Obaj mężczyźni byli elegancko ubrani, nie przesadnie czy ostentacyjnie albo na pokaz, bez nowobogackiej nonszalancji, ale dało się zauważyć, że ich garnitury nie należą ani do tanich, ani do kupionych w jakimkolwiek sklepie. Ktoś Z dużym wyczuciem i ogromnym doświadczeniem szył je na miarę.
Mężczyźni położyli na ławce dwie bardzo podobne do siebie walizeczki. Obie trochę staromodne, niczym się niewyróżniające. Obie jednak natychmiast podjęły ze sobą walkę. I nie był to bój o zwycięstwo czy choćby wywalczenie przewagi. Walizeczki po prostu zakłócały się wzajemnie i wszystko wokół w dość dużym promieniu. Jeśli więc ktoś w parku chciał coś nagrać, sfotografować cyfrowym aparatem, skorzystać z telefonu komórkowego, to stracił taką możliwość. A jeśli ktoś nosił rozrusznik serca i przechodził właśnie obok, to… miał wielkiego pecha.
Mężczyźni usiedli na ławce tak, żeby walizeczki ich dzieliły. Starszy z nich, wyglądający na jakieś sześćdziesiąt, sześćdziesiąt pięć lat, uśmiechnął się szeroko.
- Widzisz, Dugan, to dobrze, że jesteś – zaczął rozmowę z amerykańską bezpośredniością, bez zachowania jakichkolwiek form grzecznościowych.
Wyraźnie nie spodobało się to jego o co najmniej połowę młodszemu rozmówcy.
- Po pierwsze mam na imię Dariusz. Po drugie w tym kraju osobom, które się nie znają, wypada używać takich form, jak „pan” lub „pani”.
- A od kiedy ciebie obowiązują polskie zwyczaje, Dugan?
- Jestem Polakiem.
- Tak – zgodził się Amerykanin, kiwając kpiąco głową. – Dugan Jovanović. Typowe polskie nazwisko.
- Dariusz Jowanowicz. Czy ja wiem, czy takie typowe?
- I tak wszyscy wiedzą, że jesteś Rumunem!
- Serbem!
- A widzisz? Dałeś się złapać!
- Po prostu nie dał mi pan dokończyć. Moja rodzina istotnie pochodzi z Bałkanów. Z Serbii.
Amerykanin westchnął ciężko.
- Mam do ciebie prośbę. Może zrezygnujmy z tych „pan” i „pani” i porozmawiajmy jak ludzie. Na imię mi Carl i mam dla ciebie lukratywne zlecenie.
Jowanowicz wyjął z kieszeni marynarki nawilżaną chusteczkę. Wytarł nią twarz, a potem bardzo starannie obie dłonie.
- Alergia? – zapytał człowiek, który przedstawił się jako Carl.
- To też. Choć w tym przypadku bardziej nerwica natręctw.
- Współczuję. Sam cierpiałem kiedyś na alergię. Ale mi to skutecznie wyleczyli.
- Mojej nie da się wyleczyć. No dobrze – Jowanowicz nagle przeszedł na ton ugodowy. – Jakie zlecenie masz dla mnie, Carl?
Amerykanin wyraźnie poweselał.
- Chciałbym, żebyś wyeliminował jednego człowieka.
- Przykro mi. Nie jestem płatnym zabójcą.
- Oj, przestań. Zaraz mi wmówisz, że przyleciałem tu w ciemno, bez żadnego rozpoznania i bez dokładnego wywiadu na twój temat! Naprawdę przestań wygadywać takie bzdury.
- Nie do końca mnie zrozumiałeś, Carl. Ja owszem… zabijam ludzi. I, zgadza się, robię to za pieniądze. Ale nie jestem płatnym mordercą.
- A kim?
- Katem.
Amerykanin spojrzał na swojego rozmówcę zaciekawiony.
- Czego ja tu nie rozumiem?
- Ależ to proste. Odszukuję i przeprowadzam egzekucję ludzi, którzy zostali skazani na śmierć prawomocnym wyrokiem sądu. Prawomocnym! – powtórzył Jowanowicz. – Ale ludzie ci uciekli z więzienia, nigdy nie zostali ujęci albo… unikają egzekucji przy pomocy innych środków.
- To akurat rozumiem – powiedział cicho Carl. -Bardziej mnie interesuje, co robi zawodowy kat w Polsce, kraju, w którym nie ma kary śmierci?
- Polska nie ma też dostępu do Morza Śródziemnego. A archeologów śródziemnomorskich wykształciła tysiące. Niektórych wybitnych, o osiągnięciach światowego znaczenia.
- No tak, tak…
Amerykanin nie był ani mięczakiem, ani kimś, kogo można onieśmielić sposobem prowadzenia rozmowy. A jednak nie mógł utrzymać wzroku na twarzy Jowanowicza. Człowiek w wieku jakichś trzydziestu pięciu, czterdziestu lat, przebywający przecież choć trochę na zewnątrz, w promieniach słońca, powinien mieć jakieś zmarszczki, choćby mimiczne. A tu nic z tego. Nawet najmniejszej! Zupełnie nieruchoma twarz bez żadnego wyrazu wyglądała jakby przyklejona, jakby zajmował się nią doktor Frankenstein kompletujący ciało Jowanowicza po różnych cmentarzach. Znajomi pewnie żartowali, że to z powodu nadmiernej liczby operacji plastycznych. Ale nie… Amerykanin znał prawdę. Researcherzy dostarczyli mu wszystkie dane. Martwa twarz była wynikiem alergicznego porażenia, a sam właściciel doskonale ją wykorzystywał do rozkochiwania w sobie dziewczyn, dając im „odkryć”, że pod nieruchomą maską kryje się przecież tak bardzo wrażliwy chłopczyk. Podobno metoda niezwykle skuteczna.
- No cóż, a czy podjąłbyś się zabicia kogoś, na kim nie ciąży oficjalny wyrok wydany przez niezawisły sąd? Nie odpowiadaj na razie. – Amerykanin przerwał sam sobie, podnosząc gwałtownie rękę. – Na człowieku, którego poszukuję, ciążą winy, których konwencjonalny sąd pewnie by nie uznał. Mam jednak opinię gremium ludzi tak szacownych, że nie można mieć żadnych wątpliwości co do ich…
- O czym mówisz w tak zawiły sposób? Carl westchnął ciężko.
- Czy zabijesz kogoś bez wyroku?
- Nie.
- A gdybyś był przekonany co do słuszności eliminacji tego człowieka ze względu na niebezpieczeństwo, które on może sprowadzić?
- Tak. Jeśli będę o tym przekonany.
- Rozumiem. No to ostatnie pytanie: czy jeśli nawet nie zechcesz wykonać wyroku, to jednak odszukasz dla mnie wskazanego człowieka?
- Tak.
Jowanowicz odpowiadał szybko, zwięźle i w sposób jednoznaczny. Amerykanin odetchnął z wyraźną ulgą.
- Mówią, że i zza grobu potrafisz wyciągnąć delikwenta.
- Nazwijmy to literacką przenośnią.
- Moi researcherzy chyba się nie mylili. Twierdzą, że jesteś najlepszy na rynku. A teraz, nawet po krótkiej rozmowie, jestem w stanie się z nimi zgodzić.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz