Książek fantasy opisujących równoległe światy zamieszkiwane przez mniej lub bardziej wymyślne istoty, przepełnione magią i rządzące się różnymi zasadami, jest właściwie nieprzebrana ilość. Motywów i schematów, które się w nich powtarzają, mamy do wyboru trochę mniej, skutkiem czego często przy lekturze towarzyszy mi wrażenie, że już gdzieś to czytałam, że wiem, do czego to zmierza. I wiecie co? Niespecjalnie mi to przeszkadza. Oczywiście nie znaczy to, że rzucam się z entuzjazmem na każdy nieporadnie napisany klon jakiegoś bestselleru, ale lubię od czasu do czasu poczytać na przykład o jeszcze jednym królu martwiącym się o przyszłość państwa, o smoku zagrażającym tej przyszłości i bohaterskiej drużynie, która postanawia ubić gada czyhającego na nieliczne pozostałe przy życiu dziewice. Kiedy więc usłyszałam o serii "Kroniki Dziwnego Królestwa" Oksany Pankiejewej, już po krótkim opisie wiedziałam, że mam prawo liczyć na kilka wieczorów z może mało ambitną, ale za to całkiem przyjemną lekturą.
W pierwszym akapicie wspomniałam właściwie o większości głównych wątków "Przekraczając granice", ale dla porządku opiszę je ciut szerzej. Do królestwa Ortanu przenosimy się wraz z dwudziestoletnią Olgą, która w jednej chwili wraca nocą do domu i ma bliskie spotkanie z bliżej nieokreślonym typem spod ciemnej gwiazdy, a w następnej znajduje się w pałacu, w towarzystwie długouchego młodzieńca. Dziewczyna musi teraz przystosować się do nowej rzeczywistości, a pomagać jej w tym ma sam król, jego kuzyn – Elmar oraz królewski błazen, Żak, który podobnie jak Olga jest przesiedleńcem. Oczywiście byłoby nudno, gdyby akcja obyła się bez problemów. Największym z nich okażą się damy dworu, przeraźliwie zazdrosne o uwagę, jaką obdarzył nową obywatelkę władca państwa. A zazdrosne kobiety to kobiety groźne... Biedny król, jakby mu było mało rozwiązywania spraw wagi państwowej, musi jeszcze opędzać się od bab, nie tyle może w nim zakochanych, co łasych na tytuły i przywileje. Nic dziwnego, że na zajęcie się upierdliwym smokiem nie ma już czasu.
Równolegle do wydarzeń w pałacu toczy się wyprawa Cantora i Saety polujących na niebezpieczną wiedźmę, a konkretniej – na pieniądze, które ukradła licznym mężczyznom podatnym na jej czary. Ta część historii potraktowana jest nieco po macoszemu i nie wzbudziła mojego entuzjazmu, ale wątek tajemniczego Cantora z pewnością zostanie podjęty w kolejnych tomach. A tych jest już ponad dziesięć. Trochę przeraża mnie taki rozmach autorki, bo doświadczenie czytelnicze mówi mi, że ilość rzadko przechodzi w jakość. Z drugiej strony w pierwszej części zarysowanych zostało sporo interesujących tematów, na które najwyraźniej Pankiejewa miała jakiś pomysł, więc jeśli w jej głowie zrodziła się bardziej złożona, a przy tym w miarę ciekawa historia, to kim ja jestem, by na to narzekać?
Paradoksalnie, duża ilość wątków, postrzegana przeze mnie jako zaleta powieści, sprawiła mi też najwięcej kłopotów podczas czytania. Wszystko przez to, że oprócz akcji właściwej, w kilku miejscach zostajemy uraczeni dość długimi wtrąceniami na temat wcześniejszych wydarzeń. Zabieg jak najbardziej słuszny, ale zastosowany w momencie, gdy nie znałam jeszcze dobrze wszystkich bohaterów, spowodował, że chwilami się gubiłam. To właśnie powód, dla którego odwlekam jak mogę sięgnięcie po "Grę o tron" – skoro mylą mi się imiona trzech postaci, to przy bardziej złożonej fabule dostanę pomieszania zmysłów najdalej po dwudziestu stronach.
Siłą "Przekraczając granice" jest lekki, niewymuszony styl, jakim książka została napisana. Nie ma tu niepotrzebnej górnolotności, prób przekonania czytelnika, że ma przed sobą bardzo ważną opowieść. Widać, że autorka traktuje swoich bohaterów z dystansem, trochę się z nich naigrawa, wyjaskrawiając niektóre ich cechy. Szczególnie wdzięcznym materiałem do żartów jest książę-bastard Elmar, który raz po raz, najczęściej w upojeniu alkoholowym, robi coś głupiego, a później tygodniami to przeżywa. Zresztą chyba każda postać wyróżnia się w jakiś zabawny sposób – a to urodą (cokolwiek wątpliwą), a to umiejętnością sprowadzenia każdej rozmowy na tematy łóżkowe. Nie jest to książka z gatunku tych, które wywołują niekontrolowane wybuchy śmiechu, ale nie sposób odmówić jej pewnego uroku. Podczas czytania towarzyszyło mi wrażenie, że Pankiejewa dobrze się bawiła, pracując nad jej napisaniem.
Czy warto sięgnąć po "Przekraczając granice"? To zależy. Zawiodą się ambitni poszukiwacze nowych, odkrywczych historii, używanie będą mieć myśliwi polujący na powtarzające się schematy (ale czy któraś współczesna powieść ich nie powiela?), lecz jeśli ktoś ma ochotę przenieść się do świata magii i walczyć z jesienną chandrą przy pomocy ciepłej i zabawnej opowieści, to ta książka jest bardzo dobrym wyborem.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz