga część "słowiańskiej Gry o tron" pozostawia za sobą niedosyt, zwłaszcza dla kogoś przyzwyczajonego po pierwszym epizodzie do znacznie obszerniejszego dzieła. Jest jednak godną kontynuacją, pobudzającą z kolei apetyt na kolejne przygody, tym razem tajemniczego Zbigniewa. W "Słowie i mieczu" narzekałem na zbyt negatywne przedstawienie chrześcijan. Tym razem ostrze antyklerykalizmu zostało troszeczkę stępione, a sami czerńce nie odgrywają tutaj aż tak ważnej roli. Całkiem miłym aspektem było też ukazanie bratobójczych wojen między krystowiercami – prawosławnymi i "łacinnikami". Przez zachowanie chronologii wydarzeń tym razem łatwiej jest czytelnikowi podążać za fabułą, która dzięki temu nabiera większego sensu. Sama akcja zaś głęboko zyskuje za sprawą tajemniczego Kościeja, któremu, mimo jego mrocznego usposobienia i tendencji do zabijania "niewinnych" księży, nie sposób nie kibicować.
"Ślepy demon" w zamiarze podzielony jest na dwie części i ten jego fragment poświęcony Sieciechowi urywa się nagle, pozostawiając ze sobą szereg pytań, na rozwiązanie których przyjdzie nam czekać zapewne do 2016 roku. Moim zdaniem warto jednak czekać. Nawet jeśli w dalszym ciągu doskonale wiemy, jak skończy się ta historia.
Dziękujemy wydawnictwu superNOWA za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz