Fragment książki

7 minut czytania

Człowiekowi różnie się może przytrafić. Czasem życie wykręca mu takie numery, jakich nawet w filmie nie uświadczysz — żaden normalny scenarzysta by na coś takiego nie wpadł. A kto by chciał kupić scenariusz od wariata?

Nie da się ukryć, że najczęściej wszystko zaczyna się bardzo zwyczajnie, by nie powiedzieć — trywialnie...

Może, na przykład, zdarzyć się tak... Masz już dwadzieścia jeden lat, z których cztery spędziłaś na nauce języków obcych. Aż przyszła katastrofa... Choć nawet i bez niej sprawy nie wyglądały różowo. Rodzicom skończyły się pieniądze i ostatni rok twojej nauki stanął pod wielkim znakiem zapytania. No, może gdyby ojciec zaczął znowu dostawać pensję... ale to mało prawdopodobne.

Zresztą, to i tak by niczego nie rozwiązało, w ostateczności przecież sama też byś się mogła jakoś zakręcić i przynajmniej spróbować zarobić jakieś grosze. Tylko potem... Co potem? Że też koniecznie, kretynko jedna, musiałaś wybrać sobie tak egzotyczny kierunek jak język hiszpański! Owszem, gdy próbowałaś się dostać na studia, miało to jakiś tam sens — a bo mniejsza liczba osób na miejsce, a bo na angielski byś się w ogóle nie dostała. Ale choć głupio się do tego przyznawać, dopiero teraz dotarło do ciebie, że konkurencja była mniejsza nie bez powodu, a z przyczyn jak najbardziej realnych i dających się łatwo wyjaśnić. Bo co niby zrobić z taką specjalizacją? W dużym mieście jeszcze by można się jakoś urządzić, ale by o tym myśleć, trzeba wpierw w takowym mieście mieszkać.

A żeby tam mieszkać, należy mieć taką pracę, by ci starczyło i na życie, i na czynsz. Do tego trzeba się gdzieś zameldować, bo bez tego żadnej pracy nie dostaniesz...

Błędne koło. Poza tym, by znaleźć wspomnianą pracę, trzeba mieć albo znajomości, albo fenomenalne szczęście, a tobie brakuje i jednego, i drugiego. Tak samo jak jeszcze jednej, bardzo pożytecznej cechy, którą w sumie trudno określić czy też nazwać, ale dzięki której ludzie jakimś cudem radzą sobie z ułożeniem życia, mając na głowie takie same problemy jak ty, a nawet jeszcze gorsze.

Przewidywane zakończenie: pomiotać się przez te parę miesięcy, póki cię nie wyeksmitują z akademika, i spadać do domu, do rodzinnego Pipidówka Dolnego, zapyziałego miasteczka powiatowego, gdzie praca jako gatunek nie występuje. Chyba że w tej fabryce, w której ojcu nie płacą pensji. Albo na bazarze. No bo komu w twoim rodzinnym mieście mógłby być potrzebny ten cały hiszpański?

Zawsze pozostają ci korki z angielskiego, który miałaś na studiach jako drugi język i który sama znasz bardzo, ale to bardzo słabo.

Tak więc zasuwasz z nocnego pociągu na piechotę do domu, bo przecież autobusy już nie kursują, a na taksówkę trzeba mieć właśnie tę forsę, której tobie brakuje.

Rozmyślasz o tym wszystkim i na horyzoncie jawi ci się tak całkowity brak perspektyw, że nic, tylko iść się utopić.

Bo czasem niestety bywa tak, że człowiek ma równie wielkiego pecha we wszystkich dziedzinach życia. W miłości, w pracy, a jeśli chodzi o finanse, to już w ogóle lepiej nie mówić. Idziesz sobie, myślisz ponuro, że już po ptokach i twoje życie się skończyło. I nawet przez myśl ci nie przejdzie, że te wszystkie problemy są po prostu śmieszne i w zasadzie nieaktualne, ponieważ twoje życie faktycznie właśnie się skończyło, a „po ptokach” należy potraktować jak najbardziej dosłownie. Tak dosłownie, że bardziej już chyba nie można. Bo nagle ktoś łapie cię od tyłu za gardło, a ty widzisz, jak w świetle latarni błyska ostrze, i wtedy przypominasz sobie, że po mieście od dawna krążyły pogłoski o jakimś psycholu. Masz jeszcze tylko chwilę, by pomyśleć, że i tak jesteś skończona, więc nie warto się przejmować. Bo niby co ci dobrego w tym życiu zostało?

Nie da się ukryć, że w takiej chwili mało komu przyszłoby do głowy, by myśleć o światach równoległych, czarodziejach, elfach, krasnoludach i innych tego typu bajkach. Bo okoliczności są jednak dalekie od bajkowych...

***

W królestwie Ortan, podobnie jak na całym kontynencie rozciągającym się od Białego Oceanu na północy do mistralijskich mórz na południu, a z zachodu na wschód prawdopodobnie nigdy przez nikogo nieprzebytym… Krótko mówiąc, nikt z tamtejszych mieszkańców nigdy w życiu nie wpadłby na to, by nazwać czarodziejów, elfy i krasnoludy bajkami. Chociażby dlatego, że czarodzieje i krasnoludy najspokojniej w świecie żyli sobie wśród ludzi, a po elfach pozostały wyjątkowo liczne i przekonujące świadectwa. Również istnienie światów równoległych nie budziło najmniejszych wątpliwości, poparte wyjątkowo namacalnymi dowodami w postaci tak zwanych przesiedleńców. W zasadzie nigdy nie ustalono do końca, co powoduje przemieszczenia i jak one działają, ale było pewne, że jednak się zdarzają. Dociekliwi magowie po dokładnych badaniach odkryli nawet kilka reguł rządzących tym zjawiskiem, ale reszta obywateli nieszczególnie dbała o to, dlaczego, jak i skąd biorą się dziwaczni obcy. Skądkolwiek by nie pochodzili, najważniejsze, żeby nie przeszkadzali nikomu żyć i nie wszczynali zamieszek, nie włazili między wrony w papuzich szatkach, nie próbowali przerobić świata wedle własnego widzimisię, nie obrażali moralności publicznej, czyli po prostu pozwolili tubylcom spokojnie spać po nocach.

I to właśnie temu jakże istotnemu zajęciu oddawali się Ortańczycy, gdy do ich królestwa trafił nowy przesiedleniec. Była to noc najzwyklejsza z możliwych, jakich w roku bywa aż nazbyt wiele, bez najmniejszych nawet oznak szczególnych. Niczego nie świętowano, nie zaobserwowano żadnych magicznych omenów, z astronomicznego punktu widzenia noc ta również niczym się nie wyróżniała. Nawet deszcz nie padał. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, by komukolwiek przyszło do głowy, że akurat tej nocy miałoby wydarzyć się coś, co zaważy na dalszych losach królestwa.

Jednak, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, znaleźli się w królestwie ludzie, którzy nie mogli zasnąć – choć wszyscy jak jeden mąż byli młodzi, zdrowi i zwykle nie cierpieli na bezsenność.

Bo bywa na przykład tak. Masz trzydziestkę na karku oraz pięć i pół łokcia wzrostu. I do tego wszystko, o czym zwykli ludzie mogą tylko marzyć. Zdrowie – w nadmiarze, o twej nieludzkiej sile bardowie układają legendy i ballady, a jedyne, co ci tak naprawdę dokucza, to skłonności owych bardów do wyolbrzymiania wszystkiego, czego tylko tknie się ich chyże pióro. Pieniędzy – tyle, że mógłbyś w nich pływać – jeden smoczy skarbiec spokojnie wystarczy, by uwolnić człowieka od wszelkich zmartwień finansowych aż do końca życia, a ty wypatroszyłeś ich cztery. Pozostają jeszcze te fundusze, które najzwyczajniej w świecie dostałeś w spadku. Kobiety tłumnie mdleją na sam dźwięk twojego imienia, co na dobrą sprawę niezbyt cię obchodzi, gdyż liczy się tylko ta jedna, jedyna, z którą jesteś szczęśliwy, cokolwiek by nie plotły na ten temat złe języki – z zazdrości, jakżeby inaczej. Władza nigdy cię nie pociągała, ale gdyby nawet, to jesteś księciem i pierwszym następcą tronu, niech bogowie ześlą twemu panującemu kuzynowi długie życie, dobrą żonę i możliwie największą liczbę innych dziedziców. No i sława – co jak co, ale tego towaru każdy bohater na emeryturze ma aż nadto. W całym królestwie Ortan, a nawet i na całym kontynencie raczej nie znajdzie się człowiek, który by nie słyszał o księciu-bastardzie Elmarze i jego przygodach.

I gdyby ktoś okazał się na tyle bezczelny, by zapytać księcia-bastarda, czego, do licha, jeszcze mu w życiu potrzeba, jego książęca mość wzruszyłby potężnymi ramionami, spuścił spojrzenie swych przenikliwie błękitnych oczu na karty trzymanego w rękach tomiku poezji klasycznej, i westchnął bez słowa. Pytający i tak by nie zrozumiał, co dzieje się w głębi zagadkowej barbarzyńskiej duszy pierwszego paladyna Korony, nawet gdyby ów paladyn udzielił bezpośredniej odpowiedzi. Bo gdyby mógł zrozumieć, to by nie zadawał głupich pytań. Poza tym, pierwszy lepszy człowiek z ulicy nie musi od razu wiedzieć, że książę jest całkowicie pozbawiony pychy. Sława obchodzi go mniej niż brud za paznokciem. I że ten wyszkolony, doświadczony wojownik, który włada i toporem, i mieczem, i wszelkimi innymi rodzajami broni, bynajmniej nie uważa tego za wielką zaletę. Książę-bastard bez chwili namysłu oddałby całą swą bitewną sławę i chwałę za umiejętność splatania poetyckich słów tak samo zręcznie, jak to robili tak przez niego wielbieni starożytni klasycy. Niestety! – choć znał się na wierszach jak mało kto, poeta był z niego jak z koziego zadka waltornia, w dodatku boleśnie świadomy nikłej wartości swych twórczych eksperymentów. Tak więc zostawało mu jedynie przesiadywanie w bibliotece z butelką dobrego wina i zgłębianie nieśmiertelnych wersów dawno zmarłych bardów, delektując się ich niepowtarzalnym urokiem oraz rozmyślając o sprawach doniosłych i pięknych.

I na tak właśnie mijała ta noc. Książę-bastard Elmar w nastroju smętnie lirycznym siedział w bibliotece z tomikiem wierszy i wertował go niespiesznie. Najpierw rozmyślał o niesprawiedliwości Matki Natury, która obdarowała go mnóstwem żelaznych mięśni, szczędząc, niestety, pozostałych talentów. Potem wróciły wspomnienia, a ponieważ przypominanie sobie nieżyjących przyjaciół i towarzyszy zawsze było smutne i bolesne, popadł w jeszcze głębsze przygnębienie. Przyszło mu nawet do głowy, że dość już chlania i pogrążania się w rozpaczy, czas najwyższy iść spać, gdy nagle jego nocne czuwanie zostało przerwane w zupełnie niespodziewany sposób.

* * *

Tej nocy nie spała także tancerka Azille, choć miała ku temu znacznie prostszy i przyjemniejszy powód. W natchnieniu i z poświęceniem oddawała się rozkoszy w ramionach przypadkowego kawalera, którego godzinę temu poznała na ulicy i który o świcie na zawsze zniknie z jej życia. Tak musiało być, chociaż sama nie bardzo rozumiała dlaczego. Tak się również zdarza – gdy jesteś nimfą, która całe życie spędziła pośród ludzi, nigdy nie spotkawszy istot swego gatunku. Wrodzony instynkt zawsze bezbłędnie podpowiada ci, jak żyć i co robić. Gdyby jeszcze potrafił wyjaśnić, dlaczego trzeba właśnie tak… Bo ludzie zawsze chcą wiedzieć dlaczego, a ty nie masz pojęcia, jak im to wyjaśnić. Dlatego biorą cię za dziwkę, choć jesteś przecież tylko zwykłą nimfą, podrzutkiem znalezionym przy drodze przez koczowniczych Hitanów. Azille sama nie miała pojęcia o swym pochodzeniu, póki pewnego dnia jeden z kochanków nie przyjrzał się jej nieco uważniej i nie zaczął się zastanawiać, czy w ogóle jest człowiekiem. A potem wziął za rękę i zaprowadził do znajomego maga, który wyjaśnił dziewczynie, że w rzeczywistości z rodzajem ludzkim ma niewiele wspólnego. Co prawda, nic więcej powiedzieć nie potrafił, ponieważ ludzie wiedzą o nimfach niesamowicie mało, ale i za to należały mu się stokrotne dzięki. Przynajmniej Azille przekonała się, że wszystko, co robiła do tej pory, było słuszne, a jej domniemane dziwactwa tak naprawdę stanowiły zupełnie normalne zachowanie nimfy i wszystko szło dokładnie tak, jak powinno. Więc nie przejmowała się ludźmi, którzy tego nie pojmowali, myśląc, że jeśli kobieta widzi rzeczy niewidoczne dla zwykłego wzroku, to musi być wiedźmą, jeśli mówi coś niezrozumiałego – to wariatką, a jeśli zwykła spędzać noce z różnymi mężczyznami – to dziwką. Głupio wymagać od ludzi zrozumienia. Zresztą, mieszkając w stolicy od przeszło trzech lat, Azille była znana już wszystkim i każdy mężczyzna uważał za ogromny honor, jeśli obdarzyła go swoją uwagą, a po niezapomnianej nocy darowała cząstkę swej naturalnej magii. Jedynie kobiety mimo wszystko wciąż uważały ją za dziwkę, do tego darmową i wyjątkowo zepsutą. Ale czego można od nich wymagać, przecież i tak nie zrozumieją…

Dlatego też niezrównana Azille nie miała przyjaciółek ani wśród kobiet porządnych, ani wśród prawdziwych dziwek. Ani jednych, ani drugich nie rozumiała. Jak można sypiać z mężczyzną, którego się nie pragnie, a tym bardziej brać za to pieniądze? To przecież profanacja – brać pieniądze za miłość.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...