Dwudziesty pierwszy wiek właśnie dobiega końca i jako ludzkość mamy się zupełnie nieźle. Dawne problemy leżą dawno pokonane w zakurzonym dwudziestym stuleciu, z nowymi mierzymy się wspomagając nasze wysłużone ciała i mózgi wszczepkami, nanotechniką i neurotechnologią, zwalając i tak lwią część pracy na barki komputerów – lub, jeśli trzeba, na zdobycze bioinżynierii. Nawet śmierci nie trzeba się już bać, jeśli stać cię na Niebo, osobisty wirtualny raj, do którego podłączą twój mózg. Własne problemy emocjonalne też rozwiążesz, jeżeli dasz sobie tylko pogrzebać w płacie czołowym. W tym świecie mało kto już patrzy w górę, ku gwiazdom, bo i wszelki romantyzm ku nim stał się rzeczą z poprzedniej epoki…
A tu właśnie z gwiazd przylatują oni. A raczej chmara ich sond, która… nie, nie zaczyna strzelać laserami ani konstruować armii mechanicznych najeźdźców; zamiast tego robi zdjęcie naszej planecie i w błysku spala się w atmosferze. Skonsternowana ludzkość czym prędzej wysyła więc Tezeusza, statek pełen ekspertów, aby o kosmicznych paparazzi dowiedzieć się jak najwięcej.
Tak w zarysie przedstawia się bestseller Petera Wattsa, który na nowo bierze na warsztat znane i stare jak sam gatunek wątki i motywy s-f. Mamy świat, jeśli nie utopijny, to jednak taki, w którym wiara w technologię zdaje się przynosić wymierne korzyści, mamy problem kontaktu z obcą inteligencją i obcym sposobem rozumowania, mamy ciasnotę statku kosmicznego i jego załogę, złożoną oczywiście z wyrazistych i nietuzinkowych postaci. Mamy w końcu ścisły język i dość kurczowe, jak na dzisiejsze czasy, trzymanie się ram naukowego prawdopodobieństwa – trudno nie czuć podziwu dla pracy, jaką wykonał Watts, gdy zerknąć na tył książki, do przypisów. Nie jest to też tylko jałowe brylowanie erudycją dla samego utwardzenia s-f, wszystko służy tu jako narzędzie do formułowania niełatwych filozoficznych pytań, z najważniejszym z nich na czele: pytaniem o istotność samoświadomości.
Watts nie zatrzymuje się jednak na odkurzeniu starego ducha gatunku i ładuje powieść takim nagromadzeniem świeżych pomysłów, że na tym polu w moim osobistym rankingu konkuruje z nim chyba tylko Jacek Dukaj. Od lingwistycznego teamu złożonego z rozszczepionych osobowości jednej kobiety, przez interesująco rozwiązany napęd Tezeusza, po półautystyczne, wskrzeszone z plejstocenu wampiry; tu jako ewolucyjnie przystosowany do kanibalizmu podgatunek człowieka (i, jakkolwiek niedorzecznie to może brzmieć, Wattsowi udaje się obronić ten pomysł osobą Jukki Sarastiego, tak enigmatycznego, jak przerażającego mózgu całej operacji). Nie jest przypadkiem, że ten złożony ze świeżynek świat przybliża nam Siri Keeton, „żargonauta”, członek załogi, którego zadaniem jest rozszyfrowywać meandry postludzkiej nauki dla zwykłych umysłów. Mimo to w technicznym języku powieści można się zagubić, szczególnie jeśli śledzenie naukowych nowinek nie jest naszym hobby. Z drugiej strony filozoficzne rozważania mocno opierają się na aktualnych problemach neuronauk i filozofii umysłu. Pasjonaci będą jak u siebie, dla reszty jest to dobra okazja na zainteresowanie się jednym z najbardziej gorących działów obecnej nauki – wymagana jest tylko uważna lektura. „Ślepowidzenie” z pewnością nie jest pociągowym czytadłem.
Okej, ktoś mógłby powiedzieć, wiemy, że jest to mądre. Jak to się jednak czyta? Dobrze, choć nie rewelacyjnie. Krótkie rozdziały nadają dynamiki temu napompowanemu intelektualnie dziełu, choć akcji zdarza się czasem ugrzęznąć w partiach zawiłych i nie zawsze jasnych opisów. Minusem może być postać samego bohatera, choć to kwestia indywidualna – wyprany z emocji Keeton może świetnie sprawdzać się jako narrator, gorzej jako pełnoprawny bohater. Dla wielu książka może cierpieć na syndrom przeładowania pomysłami, na którym traci sama narracja. Aż chciałoby się, żeby „Ślepowidzenie” było dłuższe, dało sobie czas. Zyskałyby na tym zarówno relacje między bohaterami na Tezeuszu, jak i przelotne oraz powierzchowne rozdziały retrospektywy.
Czepiam się tutaj z pełną świadomością, bo „Ślepowidzenie” to uczta intelektualna i fantastyka naukowa, która spełnia swoją najcenniejszą rolę – zmusza do myślenia na długo po odłożeniu książki na półkę. Nawet jeśli nie przepada się za kosmicznymi statkami, obcymi i całym gatunkiem.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz