Fragment książki

4 minuty czytania

Obaj mężczyźni byli elegancko ubrani, nie przesadnie czy ostentacyjnie albo na pokaz, bez nowobogackiej nonszalancji, ale dało się zauważyć, że ich garnitury nie należą ani do tanich, ani do kupionych w jakimkolwiek sklepie. Ktoś Z dużym wyczuciem i ogromnym doświadczeniem szył je na miarę.

Mężczyźni położyli na ławce dwie bardzo podobne do siebie walizeczki. Obie trochę staromodne, niczym się niewyróżniające. Obie jednak natychmiast podjęły ze sobą walkę. I nie był to bój o zwycięstwo czy choćby wywalczenie przewagi. Walizeczki po prostu zakłócały się wzajemnie i wszystko wokół w dość dużym promieniu. Jeśli więc ktoś w parku chciał coś nagrać, sfotografować cyfrowym aparatem, skorzystać z telefonu komórkowego, to stracił taką możliwość. A jeśli ktoś nosił rozrusznik serca i przechodził właśnie obok, to… miał wielkiego pecha.

Mężczyźni usiedli na ławce tak, żeby walizeczki ich dzieliły. Starszy z nich, wyglądający na jakieś sześćdziesiąt, sześćdziesiąt pięć lat, uśmiechnął się szeroko.

- Widzisz, Dugan, to dobrze, że jesteś – zaczął rozmowę z amerykańską bezpośredniością, bez zachowania jakichkolwiek form grzecznościowych.

Wyraźnie nie spodobało się to jego o co najmniej połowę młodszemu rozmówcy.

- Po pierwsze mam na imię Dariusz. Po drugie w tym kraju osobom, które się nie znają, wypada używać takich form, jak „pan” lub „pani”.

- A od kiedy ciebie obowiązują polskie zwyczaje, Dugan?

- Jestem Polakiem.

- Tak – zgodził się Amerykanin, kiwając kpiąco głową. – Dugan Jovanović. Typowe polskie nazwisko.

- Dariusz Jowanowicz. Czy ja wiem, czy takie typowe?

- I tak wszyscy wiedzą, że jesteś Rumunem!

- Serbem!

- A widzisz? Dałeś się złapać!

- Po prostu nie dał mi pan dokończyć. Moja rodzina istotnie pochodzi z Bałkanów. Z Serbii.

Amerykanin westchnął ciężko.

- Mam do ciebie prośbę. Może zrezygnujmy z tych „pan” i „pani” i porozmawiajmy jak ludzie. Na imię mi Carl i mam dla ciebie lukratywne zlecenie.

Jowanowicz wyjął z kieszeni marynarki nawilżaną chusteczkę. Wytarł nią twarz, a potem bardzo starannie obie dłonie.

- Alergia? – zapytał człowiek, który przedstawił się jako Carl.

- To też. Choć w tym przypadku bardziej nerwica natręctw.

- Współczuję. Sam cierpiałem kiedyś na alergię. Ale mi to skutecznie wyleczyli.

- Mojej nie da się wyleczyć. No dobrze – Jowanowicz nagle przeszedł na ton ugodowy. – Jakie zlecenie masz dla mnie, Carl?

Amerykanin wyraźnie poweselał.

- Chciałbym, żebyś wyeliminował jednego człowieka.

- Przykro mi. Nie jestem płatnym zabójcą.

- Oj, przestań. Zaraz mi wmówisz, że przyleciałem tu w ciemno, bez żadnego rozpoznania i bez dokładnego wywiadu na twój temat! Naprawdę przestań wygadywać takie bzdury.

- Nie do końca mnie zrozumiałeś, Carl. Ja owszem… zabijam ludzi. I, zgadza się, robię to za pieniądze. Ale nie jestem płatnym mordercą.

- A kim?

- Katem.

Amerykanin spojrzał na swojego rozmówcę zaciekawiony.

- Czego ja tu nie rozumiem?

- Ależ to proste. Odszukuję i przeprowadzam egzekucję ludzi, którzy zostali skazani na śmierć prawomocnym wyrokiem sądu. Prawomocnym! – powtórzył Jowanowicz. – Ale ludzie ci uciekli z więzienia, nigdy nie zostali ujęci albo… unikają egzekucji przy pomocy innych środków.

- To akurat rozumiem – powiedział cicho Carl. -Bardziej mnie interesuje, co robi zawodowy kat w Polsce, kraju, w którym nie ma kary śmierci?

- Polska nie ma też dostępu do Morza Śródziemnego. A archeologów śródziemnomorskich wykształciła tysiące. Niektórych wybitnych, o osiągnięciach światowego znaczenia.

- No tak, tak…

Amerykanin nie był ani mięczakiem, ani kimś, kogo można onieśmielić sposobem prowadzenia rozmowy. A jednak nie mógł utrzymać wzroku na twarzy Jowanowicza. Człowiek w wieku jakichś trzydziestu pięciu, czterdziestu lat, przebywający przecież choć trochę na zewnątrz, w promieniach słońca, powinien mieć jakieś zmarszczki, choćby mimiczne. A tu nic z tego. Nawet najmniejszej! Zupełnie nieruchoma twarz bez żadnego wyrazu wyglądała jakby przyklejona, jakby zajmował się nią doktor Frankenstein kompletujący ciało Jowanowicza po różnych cmentarzach. Znajomi pewnie żartowali, że to z powodu nadmiernej liczby operacji plastycznych. Ale nie… Amerykanin znał prawdę. Researcherzy dostarczyli mu wszystkie dane. Martwa twarz była wynikiem alergicznego porażenia, a sam właściciel doskonale ją wykorzystywał do rozkochiwania w sobie dziewczyn, dając im „odkryć”, że pod nieruchomą maską kryje się przecież tak bardzo wrażliwy chłopczyk. Podobno metoda niezwykle skuteczna.

- No cóż, a czy podjąłbyś się zabicia kogoś, na kim nie ciąży oficjalny wyrok wydany przez niezawisły sąd? Nie odpowiadaj na razie. – Amerykanin przerwał sam sobie, podnosząc gwałtownie rękę. – Na człowieku, którego poszukuję, ciążą winy, których konwencjonalny sąd pewnie by nie uznał. Mam jednak opinię gremium ludzi tak szacownych, że nie można mieć żadnych wątpliwości co do ich…

- O czym mówisz w tak zawiły sposób? Carl westchnął ciężko.

- Czy zabijesz kogoś bez wyroku?

- Nie.

- A gdybyś był przekonany co do słuszności eliminacji tego człowieka ze względu na niebezpieczeństwo, które on może sprowadzić?

- Tak. Jeśli będę o tym przekonany.

- Rozumiem. No to ostatnie pytanie: czy jeśli nawet nie zechcesz wykonać wyroku, to jednak odszukasz dla mnie wskazanego człowieka?

- Tak.

Jowanowicz odpowiadał szybko, zwięźle i w sposób jednoznaczny. Amerykanin odetchnął z wyraźną ulgą.

- Mówią, że i zza grobu potrafisz wyciągnąć delikwenta.

- Nazwijmy to literacką przenośnią.

- Moi researcherzy chyba się nie mylili. Twierdzą, że jesteś najlepszy na rynku. A teraz, nawet po krótkiej rozmowie, jestem w stanie się z nimi zgodzić.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...