Fragment książki

5 minut czytania

Rok 2500

Bar "U Sama" był knajpą średniej klasy. Ani elegancki lokal, ani spelunka, ani ciemny, ani za jasny. Jim chciał, żeby Sara czuła się swobodnie, ale żeby też zobaczyła coś prawdziwego, nie jakiś aseptyczny sztuczny lokal uchodzący za elegancki. Raynor bywał tu wcześniej i miał dobre stosunki z właścicielem i barmanami. Nie był to co prawda "Ponury Wayne", który odwiedzał z Tychusem tak często, że czuł się tam jak w domu, ale też Jim dawno wyrósł z takich miejsc. Nie potrzebował już wyginających się na rurach nagich kobiet ani głośnej muzyki. Pragnął swobodnie porozmawiać, jeżeli miał na to ochotę, przy kuflu zimnego piwa oraz w spokoju. "U Sama" miał to wszystko.

Starał się nie patrzeć na chronometr, ale mu się nie udawało. Starał się też nie zerkać na drzwi i też poniósł porażkę. Sara się spóźniała. Może postanowiła wcale nie przyjść.

Na samą myśl rozdzierało go bolesne rozczarowanie, ale pewnie Jim nie miał prawa jej winić. Dla Sary była to sytuacja zupełnie nowa. Ten... związek, czy coś... nie bardzo nawet wiedział, jak to nazwać, też było całkowicie nowe.

Raynor sięgnął do kieszeni, aby zapłacić, gdy wyczuł Kerrigan za plecami. Odwrócił się z pozorną obojętnością, żeby ukryć zadowolenie, że Sara jednak przyszła, i już miał wygłosić przemądrzały i chłodny komentarz na powitanie...

Ale zdołał tylko wykrztusić:

- Wyglądasz... wspaniale.

Stała przed nim Sara Kerrigan, ale nie taka, jaką znał. Jim znał Sarę-ducha, której ciało opinał specjalny kombinezon pozwalający pojawiać się i znikać na życzenie. Znał zabójczynię, która zmieniła zabijanie w taniec, nawet gdy miała wielu mniej sprawnych partnerów do tego ponurego walca. Znał Sarę-żołnierza, która nawet jeśli kwestionowała rozkazy, słuchała ich i wykonywała bez wahania.

Ale nigdy nie widział Sary-kobiety.

Znalazła sukienkę – Bóg wie gdzie – która pasowała do niej jak ulał. Żadna olśniewająca toaleta czy też skąpa kiecka. Prosta letnia sukienka, urocza, zielona, na ramiączkach. Odsłaniała rzeźbione ramiona, muskularne, lecz nadal kobiece, trochę piegowate. Po raz pierwszy długie włosy nie były związane w kucyk, lecz opadały na te piękne ramiona w swojej ognistej chwale. Mała spinka z motylem utrzymywała kosmyki za uchem. Sukienka nie miała głębokiego dekoltu, ale podkreślała piersi. A rzemykowe sandały obnażały zdumiewająco delikatne stopy, co Raynor zauważył, gdy Kerrigan nerwowo przestąpiła z nogi na nogę.

Sara Kerrigan. Zdenerwowana.

- Dzięki. – Uśmiechnęła się niepewnie.- Mam nadzieję, że to odpowiedni strój. Jest pożyczony.

- Idealny, skarbie – zapewnił Jim, wstając. Odsunął jej krzesło, jak nauczył go ojciec, ponownie sobie uświadamiając, że Sara ma doskonałą figurę. Czy w ogóle było w niej coś mniej doskonałego?

- Mnóstwo – odpowiedziała i zaraz opuściła wzrok zmieszana. – Cholera, przepraszam. Postaram się... no, wiesz.

- Moja droga, jak długo nie nazwiesz mnie znowu świnią, możesz czytać wszystko, co zechcesz. Chcę być dla ciebie jak otwarta księga. – Jim wypowiedział te słowa mimowolnie, ale do razu pojął, że naprawdę tego chce. Sara również. Od razu się odprężyła, a jej uśmiech stał się mniej wymuszony. Jim uznał, że jej usta są trochę za pełne do drobnej twarzy, i zastanawiał się, jak by to było ją pocałować. Ku jego zaskoczeniu Sara się zarumieniła i spuściła głowę. Raynor ujął jej dłoń.

- Co mam ci zamówić?

Wzruszyła tymi silnymi, pięknymi ramionami.

- Nie mam pojęcia. Nie piję alkoholu, chyba że Arcturus mnie poczęstuje.

- No, to zacznijmy od zimnego piwa. Będzie doskonałe na taki upał. I spróbuj tego – wskazał na przekąski z suszonego... czegoś. – Jest pyszne.

Rok 2504

- Muszę przyznać, że jedzenie tutaj jest przygotowywane przez lepszego kuka niż ten z "Hyperiona" -stwierdził Jim z powagą. Wskazał na makaron i sałatkę na tacy, którą postawił przed Sarą. – Spróbuj tego. Jest pyszne.

Zerknęła na niego podejrzliwie.

- Masz wiele talentów, Jimie Raynorze, ale gotowanie do nich nie należy. O czym sam mi chyba wspominałeś. Zdaje się, że nie powinnam ufać twojej kulinarnej ocenie.

Suszone coś nie przypadło jej do gustu. Wręcz przeciwnie.

Jim uśmiechnął się z zadowoleniem, że pamiętała. Może Sara również wracała do ich wspólnych dobrych wspomnień. Niewiele przeżyli takich chwil – nie mieli czasu na przyjemności – ale dla Jima były bezcenne. I chyba Sara również uznała je za wartościowe.

- Cóż, może – przyznał z bezczelnym uśmiechem. – Ale nie możesz zaprzeczyć, że te dania przygotowane zostały z większą nawet troską niż na "Bucefale".

- To prawda. – Przyjrzała się podejrzliwie potrawom, po czym skrzywiła się z rozbawieniem pomieszanym z odrazą.

– No, śmiało! To racje wojskowe, wiem, że już takie jadłaś. – Udał oburzenie, zaraz jednak spoważniał. – No dobra, są paskudne, ale to najlepsze, co udało mi się znaleźć. Poczekaj, aż wrócimy na "Bucefała". Wnioskuję, że skoro jedzenie jest tam odpowiednie dla Valeriana, to musi być niezłe, przynajmniej sądząc po tych snobistycznych drinkach, które pija książę.

Nie należało tego mówić. Uśmiech Sary, od początku niepewny, teraz znikł. Z wysiłkiem podciągnęła się jednak do pozycji siedzącej. Jim pomógł jej od razu, podtrzymał ją, po czym opuścił na poduszki. Kiedyś ramiona Sary spinały silne muskuły, teraz wydawały się po prostu chude i miękkie. Raynor poczuł znajomy ucisk w sercu. Potrzebowała pomocy, prawdziwej pomocy, i to szybko.

– Proszę, powiedział. Sara nie poruszyła się, tylko wpatrywała w jedzenie. Po czym przesunęła po talerzu niezbyt apetyczny makaron. Jim przyglądał się temu przez dobre kilka minut, zanim się odezwał: – Skarbie? Wiem, że to nie jest najwyższej klasy, ale musisz jeść.

Wzdrygnęła się, ale potem jak obrażone dziecko uniosła na widelcu trochę sałatki i wsunęła do ust. Jim walczył z frustracją i strachem. Udało mu się pohamować na około dwie minuty, ale potem wybuchł:

- Sara, wiem, że daleko ci do bezmyślnej trzpiotki, ale muszę ci powiedzieć, że teraz popełniasz wielkie głupstwo. Wiesz, że musisz jeść. A jednak tylko grzebiesz w talerzu. Wiesz też, że w końcu będziesz musiała z kimś porozmawiać o tym, co się stało, albo zacznie cię to pożerać od środka. Nie możesz się głodzić i zamykać w sobie. Wiem, że nie jesteś z tych, co będą siedzieć z jakimś terapeutą, ale po tym, co razem przeszliśmy, miałem nadzieję, że zechcesz przynajmniej porozmawiać ze mną. Kiedyś rozmawiałaś.

Nie odpowiedziała od razu, tylko siedziała ze spuszczoną głową. Jima bardziej, niż chciałby to przyznać, denerwowało, że widzi ją tak obojętną i bezwładną – ją, która zawsze miała w sobie ogień i namiętność, stłumione i opanowane zapewne, ale...

Saro...

Uścisnęła jego dłoń, mocno. Jim odpowiedział uściskiem. Lecz zaraz puściła, odsunęła tacę i skuliła się na posłaniu, odwróciwszy się plecami do Raynora.

- Saro?

- Nie jestem głodna, Jim. Odejdź. Chcę być sama.

Jim wiedział, że to niedobrze. Wiedział, co Sara myśli. I miał poczucie winy, że wspominając o ich pierwszej randce, doprowadził właśnie do tego. Nie potrafił dotrzeć do Sary, nie potrafił jej pomóc. To przypominało próbę złapania kogoś, kto właśnie spadał. Powinna mocno trzymać się jego ręki, jeżeli miał ją wyciągnąć znad krawędzi, ale wydawało się, że Sara po prostu nie może.

Albo po prostu nie chce.

Ukrył twarz w dłoniach. Czekał tak długo, w daremnej nadziei, że kobieta się odwróci i odezwie. Jednak jedyne dźwięki, jakie słychać było w pomieszczeniu, to cichy pomruk aparatury i miękki, niemal niezauważalny szmer cieczy w kroplówce. Bez słowa wstał i wyszedł. Nie wiedział, dokąd zmierza, i właściwie go to nie obchodziło. Szedł po prostu, gdzie go oczy poniosą przez wielką posiadłość, która ongiś należała do Scuttera O'Banona, a teraz do różowowłosej psotnicy. Wędrował po korytarzach z rękoma w kieszeniach i opuszczoną głową, ale nawet nie zauważał piękna domu. Nie widział nawet Tychusa. przed oczyma miał tylko Sarę, którą trzymał w ramionach. Jej skóra była tak jasna, że wydawała się lśnić w stłumionym świetle...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...