1
Rendez-vous z przeznaczeniem
W czeluściach siódmego podziemia Szklanej Kolumny drzwi lśniły fascynującym blaskiem stopionego metalu. Oksa zmrużyła oczy, z trudem łapiąc oddech, porażona oślepiającymi promieniami, które tryskały przez szczeliny wokół framugi i przez dziurkę od klucza. Godzina intronizacji wreszcie wybiła: czas wejść do Komnaty Peleryny. Obrazy z przeszłości, poczynając od chwili, kiedy to w londyńskim domu odkryła swoje nadzwyczajne talenty, aż po przybycie do Edefii, powracały falami, pobudzając wspomnienia i wzmacniając determinację. Oksa odetchnęła głęboko i odwróciła się. Wszyscy wpatrywali się w nią stojąc w półkolu, jej ojciec i Ci-Którzy-Uszli w środku, po bokach Ocjusz i wrogo spoglądający Wiarołomcy. Nie brakowało nikogo. Nikogo z wyjątkiem czterech osób, których nieobecność drążyła w sercu Oksy bezdenną otchłań: jej mamy; tego, który był kimś więcej niż tylko przyjacielem – Gusa; zmarłej babci Dragomiry oraz Tugduala, nieuchwytnego młodzieńca, w którym była zakochana.
Oksa zmrużyła oczy, żeby nikt nie zdołał odczytać w jej spojrzeniu ogarniającego ją gwałtownego poruszenia i żeby ochronić się przed intensywnym blaskiem bijącym od strony drzwi. Jasność wzmagała się. Odbijały ją pokryte szlachetnymi kamieniami ściany, a niezliczone fasety zwielokrotniały w nieskończoność. Najuciążliwsze jednak były chiroptery trupie czaszki i Czujki, których nieustanne akrobacje nad głowami Tych-Którzy-Uszli wywoływały nieznośny stroboskopowy efekt. Oksa poczuła nieodpartą pokusę, żeby cisnąć w nie błędnognikiem i skrócić te męczarnie, ale w końcu rzuciła tylko na ohydne nietoperze i równie paskudne skrzydlate gąsienice pełne obrzydzenia spojrzenie.
– Wreszcie jesteśmy! – zaszemrał Ocjusz, pstrykając palcami i ucinając natychmiast krzątaninę lotnej eskorty.
Majestatyczny stuletni starzec zbliżył się kilka kroków do Oksy. Pavel Pollock wyprężył się pod spojrzeniem Abakuma – mądrego Człowieka-Wróża – który zrobił jednak uspokajający gest.
– Od tak dawna czekam na tę chwilę… – ciągnął wyraźnie uradowany Ocjusz. – Ale odkąd jesteś pośród nas, moje dziecko, ciężar tych lat nic już nie znaczy. Komnata Peleryny znów się pojawiła Wejdziesz tam i zostaniesz intronizowana, bo ty właśnie zostałaś wybrana na nową Najłaskawszą, tą, która pozwoli mi… która pozwoli nam doprowadzić naszą misję do szczęśliwego zakończenia.
– Waszą misję? Co za megalomania! – zaprotestowała Oksa, zaciskając pięści. – Poza tym nie po to tutaj jestem, tylko po to, żeby uratować dwa światy! Ty nie jesteś tu do niczego potrzebny. Do niczego!
Wiarołomca uśmiechnął się ironicznie.
– Biedna dziewczyno… – rzekł. – Ależ ty jesteś naiwna!
– Masz się za Pana Edefii – ciągnęła gniewnie Oksa – Ale jesteś tylko starym psychopatą bez przyszłości. Byłeś przekleństwem dla ludu tej wspaniałej ziemi, która umiera z twojej winy, a mimo to nadal wierzysz, że jesteś najpotężniejszy. Uważam, że jesteś… żałosny! Czy nigdy nie miewasz wyrzutów sumienia? Możesz jeszcze udowodnić, że jesteś człowiekiem, a nie potworem.
– Oksa! – szepnął Pavel z błagalną miną. – Siedź cicho!
Dziewczyna, wyprowadzona z równowagi, tarmosiła skraj swojego niebieskiego T-shirta, prawie go rozdzierając.
– Mało mnie obchodzi twoja bezczelna opinia – rzekł Ocjusz z pogardliwym grymasem. – Ponieważ na razie to ja mam władzę nad życiem i śmiercią twoich bliskich.
Zrobił ruch ręką i strażnicy w skórzanej zbroi, rozstawieni dookoła przestronnej sali, zwarli szeregi strzegące Tych-Którzy-Uszli. Z szybkością, która zaskoczyła wszystkich, Ocjusz skoczył ku Pavlowi i ścisnął jego szyję żelaznym uchwytem. Wyprostował się i przeszył Oksę zaprawionym jadem spojrzeniem.
– Zrobisz mi więc wielką przyjemność wchodząc do tej Komnaty, przywracając równowagę i wychodząc, by otworzyć mi Portal. Zrozumiano, moja mała?
Oksa nie zdążyła odpowiedzieć, bo jej uwagę zwrócił nagle jakiś ruch pod pokrytym niebieskimi klejnotami sklepieniem siódmego podziemia. Wspaniały, ognistoskrzydły ptak unosił się wśród chiropterów i Czujek, które schodziły mu czym prędzej z drogi. Zawirował z cichą gracją ponad głowami, po czym osiadł u stóp Oksy. Ta niesłychanie uroczysta chwila zaparła wszystkim dech w piersiach. Serca zarówno Wiarołomców, jak i Tych-Którzy-Uszli, na chwilę przestały bić.
– Mój feniks! – wyszeptała Oksa.
Skłoniwszy się, niebiańskie stworzenie wyciągnęło do niej łapę, rozwarło szpony i upuściło klucz ozdobiony ośmioramienną gwiazdą. Godłem Edefii, którego wizerunek Oksa nosiła wokół pępka, i które przewróciło jej życie do góry nogami. Klucz upadł na ziemię, wzbijając drobinki połyskliwego pyłu. Feniks zakrakał gardłowo, a potem wzleciał w powietrze i zniknął wysoko pod kopułą.
– Moja Młoda Najłaskawsza czyni posiadanie końcowego elementu – oświadczyła mała pyzata istota, rzucając się, żeby podnieść klucz i podać go Oksie.
– Dziękuję, Bzikusku – rzekła dziewczynka, wyciągając rękę.
Zaskoczona ciężarem klucza i jego zimnym jak lód dotykiem, prawie go upuściła. Oddalone o kilka metrów od niej drzwi Komnaty rozwarły się z jękiem pod wpływem żaru. Oksa zadrżała.
– Płomienie piekielne… – skrzywiła się.
Jakaś dłoń spoczęła na jej ramieniu.
– Nie, kochanie – szepnął jej do ucha Abakum. – Spotkanie z twoim przeznaczeniem.
Oksa zatopiła szare spojrzenie w zielonych oczach Człowieka-Wróża i posłała mu blady uśmiech. Czuć się silną i być silną to niezupełnie to samo.
– Pozwolisz, że dodam otuchy mojej córce? – zagrzmiał Pavel, próbując wyswobodzić się z uścisku Ocjusza.
– Jeśli sprawi ci to przyjemność… – odparł stary Wiarołomca.
Puścił Pavla i wycelował weń granokoplujkę. Ten, zmieniony na twarzy, podszedł do Oksy i przytulił ją tak mocno, że poczuła jego bijące jak oszalałe serce.
– Wszystko będzie dobrze, tatusiu – szepnęła, jakby chciała uspokoić samą siebie.
I, nie patrząc na nikogo, odsuwając na bok wszystkie myśli, ruszyła do Komnaty, z której wylewały się strumienie światła.
2
Spotkanie w Komnacie
Zaledwie wsunęła klucz do dziurki, a już jakaś siła przerzuciła ją na drugą stronę, za oślepiającą blaskiem przegrodę. Drzwi zamknęły się z ogłuszającym hukiem przypominającym grom i zniknęły, wchłonięte przez ścianę. Przestraszone krzyki świadków tej sceny wkrótce ucichły, jakby Oksa przeszła do innego wymiaru.
– Co się dzieje?!
Jej ciało uniosło się z ziemi i fruwało, jakby było w stanie nieważkości. Nie ważyła ani grama. Kasztanowe włosy powiewały miękko wokół jej głowy. Zrobiła ruch, jakby pływała, żeby oddalić się od drzwi.
– Nie do wiary… – rzekła.
Nie wytrzymała i zrobiła piruet. Pionowzlot wywoływał w niej przemożne poczucie mocy, ale to nowe doświadczenie było absolutnie fantastyczne. Zawsze marzyła o tym, żeby kiedyś doznać tego cudownego stanu znanego astronautom… Któż mógł przypuszczać, że stanie się to w takich okolicznościach, tutaj, w Edefii, niewidzialnej – utraconej i odnalezionej – ziemi? Oksa odwróciła ostrożnie głowę. Komnata była tak jasna, że nie mogła określić ani jej zarysu, ani granic. Zamrugała oczami, przejęta i zaintrygowana. Wszelki strach ją opuścił. Miejsce i oszałamiający brak grawitacji działały na nią uspokajająco, niemal hipnotycznie. Mimo to była całkowicie przytomna. Falowanie Czepnisia-Bączka, małej żywej bransoletki regulującej jej żywiołowe emocje, pulsowanie krwi w żyłach – nic nie umykało jej uwadze. Włącznie z panującą w pomieszczeniu nienaturalną ciszą.
Czy to jasność przygasała, czy też Oksa przyzwyczajała się powoli do jej intensywności? Niezależnie od przyczyny, łatwiej ją było znieść i dziewczyna odczuła ulgę. Nie mając żadnego punktu odniesienia, zrobiła kilka ostrożnych ruchów ramionami i pomyślała o babci, Dragomirze, która obiecała jej, że spotkają się w tym decydującym i nieuchronnym punkcie zwrotnym jej życia w roli Młodej Najłaskawszej: w dniu intronizacji w Komnacie Peleryny. Dzień ów właśnie nadszedł.
– Baba? Jesteś tutaj? – zaryzykowała pytanie ochrypłym głosem.
Zawieszona w powietrzu, nie potrafiąc określić, czy wisi pionowo, czy poziomo, Oksa objęła samą siebie, żeby dodać sobie otuchy. Zarysy pomieszczenia ukazywały się powoli. Było to jakby przestronne igloo, idealna hemisfera wsparta na opalizujących białych kolumnach. Kątem oka Oksa zauważyła za swoimi plecami jakieś zjawisko. Odwróciła się. Ściany utraciły swoją nieprzejrzystość. Jak przez cudownie krystaliczne lustro bez podlewu widać było teraz tych, którzy byli w siódmym podziemiu. Oksa ujrzała ojca siedzącego na ziemi, z łokciami na kolanach i głową opartą na rękach. Rozłąka i ostatnie ciężkie przejścia ogromnie mu ciążyły. Oksa „podpłynęła” do ściany i przyłożyła dłoń do kryształowego bloku.
– Tatusiu… – szepnęła.
– On cię nie widzi ani nie słyszy, moja Duszko – powiedział jakiś głos tuż obok.
– Baba! – krzyknęła Oksa, odwracając się. Jej oczy rozbłysły. – Przyszłaś!
Świetlista poświata przed nią była znacznie delikatniejsza niż ta, którą spotkała kilka godzin temu w Grocie Śpiewającego Źródła. Nie ulegało jednak wątpliwości: zaplecione wokół głowy warkocze, majestatyczna sylwetka, a przede wszystkim głos, poważny i kojący… Dragomira dotrzymała obietnicy. Była tu! Oksa zbliżyła się do niej w powietrzu i krzyknęła z rozczarowania, kiedy przeniknęła przez złocisty cień, którym stała się jej ukochana babcia. Tak, Dragomira była tam. Ale przede wszystkim – była martwa. To okrutne przypomnienie rozdzierało serce Oksy. Przed sobą widziała duszę babci, przedłużenie jej istnienia, odbicie wieczności, do której teraz należała. Doprowadzało ją to do rozpaczy, ale i dodawało otuchy… Cień opadł na nią i spowił ją ciepłem. Oksa stłumiła szloch.
– Jestem naprawdę szczęśliwa, że jesteś tu ze mną – rzekła, osuszając szorstkim gestem pełne łez oczy. – Bardzo nie chciałam znaleźć się tutaj sama.
– Wątpiłaś w to, że tu będę?
– Nie! – odpowiedziała Oksa stanowczo.
– To dlaczego tak bardzo chce ci się płakać? Oksa odwróciła głowę, potem spojrzała ponownie na złocisty cień.
– Tak strasznie za tobą tęsknię, Baba…
Słowa uwięzły jej w gardle.
– Ja za tobą też, moja Duszko. Nie możemy jednak poddać się słabości, w przeciwnym razie wszystko, co zrobiliśmy do tej pory, wszystko, czego doświadczyliśmy, pójdzie na marne. Powiedz mi, jak się teraz czujesz, jaki jest stan twojego umysłu?
– Wiele rzeczy mi umyka – rzekła Oksa. – Ale przede wszystkim mam ochotę zdeptać tego śmiecia Ocjusza i całą jego klikę, żeby nie bać się tak okropnie o to, że w każdej chwili może mi odebrać wszystko, co kocham. Jest stary, ale bardzo silny. I bardzo niebezpieczny.
– Nie jest taki stary… – zauważyła Dragomira z cichym śmiechem.
– Żartujesz, Baba? Ma co najmniej sto lat!
– Co w Edefii jest zaledwie wiekiem dojrzałym… I nie zapominaj, że na pewno ma intemporenty.
– Perły Długowieczności! Prawda… – przyznała Oksa. – Ale wiesz, nie boję się go. Gdyby nie zaszantażował mnie podle, grożąc tatusiowi i Tym-Którzy-Uszli, mogłabym bez trudu stawić mu czoło. I jego synom też.
– Ani przez chwilę w to nie wątpię, moja Duszko. Ale nawet jeżeli potrafisz mu się przeciwstawić, miej się przed nim na baczności. Przede wszystkim jednak miej się na baczności przed Ortonem. Stał się jeszcze gorszy niż ojciec.
Oksa milczała przez chwilę, zmarszczywszy czoło, po czym wypaliła:
– Myślisz, że któregoś dnia wydostanę się z Edefii?
Złocisty cień wyraźnie stracił blask. Pytaniu temu towarzyszył najpierw obraz śmiertelnie rannej Malorane, a potem Baby ginącej na wydmach. Zgodnie z Sekretem-Którego-Się-Nie-Wyjawia Portal otwierał się kosztem życia Najłaskawszej. Ale skoro Sekret został obrócony w nicość czy będzie tak zawsze? Czy Najłaskawsze musiały się poświęcać, żeby otworzyć przejście do Ze-Wnętrza? Nasuwało się też inne pytanie, straszliwsze i znacznie bardziej dręczące: czy Oksa i Ci-Którzy-Uszli ujrzą jeszcze Odepchniętych, tych, których tak bardzo kochają i którzy nie zdołali wejść do Edefii? Oddychając ciężko, Oksa czekała na odpowiedź Dragomiry. Wkrótce zrozumiała, że babcia nic nie powie. Westchnęła i uniosła głowę.
– Co mam zrobić, Baba?
– Chodź…
Oksa dała się pociągnąć na środek przestronnego pomieszczenia.
– Daj mi wisiorek, który powierzyły ci Corpusleoxy – poprosiła Dragomira.
Oksa przeciągnęła dziwny klejnot przez głowę i wyjęła granokoplujkę, żeby wydobyć z niej reticulatę. Wyposażona w meduzowatą lupę, przyjrzała się z bliska zawieszce, po czym wyciągnęła ją do babci: miniaturową Ziemię smagały huragany, a morza pożerały wybrzeże jak wygłodniały olbrzym. Kulka wibrowała w jej dłoni. Ziemia zadrżała od środka: świat kurczył się konwulsyjnie, ogarnięty nowymi cierpieniami.
– To naprawdę Ziemia? – spytała Oksa.
– To, co widzisz, jest oczywiście tylko jej wyobrażeniem, ale całkowicie zgodnym z rzeczywistością – odpowiedziała Dragomira.
Oksa spojrzała z niepokojem na Anglię i załamała się. Trupioblada, nerwowo wyciągnęła wisiorek do Dragomiry.
– Mamusia i Gus są w niebezpieczeństwie, Baba – powiedziała szeptem. – Musimy szybko działać!
Oksa zobaczyła, że kula unosi się przed nią i wędruje na wysokość jej oczu. Przedmiot zaczął rosnąć, aż osiągnął średnicę prawie czterech metrów. Obracał się wokół własnej osi, ukazując skorupę ziemską strasznie okaleczoną kataklizmami, które spadły na nią w ciągu ostatnich tygodni.
– To potworne! – wykrzyknęła Młoda Najłaskawsza, zatrwożona ogromem widocznych w powiększeniu zniszczeń.
Kiedy kula wykonała pełny obrót, morza i lądy ukazały się od podszewki i przed Oksą objawiła się cała struktura Ziemi. Najeżone nierównościami podmorskie głębiny nie kryły już żadnych tajemnic. Zdumiona Oksa patrzyła jak płyty tektoniczne poruszają się mniej lub bardziej energicznie, a w głębi wulkanów przelewa się gorąca lawa.
– O! Rów Mariański! – wykrzyknęła dziewczynka ze wzrokiem utkwionym w gigantycznym pęknięciu na dnie Pacyfiku.
Potem pokazały się trzewia Ziemi, zwarte, a jednak przejrzyste, aż po same jądro. Nagle kula zmalała o połowę. Ukazał się cały wszechświat, poczynając od ogromnego Jupitera, aż po maleńki Pluton. W końcu swe miejsce zajęło cesarskie Słońce i wszystkie planety zaczęły wirować wokół niego w doskonałej zgranej choreografii. Oksa odszukała wzrokiem złocisty cień babci.
– To cudowne, Baba…
Miękki powiew omiótł jej włosy. Oksa chciała go złapać, ale na próżno. Jej czoło zmarszczyło się, a oczy zamgliły nieutulonym smutkiem. Jęknęła, usta jej zadrżały. Poczuła natychmiast, że Dragomira ściska ją i unosi jej podbródek: nie może poddać się przygnębieniu. Przesunęła więc dłonią po twarzy i zbliżyła się do Układu Słonecznego, wiosłując łagodnie rękami i nogami i skupiając uwagę na ruchu planet wokół Słońca.
Planety krążyły, poruszając się po torze tyleż zawiłym, co doskonałym. Silniejszy od innych promień wystrzelił nagle z rozpalonej gwiazdy. Oksa zaczekała, aż Ziemia dokończy obrót i spostrzegła, że promień rozszerza się stożkowato i oświetla mały wycinek pustyni Gobi.
– To Edefia, prawda, Baba? Tutaj jesteśmy?
– Tak… – odpowiedział cień. – Zobacz, co nas czeka.
Świetlisty promień powędrował niczym laser pod powierzchnię Ziemi i zagłębił się w jej wnętrznościach, aż dotarł do jądra. Jądra, które – Oksa była tego pewna – pulsowało.
– Zawsze mi się wydawało, że środek Ziemi jest nieruchomy! – wyjąkała. – O ile dobrze pamiętam z lekcji, to chyba jest z żelaza, no nie?
– Nie zapominaj, że wszystko to, co tworzy nasz świat, żyje – poprawiła ją Dragomira. – Słuchaj, wnusiu…
Oksa nadstawiła ucha i wkrótce usłyszała słabe i nieregularne uderzenia, tak jakby biło chore serce.
– Niech zgadnę, Baba… Czy musimy naprawić jądro Ziemi? Jak mechanicy? Albo jak chirurdzy?
Dragomira milczała przez chwilę. Potem oświadczyła głosem pełnym wzruszenia:
– Powiedziałabym raczej, że musimy uleczyć i uratować serce dwóch światów, moja Duszko. Jak Najłaskawsze.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz