Któż ze współczesnych nie słyszał o Neilu Gaimanie? Jeden z najsłynniejszych autorów naszych czasów, odpowiedzialny za wysoko oceniane na naszych łamach „Nigdziebądź” i „Amerykańskich bogów”, popełnił także kilka zbiorów opowiadań. Jeden z nich, „Cuda i zmyślenia”, ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa MAG i trafił również w moje ręce. Mówiąc szczerze, Gaimana zbyt dobrze nie znam – jedynie z „Gwiezdnego pyłu”, który był dla mnie po prostu niezłą książką – toteż recenzję pisałem bez żadnych wcześniejszych sympatii czy zaszłości.
„Cuda i zmyślenia” są pozycją, gdzie proza miesza się z poezją (tej pierwszej uświadczymy zdecydowanie więcej). Każde opowiadanie opatrzono przedmową, przybliżającą nam genezę powstania, informującą o otrzymanych zań nagrodach lub po prostu zawierającą autorską anegdotkę. Zdziwiła mnie jednak forma – owe krótkie wstępy zebrano na początku, zamiast umieścić je przed każdym z opowiadań. Nie widzę żadnego sensownego usprawiedliwienia dla takiego zabiegu – czytelnik musi skakać na przykład ze strony dwusetnej na sam początek i dodatkowo grzebać w poszukiwaniu przedmowy do konkretnego tytułu. Ani to ładne, ani poręczne, ani wygodne.
Gaiman przedstawia nam dokładnie 32 utwory, stanowiące zupełny misz-masz tematyczny i narracyjny. Chciałbym chociażby pokrótce opowiedzieć o fabule wszystkich z nich i wyrazić moją opinię, jednakże wówczas artykuł zacząłby rozmiarami przypominać dobrze odżywionego tasiemca. Skupię się więc na tych najbardziej się wyróżniających – zarówno pozytywnie jak i negatywnie oraz na tych, które z różnych względów zapadły mi w pamięć. Takie obwarowania z pewnością znacznie zawężą pole do grafomańskich popisów.
Już pierwsze opowiadanie – czy raczej pomysł na nie – przypadło mi do gustu. Było połączeniem dwóch bardzo lubianych przeze mnie światów, Sherlocka Holmes i H.P. Lovecrafta. Niestety sam koncept wygląda o wiele lepiej od wykonania, gdyż „Studium w szmaragdzie” to po prostu opowiastka, z której po tygodniu pamięta się jedynie tytuł i niebanalne połączenie, zaś wszystko inne radośnie ulatuje. To samo można powiedzieć o wielu innych utworach – chociażby „Na grzecznych chłopców czekają dary”, „Piętnaście malowanych kart z wampirzego Tarota” czy „Gdy nastał koniec”. Ba, w kilku z nich wypadałoby się zastanowić, czy pomysł wciąż możemy mianować oryginalnym, a także gdzie podziała się pointa.
Ale spokojnie – sporo jest opowiadań bardzo dobrych, a niektóre dotykają nawet tej granicy, za którą zaczyna się znakomitość. Nie dziwne, wszak to często laureaci najbardziej prestiżowych nagród, czyli Locus bądź Hugo (chociaż, jak pokazuje „Studium w szmaragdzie”, nie zawsze jest to bezapelacyjny wyznacznik jakości). „Październik w fotelu” to świetny, nastrojowy utwór, gdzie miesiące przedstawiono jako postacie, opowiadające sobie nawzajem historie. „Arlekin w walentynki” również bardzo przypadł mi do gustu, przede wszystkim ze względu na świetną atmosferę i niedopowiedziane, możliwe do różnorakiego zinterpretowania zakończenie. Świetnie prezentuje się opowiadanie, które Gaiman napisał, przeczytawszy scenariusz "Matrixa" – futurystyczny świat ludzi i maszyn wygląda znakomicie na papierze. Co ważne, nie skopiowano bezmyślnie pomysłów rodzeństwa Wachowskich, jedynie zainspirowano się nimi.
Niepokojąco często w „Cudach i zmyśleniach” przewija się temat erotyzmu. W każdym aspekcie – chodzi mi zarówno o zwyczajne akty płciowe, ale też o bardzo emocjonalne podejście do kontaktów męsko-damskich. Trudno dokładnie stwierdzić, jak fakt ten wpływa na książkę; na pewno jednak nie poleciłbym jej młodszym czytelnikom. Dość powiedzieć, że w jednym z opowiadań pijany bohater masturbuje się własnoręcznie stworzoną figurką. Autor wpada chyba nieświadomie w pułapkę, bowiem z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy założyć, że większość kontaktów pomiędzy postaciami odmiennej płci zakończy się w łóżku. Bywa to nużące i sztampowe.
Słabym punktem jest poezja. Może jestem spaczony wyśmienitymi wierszami innych artystów (w szczególności maestrią Kaczmarskiego) i oceniam nazbyt surowo, niemniej wierszydła Gaimana jak dla mnie najbardziej pełniły funkcję zapychaczy. Zwyczajne, uciekające z głowy po paru godzinach – brakuje im tego specyficznego blasku, spozierającego sporadycznie z opowiadań. Na szczęście liryka nie występuje zbyt często na stronach zbiorku i spokojnie można te momenty przecierpieć lub po prostu opuścić.
„Cuda i zmyślenia” to niezła książka, ale nic poza tym. Fani Gaimana zapewne i tak ją zakupią, nie zwracając uwagi na moją rekomendację lub jej brak. Uważam jednak, że wydawnictwo MAG ma w zanadrzu wiele ciekawszych pozycji, na przykład wychwalane pod niebiosa Artefakty czy twórczość Brandona Sandersona. Najprościej ująć to tak – „Cuda i zmyślenia” są dobrą pozycją, ale czytałem mnóstwo lepszych.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz