Przygotowałam się do seansu z Liz. Jeśli chodzi o scenografię, ta scena nigdy by się nie znalazła w moim filmie. Żadnych migoczących świec, które rzucałyby na ściany ruchome cienie, żadnych zmurszałych czaszek ułożonych w rytualny krąg, żadnych pucharów z czerwonym winem, w którym widzowie domyślaliby się krwi.
Czy doświadczony nekromanta korzysta ze świeczek i kadzideł? Z tej odrobiny, której dowiedziałam się już o świecie paranormalnym, wynikało, że jest troszkę prawdy w tym, co pokazują filmy. Możliwe, że dawno, dawno temu ludzie dużo wiedzieli o nekromantach, wiedźmach i wilkołakach, a opowieści, które dotrwały do naszych czasów, bazują na tych starych prawdach.
Moja metoda – jeśli zasługuje na miano metody coś, co zastosowałam raptem dwa razy – opierała się na próbach i błędach oraz kilku poradach wymruczanych przez Dereka. Derek, który w wieku szesnastu lat rozczytywał się w akademickich podręcznikach matematyki, bardzo cenił sobie fakty. Jeśli czegoś nie wiedział na pewno, wolał nie otwierać ust. Jednak pod moim naciskiem bąknął, iż słyszał, że nekromanci przyzywają duchy albo nad grobem, albo korzystając z jakiejś rzeczy, która należała do zmarłego.
Z kurtką Liz w rękach usiadłam więc ze skrzyżowanymi nogami na dywanie, przywołałam obraz Liz i usiłowałam sobie wyobrazić, jak ją wydobywam z otchłani. Na początek nie wysilałam się za bardzo. Poprzednim razem, kiedy użyłam wszystkich sił, by wywołać duchy, wciągnęłam dwa w ich nieżywe ciała. Tym razem nie miałam w pobliżu grobu, ale nie mogłam wykluczyć, że gdzieś niedaleko są jakieś zwłoki. Na razie więc swoją moc trzymałam na niskim poziomie, stopniowo dopiero ją wzmacniając, aż wreszcie...
- Co się do... ? Coś ty za jedna?
Otworzyłam oczy. Przede mną stał ciemnowłosy chłopak mniej więcej w moim wieku; miał posturę, minę i arogancką pozę rasowego quarterbacka. To nie przypadek, że w takim miejscu jak to pojawił się duch nastolatka. Przypomniało mi się imię chłopaka, który też był w Lyle House, którego jednak zabrali przed moim przyjazdem, rzekomo do psychiatryka, tak jak Liz.
- Brady? – spróbowałam.
- Tak. Ale nie znam ciebie. Ani tego miejsca.
Okręcił się na pięcie, omiótł wzrokiem pokój, następnie potarł się po karku. W ostatniej chwili ugryzłam się w język i nie spytałam, czy wszystko jest OK. Bo przecież nie było. Nie żył. Jak Liz. Przełknęłam ślinę.
- Co się z tobą stało? – powiedziałam łagodnie.
Podskoczył jakby przestraszony moim głosem.
- Ktoś tu jeszcze jest? – spytałam w nadziei, że wyczuł Liz gdzieś, gdzie ja nie mogłam jej dostrzec.
- Wydawało mi się, że słyszę... – Przyjrzał mi się ze zmarszczonymi brwiami. – To ty mnie tu ściągnęłaś?
- Ja... Nie chciałam, ale skoro już jesteś, czy mógłbyś mi powiedzieć...
Nie dał mi dokończyć.
- Nie. Nic ci nie powiem. O czymkolwiek chcesz mówić, mnie to nie interesuje.
Odwrócił wzrok, najwyraźniej nie chcąc, by cokolwiek go dotyczyło. Kiedy zaczął się rozmywać, w pierwszym odruchu chciałam dać mu odejść, zostawić go w spokoju, ale potem pomyślałam o Rae, Simonie i Dereku. Jeśli nie dostanę odpowiedzi na kilka pytań, wszyscy możemy dołączyć do Brady'ego w zaświatach.- Nazywam się Chloe – powiedziałam szybko. – Jestem przyjaciółką Rae, tej z Lyle House.
Znalazłam się tam po tym, jak ciebie... – Był coraz bledszy. – Zaczekaj! M-mogę tego dowieść. Tam w Lyle House chciałeś się pobić z Derekiem, ale Simon cie odrzucił, chociaż nawet nie tknął cię palcem. Użył magii.
- Magii?
- Rzuca taki czar, który zmiata ludzi z drogi. Jest czarownikiem. Wszyscy pacjenci z Lyle House...
Znowu mi przerwał.
- Wiedziałem, wiedziałem. – Lekko zaklął pod nosem, znowu się materializując. – Nic tylko mi wciskali tę swoją diagnozę, a chociaż powtarzałem im, co sobie mogą z nią zrobić, niczego dowieść nie mogłem.
- Powiedziałeś pielęgniarkom, jak to było z Simonem?
- Pielęgniarkom? – Prychnął pogardliwie. – Przecież one robią tam za goryli. Chciałem rozmawiać z prawdziwym szefem, z Davidoffem. Powiedzieli, że muszę się z nim spotkać w innym miejscu, i zawieźli mnie do czegoś, co wyglądało jak magazyn. – Opisałam mu, jak budynek wygląda z zewnątrz. Kiwnął głową. – Właśnie. Wprowadzili mnie do środka, a potem...
- Przez moment przypomniał sobie. – Potem przyszła taka blondynka i powiedziała, że jest lekarką. Zaraz, jak ona się nazywała... Bellows? Fellows.
Ciotka Lauren. Serce obijało mi się o żebra.
- Więc ta doktor Fellows...
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz