"Rubinowa Strażniczka" to tom drugi trylogii rozgrywającej się w Arrabar. Znów dane będzie nam towarzyszyć członkom domu Matrell, którzy poznają twarze swoich wrogów, jednak wciąż nie są świadomi tego, że rozgrywki między bogatymi rodami miasta, to w istocie przykrywka do działań na dużo większą skalę.
Kovrim i Vambran zostają wysłani przez Lavanta z misją odległą od Arrabar. Chciwy kapłan chce się ich pozbyć, aby nie przeszkadzali mu w interesach. W tym samym czasie podły Grozier Talricci skłania wdowę z rodu Pharaboldi, aby wspierała go finansowo. Do spółki z czarodziejem Bartimusem próbują zrzucić winę za wojnę na Reth, którego domniemani żołnierze powoli, lecz sukcesywnie przejmują kolejne obszary wyrębu Nun.
Fabuła rozwija się niezwykle dynamicznie i trzeba przyznać, że Reid nie pozwala czytelnikowi na chwilę nudy. Z drugiej strony, dość drobiazgowo opisuje całą intrygę, nieco psując odkrywanie jej zawiłości, przez co czujemy się trochę prowadzeni za rękę do celu. Autor starał się także umieścić w książce dużą porcję postaci i miejsc, jednak ani przez chwilę nie poczułem się w tym wszystkim zagubiony.
Wszystko to dzięki udanemu zabiegowi narracji osób z obu stron konfliktu, pozwalającej spojrzeć na pewne wydarzenia bez moralizatorskiego oka wszechwiedzącego tonu opowiadającego całą historię. Reid musiał tym samym niejako "wejść w skórę" nie tylko mężczyzn, ale i kobiet. Niestety, nie zawsze udało się uniknąć szablonowości – kobiety to w zasadzie nieco nierozsądne niewiasty, które zanudzają nas swoim gadaniem o niezależności, a potem i tak szukają pomocy u mężczyzn. Ci ostatni zaś to same wyjątkowe okazy, zawsze wyróżniające się czymś w tłumie, na swój sposób tajemnicze i patrzące na płeć piękną, z pewnymi wyjątkami oczywiście, jak na księżniczki.
W tym momencie dochodzę do kiepskiego, jak na drugi tom, opisu postaci. Znów jest to jasne ukierunkowanie na osi dobra i zła, przez co naiwność niektórych fragmentów książki może być, dla niezaprawionego w bojach czytelnika, dość męcząca. Nie zrozumcie mnie źle – "Rubinową Strażniczkę" czyta się bardzo dobrze i szybko, jednak raz za razem Reid uświadamia nam, że to książka z logiem "Zapomnianych Krain". Jest więc emocjonująco, ale mało zaskakująco, jest wielkie zagrożenie i niemal niezniszczalni główni bohaterowie.
Trzeba jednak przyznać, że autor drugim tomem szykuje dobry grunt pod kontynuację. Rozpoczęte wątki muszą oczywiście doprowadzić do szczęśliwego zakończenia, jednak ostatnie sceny opisywanej lektury pokazują wyraźnie aspiracje autora do stworzenia nie tylko przyjemnego czytadła, ale i spójnej historii.
Słów jeszcze kilka o polskim wydaniu. Od dłuższego czasu przyglądam się książkom wydanym przez ISĘ i chyba pierwszy raz widziałem tak duże niechlujstwo korekty. Literówek jest zdecydowanie za dużo, wliczając w to przekręcone nazwiska czy wręcz brakujące literki. Razi także krótka notka o autorze na ostatniej stronie, która wygląda na wciśniętą na siłę w celu zajęcia pozostałego na kartce wolnego miejsca. Okładka kusi i przyznam, że przyciąga oko. Kobieta w czerwonej sukni na tle czegoś, co zdaje się być Arrabarem, to zdecydowanie mocny punkt "Rubinowej Strażniczki". Cieszy nawet taki detal, jak rubin przy tytule oraz mapka Arrabar.
Kupić czy nie kupić? Najprościej byłoby powiedzieć, że jeśli podobał ci się poprzedni tom, to i w tym znajdziesz coś dla siebie. Jako lektura do pociągu czy tramwaju, sprawdza się bez zarzutu, jednak nie ma w "Rubinowej Strażnicze" aż tak przerysowanego świata, jakim od lat karmi nas R. A. Salvatore. Vambran to nie Drizzt, zaś umieszczenie w centrum akcji całej rodziny zdecydowanie wyszło książce na dobre.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz