Dmitry Glukhovsky ze swoją powieścią "Metro 2033" przypomniał zarówno czytelnikom, jak i wydawnictwom o takiej skromnej niszy literatury postapokaliptycznej – tej "napromieniowanej" części pełnej nuklearnych katastrof. Szczęściem lub nie, nasze rodzime wydawnictwa podążyły tym tropem. Skutkiem tego jest chociażby "Fabryczna Zona" – świeża seria od wydawnictwa Fabryka Słów, zapoczątkowana również recenzowaną przeze mnie powieścią Michała Gołkowskiego "Ołowiany świt". Tenże Michał poczynił także tłumaczenie ukraińskiej "Ślepej plamy". Czy nowa powieść z uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a dorównała poprzedniczce?
Muszę przyznać, że cholernie ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, głównie dlatego, że obie powieści wydały mi się zupełnie inne. I to było dość zaskakujące, w większości przez to, że obie dotyczyły tego samego, zdawałoby się dość wąskiego zarówno klimatem, jak i literackimi możliwościami, uniwersum. Muszę przyznać – najwyraźniej nie doceniałam Zony. W przeciwieństwie do "Ołowianego świtu", "Ślepa plama" swoją fabułę odkrywa powoli, jak nęcąca kochanka lub... rozpędzająca się drezyna.
Tutaj naszym przewodnikiem po Zonie jest... Ślepy. Ślepy nigdy nie był specjalnie bohaterski, a jego rajdy nie rodziły epickich powieści. Ot, zahaczył się w cieniu Kordonu i czasem robił za kuriera przerzucając towary z i do Zony. Swoje przezwisko zawdzięcza dość nietypowej chorobie – daltonizmowi. No bo czy ktoś z was spotkał się z bohaterem książki daltonistą? Ja jeszcze nie. A i cała jego choroba była ciekawie wpisana w fabułę. Spokojny i leniwy żywot Ślepego zostaje zaburzony przez, wydawałoby się proste, zlecenie, jakie otrzymuje od Dietricha van de Meera, niemieckiego naukowca – ma mu pokazać anioły w Zonie, czyli najróżniejsze mutanty. Jak pewnie nietrudno się domyślić, zadanie szybko się komplikuje, ponieważ doktor, chory na AIDS, bardzo pragnie wpaść w objęcia śmierci, aby dzięki "wypadkowi" móc zapewnić chociaż godziwe życie swojemu synkowi. A co więcej, Gwiazda, hotel, w którym "pracuje" Ślepy, zostaje pewnej nocy bezczelnie okradziony. Kto ośmielił się położyć łapy na nie swoich artefaktach? Zagadka okazuje się dość prosta, jednak dużo trudniejsze będzie odzyskanie skradzionego towaru. Tak Ślepy, jak i Dietrich z pomocą Tarasa Kostikowa – ukraińskiego "terminatora" oraz głównego ochroniarza Gwiazdy – stają na progu jednego z najniebezpieczniejszych rejonów Zony. Roboczo nazwany właśnie Ślepą plamą, z powodu pól anomalii zagłuszających sygnały satelitów.
Tu powinnam wspomnieć jeszcze o innej różnicy między "Ołowianym świtem" a "Ślepą plamą" – w tej drugiej znacznie większy udział ma technika. Każdy stalker wyposażony jest w PDA – prywatny komputerek pomagający nie tylko wysyłać i odbierać maile, ale także wyświetlać mapy otoczenia czy namierzać potencjalnych przeciwników. I właśnie przez uniezależnienie od tej techniki Ślepa plama staje się bardzo niebezpiecznym miejscem. W dodatku od pewnego czasu, właśnie w tym rejonie zaczęli ginąć stalkerzy. A okoliczności ich śmierci, poniekąd również przez brak zasięgu, są co najmniej tajemnicze.
"Ślepa plama" na początku była niesamowicie nudną i wlekącą się powieścią. Naprawdę ciężko mi było przebrnąć przez początek, głównie dlatego, że docelowa fabuła zaczyna się gdzieś w połowie książki. Co więcej, akcja na początku odmierzana była nielicznymi szczyptami. Te szczypty były jednak na tyle ciekawe, że skłoniły mnie do dalszego czytania i... nie pożałowałam. Końcówkę wciągnęłam niemalże jednym tchem. Wcisnęła mnie w fotel, ściany, sufit i co jeszcze było w pobliżu. W dodatku zrekompensowała z naddatkiem nudy pierwszej połowy, nawet jeżeli fabuła do samego końca była nieco przewidywalna.
Noczkin wspaniale oddał klimat Zony, zarówno na powierzchni, jak i w jej mrocznych zakamarkach. Chociaż niektórych może razić typowy, rosyjski styl pisania – jest potoczny, pozbawiony wszelkich literackich floresów i zawijasów – nie można mu odmówić barwności, a także klarowności. Różnie może być też z dowcipem w książce, bo chociaż mnie bawić zaczęła dopiero pod koniec, kiedy cały humor zrobił się nieco czarny i fatalistyczny, większość żartów była najzwyczajniej... sucha. Ale nie twierdzę, że nie znajdą się osoby, którym się spodoba.
Oczywiście osobom niezaznajomionym z grą czy chociażby uniwersum, "Ślepa plama" może wydawać się niezrozumiała, a nawet w ogóle nie przypaść do gustu. To zdecydowanie bardziej smaczek dla fanów serii, ale i wielbiciele napromieniowanej działki postapo mogą się całkiem nieźle przy niej bawić.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz