Fragment książki

13 minut czytania

UPADEK

Klęska. – Król Fynn smętnie patrzył w puchar.

Skara ogarnęła wzrokiem pustą salę. Trudno było zaprzeczyć. Poprzedniego lata żądni krwi wojownicy niemal poderwali dach przechwałkami, pieśniami o chwale i obietnicami, że zwyciężą hałastrę Najwyższego Króla.

Tyle że, jak to często bywa, okazali się mocni w gębie, ale nie na polu walki. Po kilku niechlubnych i bezczynnych miesiącach zaczęli chyłkiem umykać, aż w końcu została zaledwie garstka nieszczęśników, którzy zebrali się teraz wokół wielkiego paleniska. Ogień syczał i przygasał, podobnie jak fortuna Throvenlandu. Dawniej kolumnową salę zwaną Lasem wypełniał tłum wojów, teraz roiły się tu jedynie cienie. I rozczarowania.

Klęska. Przegrali, choć nie doszło do ani jednej bitwy.

Matka Kyre jak zwykle patrzyła na to inaczej.

– Zawarliśmy porozumienie, najjaśniejszy panie – sprostowała, bez przekonania skubiąc mięso, jak stara klacz belę siana.

– Porozumienie? – Skara z furią dźgnęła nietknięte jedzenie. – Mój ojciec zginął, broniąc twierdzy Baila, a teraz ty bez walki oddałaś klucz do niej Babce Wexen. Pozwoliłaś armii Najwyższego Króla przeprawić się przez nasze ziemie. Według ciebie to nie klęska?

Matka Kyre spojrzała na Skarę ze spokojem, który zawsze irytował dziewczynę.

– Twój martwy dziad pod świeżo usypanym kurhanem, kobiety z Yaletoftu opłakujące śmierć synów, ta sala zamieniona w popiół, a ty, księżniczko, w niewolniczej obręczy przykuta do tronu Najwyższego Króla. Tak według mnie wyglądałaby klęska. Dlatego mówię o porozumieniu.

Odarty z dumy król Fynn wyglądał jak pozbawiony masztu żagiel. Skara dotąd uważała, że dziad jest niepokonany jak sam Ojciec Ziemi. Nie mogła znieść jego widoku w takim stanie. A może nie mogła się pogodzić z tym, jak dziecinna była jej wiara w niego.

Fynn wychylił trunek do dna, beknął i cisnął pozłacany puchar sługom, aby ponownie go napełnili.

– A ty co powiesz, Siny Jennerze?

– W towarzystwie królów staram się mówić jak najmniej.

Siny Jenner był przewrotnym starym wygą, bardziej korsarzem niż kupcem. Ogorzała twarz o grubo ciosanych rysach przypominała ciemne i popękane oblicze wiekowej figury dziobowej. Gdyby decyzja należała do Skary, nigdy nie przyjęłaby kogoś takiego w swoim porcie, a co dopiero przy stole.

Matka Kyre jak zwykle patrzyła na sprawy inaczej.

– Kapitan jest jak król, tyle że włada okrętem, a nie królestwem. Twoje doświadczenie może się przydać księżniczce Skarze.

Co za zniewaga.

– Miałabym brać lekcje polityki od pirata – burknęła dziewczyna pod nosem. – I to od takiego, który nie może się pochwalić sukcesami.

– Nie mamrocz, proszę. Ile godzin poświęciłam na uczenie cię, jak powinna przemawiać księżniczka? Przyszła królowa. – Matka Kyre wysunęła podbródek. Echo jej głosu odbiło się od stropu, choć mówiła bez wysiłku. – Jeśli uważasz, że twoje opinie warte są wysłuchania, wygłaszaj je z dumą, aby dotarły w każdy zakamarek komnaty. Wypełnij salę swoimi nadziejami i pragnieniami. Natchnij nimi obecnych! Jeżeli natomiast wstydzisz się swoich myśli, lepiej zachowaj milczenie. Uśmiech nic nie kosztuje. Mów dalej, Jennerze.

– Hm… – Siny Jenner przesunął palcami po nielicznych siwych kosmykach, które jeszcze trzymały się opalonej skóry na jego głowie. Najwyraźniej nie wiedziały, czym jest grzebień. – Babka Wexen zdołała stłumić bunt na Nizinach.

– Zapewne zrobił to za nią ten pies, Yilling, który nie czci żadnego boga prócz Śmierci. – Dziad Skary złapał za puchar, zanim niewolnik skończył go napełniać, i trunek rozlał się po stole. – Podobno wzdłuż całej drogi do Skeken rozstawił szubienice z wisielcami.

– Najwyższy Król patrzy teraz na północ – powiedział Siny Jenner. – Chce zmusić Uthila i Grom-gil-Gorma do posłuchu, a Throvenland…

– Jest po drodze – dokończyła Matka Kyre. – Nie garb się, Skaro, księżniczce nie wypada.

Skara gniewnie zmarszczyła brwi, ale ramiona podsunęła nieco w górę oparcia krzesła, aby jej postawa bardziej przypominała sztywną, napinającą kark i potwornie nienaturalną pozycję, jaką aprobowała minister. „Siedź tak, jakbyś miała przystawiony nóż do gardła”, powtarzała często Matka Kyre. „Rola księżniczki nie polega na szukaniu wygód”.

– Jestem człowiekiem, który przywykł do wolności, i nie pałam miłością do Babki Wexen, jej Jednobóstwa, podatków ani zasad. – Siny Jenner żałośnie potarł krzywą szczękę. – Lecz gdy Matka Wód smaga morze sztormem, kapitan robi to, co musi, aby ocalić jak najwięcej. Wolność nie ma żadnej wartości dla trupa. A duma jest warta niewiele nawet dla żywego.

– Mądre słowa. – Matka Kyre pogroziła Skarze palcem. – Pokonani mogą następnego dnia odnieść zwycięstwo. Martwi nie zwyciężą już nigdy.

– Czasem trudno odróżnić mądrość od tchórzostwa – burknęła Skara.

Minister zacisnęła zęby.

– Przysięgam, że uczyłam cię lepszych manier. Nie godzi się obrażać gości. O szlachetności człowieka nie świadczy szacunek, jaki okazują mu wysoko urodzeni, lecz poważanie, jakim darzy on osoby niższego stanu. Słowa są jak oręż. Trzeba się nimi posługiwać z należytą ostrożnością.

Jenner machnięciem ręki dał do zrozumienia, że nie czuje się urażony.

– Księżniczka Skara ma rację. Znałem wielu odważniejszych ode mnie. – Uśmiechnął się ze smutkiem, odsłaniając rząd krzywych zębów z licznymi lukami. – I widziałem, jak jeden po drugim trafiają do piachu.

– Odwaga i długie życie rzadko idą w parze – oznajmił król, ponownie opróżniając puchar.

– Podobnie jak królowie i piwo – wtrąciła Skara.

– Tylko ono mi zostało, wnuczko. Moi wojownicy zrejterowali. Sojusznicy mnie opuścili. Przy pięknej pogodzie złożyli przysięgi, które rosły mocne w blasku Matki Słońca, lecz gdy zebrały się chmury, szybko zwiędły.

Nikt nie robił z tego tajemnicy. Każdego dnia Skara niecierpliwie wyglądała okrętów Żelaznego Króla Uthila, władcy Gettlandu, i wojowników, których miał tu przywieść słynny Grom-gil-Gorm, władca Vansterlandu. Na drzewach liście wystrzeliły z pąków, potem długo rzucały na ziemię plamiaste cienie, aż w końcu zbrązowiały i opadły. Nikt się nie zjawił.

– Lojalność jest cechą powszechną u psów, lecz rzadką u ludzi – zauważyła Matka Kyre. – Plan, który opiera się na lojalności, jest gorszy niż żaden.

– Co więc nam zostaje? – spytała Skara. – Plan, który opiera się na tchórzostwie?

Jakże staro wyglądał jej dziad, kiedy spojrzał na nią zmętniałym wzrokiem i poczuła od niego zapach piwa. Stary i zmęczony.

– Nigdy nie brakowało ci odwagi, Skaro. Masz jej więcej ode mnie. Nikt nie wątpi, że w twoich żyłach płynie krew Baila.

– W twoich także, królu! Nieraz powtarzałeś, że wojnę jedynie w połowie można zwyciężyć orężem. Druga połowa rozgrywa się tu. – Skara przycisnęła palec do skroni tak mocno, że poczuła ból.

– Zawsze byłaś zmyślna, Skaro. Zmyślniejsza niż ja. Bogów mam za świadków, że potrafisz namówić ptaki, aby sfrunęły z nieba, kiedy ci na tym zależy. Rozegraj więc tę połowę wojny. Daj dowód niezwykłej przebiegłości. Powiedz, jak przepędzić armię Najwyższego Króla i ocalić nasze ziemie i lud przed mieczem Yillinga. Jak uniknąć hańby, jaką jest zgoda na warunki Babki Wexen?

Skara spojrzała pod nogi na pokrytą słomą podłogę. Jej twarz płonęła.

– Chciałabym, ale nie potrafię. – Miała dopiero siedemnaście zim i nawet krew Baila nie mogła jej pomóc. Do głowy nie przychodziły jej żadne bohaterskie rozwiązania. – Tak mi przykro, dziadku.

– Mnie również, moje dziecko. – Król Fynn ponownie opadł na oparcie i kazał dolać sobie piwa. – Mnie również.


– Skaro.

Czyjś głos wyrwał ją z niespokojnych snów prosto w ciemność. W nikłym blasku migoczącej świecy twarz Matki Kyre wyglądała jak oblicze ducha.

– Skaro, wstawaj.

Zaspana, niezdarnie zsunęła z siebie przykrycie ze skór. Z zewnątrz dobiegały dziwne odgłosy. Krzyki i śmiechy.

Przetarła oczy.

– Co się dzieje?

– Musisz iść z Sinym Jennerem.

Dopiero teraz dostrzegła kupca, którego sylwetka majaczyła w drzwiach jej sypialni. Czarna postać, sterczące kosmyki włosów i wzrok wlepiony w podłogę.

– Jak to?

Matka Kyre pociągnęła ją za rękę.

– Musicie natychmiast stąd iść.

Skara zawsze się buntowała. Teraz też zamierzała się sprzeciwić, ale zobaczyła minę minister i bez słowa wypełniła polecenie. Nigdy wcześniej nie widziała, aby Matka Kyre się bała.

Hałasy dobiegające z zewnątrz już nie przypominały śmiechu. Bardziej płacz. Groźne krzyki.

– Co się dzieje? – zdołała wychrypieć.

– Popełniłam straszny błąd. – Matka Kyre strzeliła wzrokiem w stronę drzwi, a potem znowu spojrzała na podopieczną. – Zaufałam Babce Wexen. – Zdjęła złotą bransoletę z ramienia Skary. Tę samą, którą Bail Budowniczy wkładał, gdy ruszał do boju. W blasku płomienia świecy rubin zalśnił czarno niczym świeżo przelana krew. – To dla ciebie. – Wyciągnęła klejnot do Sinego Jennera. – Jeśli przysięgniesz, że Skara bezpieczna dotrze do Thorlby.

Na twarzy korsarza malowało się skrępowanie, gdy brał bransoletę.

– Przysięgam. Na słońce i księżyc.

Matka Kyre boleśnie ścisnęła dłonie Skary.

– Cokolwiek się stanie, musisz przeżyć. To teraz twój obowiązek. Musisz przeżyć i odzyskać tron. Walczyć w obronie Throvenlandu. Bronić swojego ludu… gdy zabraknie innych.

Strach tak mocno ścisnął gardło Skary, że głos ledwie się przez nie przeciskał.

– Walczyć? Ale…

– Uczyłam cię jak. Próbowałam. Twoim orężem są słowa. – Minister otarła łzy z twarzy podopiecznej. Skara dopiero teraz poczuła, że płacze. – Twój dziad się nie mylił. Jesteś odważna i mądra. A teraz musisz być także silna. Twoje dzieciństwo się skończyło. Zawsze pamiętaj, że w twoich żyłach płynie krew Baila. Idźcie już.

Skara boso ruszyła przez ciemność w ślad za Sinym Jennerem, dygocząc w nocnej koszuli. Nauki Matki Kyre tak głęboko zapadły jej w pamięć, że choć bała się o swoje życie, nie mogła przestać myśleć, że jest nieodpowiednio ubrana. Blask płomieni wpadał do środka przez wąskie okna i rzucał ostre cienie na zasłaną słomą podłogę. Usłyszała krzyki przerażenia. Szczekanie psa gwałtownie umilkło. Rozległ się łomot, jak gdyby gdzieś niedaleko ścinano drzewo.

Jak gdyby topory rąbały bramę.

Zakradli się do gościnnej komnaty. Przed kilkoma miesiącami wojownicy spali w niej jeden przy drugim. Teraz leżał tu jedynie wytarty koc Sinego Jennera.

– Co się dzieje? – wyszeptała Skara. Jej głos zabrzmiał tak piskliwie, że z trudem go rozpoznała.

– Yilling i jego kompani przybyli wyrównać rachunki w imieniu Babki Wexen. Yaletoft stoi w ogniu. Przykro mi, księżniczko.

Skara drgnęła, gdy założył jej coś na szyję. Obrożę ze skręconego srebrnego drutu. Taką samą, jaką nosiła dziewczyna z plemienia Inglingów, która co rano upinała jej włosy. Cienki łańcuch szczęknął cicho.

– Jestem niewolnicą? – spytała szeptem, gdy Jenner oplótł drugi koniec łańcucha wokół swojego przegubu.

– Musi tak wyglądać.

Skara drgnęła, gdy z zewnątrz dobiegł potworny huk i szczęk metalu. Jenner przycisnął ją do ściany i zdmuchnął świecę. Wtopili się w ciemność. Zobaczyła, że dobył nóż. Ojciec Księżyc odbił się w ostrzu.

Wycie rozległo się tuż za drzwiami, przeciągłe i potworne. Bardziej przypominało ryk zwierząt niż ludzki głos. Skara zacisnęła powieki, poczuła pod nimi piekące łzy i zaczęła się modlić. Jąkając się, mamrotała bezsensowne prośby. Do wszystkich bogów i do żadnego.

Nietrudno o odwagę, gdy Ostatnie Wrota majaczą w oddali i na ich progu stoją inni. Skara pierwszy raz poczuła chłodny oddech Śmierci na karku. Miała wrażenie, że zmroził całą jej odwagę. Z taką swobodą i beztroską mówiła poprzedniego wieczoru o tchórzostwie. Dopiero teraz pojęła, czym ono jest.

Jeszcze jeden przeciągły wrzask, a po nim cisza, która wydawała się gorsza niż wcześniejsze hałasy. Poczuła lekkie pociągnięcie i nieświeży oddech Jennera na policzku.

– Musimy ruszać.

– Boję się – wyszeptała.

– Ja również. Ale jeśli odważnie wyjdziemy im naprzeciw, być może uda nam się wywinąć gładką mową. Bo jak znajdą nas ukrytych…

„Staw czoło lękom, jeśli chcesz je pokonać”, często mawiał jej dziadek. „Kryj się przed nimi, a one pokonają ciebie”.

Drzwi zatrzeszczały, gdy Jenner je uchylił, i Skara niechętnie ruszyła za nim. Kolana drżały jej tak bardzo, że niemal uderzały jedno o drugie.

Bosa stopa poślizgnęła się na czymś mokrym. Obok drzwi siedział trup. Wokół niego słoma poczerniała od krwi.

Borid, tak miał na imię. Był wojownikiem ojca Skary. Sadzał ją sobie na ramionach, kiedy była mała, żeby mogła dosięgnąć brzoskwiń w sadzie pod murami twierdzy Baila.

Piekące oczy mimowolnie skierowały się w stronę głosów. Przemknęły nad połamanymi drzewcami broni i rozłupanymi tarczami. Nad trupami skulonymi albo rozciągniętymi na podłodze między rzeźbionymi filarami, od których salę jej dziada zwano Lasem.

Wokół migotliwych płomieni paleniska majaczyły sylwetki. Bohaterowie pieśni. Ich kolczugi, ostrza i koło-monety lśniły barwami ognia. Długie cienie sięgały aż ku niej.

Pośrodku stała Matka Kyre, a obok niej dziad Skary w pospiesznie wciągniętej, źle dopasowanej kolczudze i z rozczochranymi siwymi włosami. Smukły wojownik, o miękkich rysach twarzy beztroskiej jak u dziecka, uśmiechał się obojętnie do dwojga jeńców. Otaczał go krąg wolnej przestrzeni, której naruszyć nie śmieli nawet pozostali zabójcy.

Yilling Wspaniały. Ten, który nie czcił żadnego boga prócz Śmierci.

Echo jego słów rozchodziło się po wielkiej sali.

– Liczyłem, że będę miał okazję osobiście złożyć wyrazy uszanowania księżniczce Skarze.

– Wybrała się z wizytą do swojej kuzynki, królowej Laithlin – powiedziała Matka Kyre. Głos, który codziennie spokojnie pouczał, poprawiał i upominał Skarę, teraz drżał nieznajomą nutą strachu. – Tam jej nie dopadniesz.

– Och, nawet tam dotrzemy – oznajmił olbrzymi wojownik z karkiem grubym jak u byka.

– I to już niedługo, Matko Kyre – dorzucił inny, z długą włócznią i zawieszonym u pasa rogiem.

– Król Uthil przybędzie nam z pomocą – stwierdziła minister. – Spali wasze okręty i potopi was w morzu.

– Jakże zdoła to zrobić, skoro moja flota jest bezpieczna za mocnymi łańcuchami w porcie twierdzy Baila? – zdziwił się Yilling. – Tymi, do których sama dałaś nam klucz.

– Grom-gil-Gorm też się zjawi. – Głos Kyre był teraz ledwie szeptem.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Yilling delikatnie odgarnął jej włosy za ramiona. – Ale dla ciebie będzie już za późno. – Dobył miecza, który zamiast głowicy miał wielki diament uwięziony w złotych szponach. Gładka jak lustro stal błysnęła w mroku. Skara przez dłuższą chwilę miała przed oczami białą smugę.

– Śmierć czeka wszystkich. – Król Fynn wciągnął nosem powietrze i dumnie się wyprostował. Wyglądał teraz niemal tak jak za dawnych lat. Rozejrzał się po sali i między kolumnami dostrzegł Skarę. Miała wrażenie, że leciutko się uśmiechnął. Potem osunął się na kolana. – Dziś zabijesz króla – oznajmił.

– Królowie czy wieśniacy. Przed obliczem Śmierci wszyscy jesteśmy równi.

Yilling dźgnął dziada Skary nad obojczykiem. Głownia błyskawicznie weszła w ciało aż po rękojeść i tak samo szybko się cofnęła, szybka i śmiercionośna niczym błyskawica. Król Fynn zdołał dobyć z siebie jedynie suchy skrzek, zanim padł twarzą w palenisko. Zginął w mgnieniu oka. Skara stała jak skamieniała. Nie była w stanie zaczerpnąć tchu. Nie była w stanie myśleć.

Matka Kyre spojrzała na zamordowanego króla.

– Babka Wexen dała mi słowo – wyjąkała.

Kap, kap, krew skapywała ze sztychu miecza Yillinga.

– Słowa wiążą jedynie słabych.

Obrócił się wokół własnej osi z wdziękiem tancerza. Lśniąca stal rozpruła cienie. Bluznęła ciemna krew i głowa Matki Kyre potoczyła się po podłodze, a jej ciało upadło, jak gdyby nie podtrzymywał go szkielet.

Skara zdusiła jęk. To musiał być jakiś senny koszmar. Majaki wywołane gorączką. Miała ochotę się położyć. Jej powieki zadrżały, a mięśnie zwiotczały, ale Siny Jenner boleśnie mocno zacisnął dłoń wokół jej ramienia.

– Jesteś niewolnicą – wysyczał, potrząsając nią sztywno. – Masz milczeć. Rozumiesz? Milczeć.

Próbowała zapanować nad jękliwym oddechem, gdy usłyszała zbliżające się ciche kroki. Gdzieś w oddali ktoś zaczął wyć i nie milkł.

– Proszę, proszę – rozległ się aksamitny głos Yillinga. – Ci dwoje są tu chyba obcy.

– Nie, panie. Zwą mnie Sinym Jennerem. – Skara nie miała pojęcia, jak mógł mówić tak przyjaźnie i spokojnie. Gdyby ona otworzyła teraz usta, dobyłby się z nich jedynie mokry szloch. – Jestem kupcem z licencją Najwyższego Króla. Niedawno przemierzyłem szlak Boskiej Rzeki. Płynęliśmy do Skeken, ale sztorm zepchnął nas z kursu.

– Król Fynn uważał cię zapewne za wielkiego przyjaciela, skoro ugościł cię w swojej siedzibie.

– Mądry kupiec jest przyjacielem wszystkich, panie.

– Pocisz się, Siny Jennerze.

– Bo budzisz we mnie straszny lęk.

– Rzeczywiście jesteś mądry.

Obca dłoń delikatnie dotknęła podbródka Skary i uniosła jej głowę. Spojrzała w oblicze człowieka, który chwilę wcześniej zamordował dwoje najbliższych jej ludzi. Jego obojętny uśmiech znaczyły cętki ich krwi. Był tak blisko, że mogła policzyć blade piegi na jego nosie.

Yilling wydął pełne wargi i gwizdnął przeciągle.

– I handlujesz przednim towarem. – Przesunął dłonią po jej włosach, owinął pasmo wokół swoich długich palców i odsunął je z twarzy dziewczyny. Opuszka jego kciuka otarła się delikatnie o jej policzek.

Musisz żyć. Musisz odzyskać tron. Zdusiła strach. Zdławiła nienawiść. Nadała twarzy obojętny wyraz. Oblicze niewolnicy, które nie zdradza żadnych uczuć.

– Może mi ją sprzedasz, kupcze? – spytał Yilling. – Zapłacę ci na przykład twoim życiem.

– Bardzo chętnie, panie – usłyszała odpowiedź Sinego Jennera. Wiedziała, że Matka Kyre postąpiła nierozważnie, ufając temu człowiekowi. Zaczerpnęła tchu, aby go przekląć, lecz jego sękate palce mocniej wpiły się w jej ramię. – Lecz to niemożliwe.

– Wiem z doświadczenia, a jest ono spore i wyjątkowo krwawe… – Yilling podniósł czerwony miecz i dotknął nim policzka, tak jak dziecko, które przytula ulubioną lalkę. Diamentowa głowica błysnęła ogniem iskier czerwieni, oranżu i żółci. – …że jedno ostrze potrafi przeciąć sznur wielu „niemożliwości”.

Grdyka na szczeciniastej szyi Jennera drgnęła, gdy przełknął ślinę.

– Nie mogę jej sprzedać. Nie należy do mnie. Jest darem księcia Varoslafa z Kalyivu dla Najwyższego Króla.

– Ach tak. – Yilling powoli opuścił miecz, zostawiając długą czerwoną smugę na swoim policzku. – Słyszałem, że Varoslaf jest władcą, którego mądry człowiek się lęka.

– Nie słynie z poczucia humoru i wielkoduszności, to prawda.

– W miarę jak rośnie potęga władcy, jego wielkoduszność się kurczy. – Yilling zmarszczył brwi, przyglądając się szlakowi czerwonych śladów, które zostawił między filarami. Między trupami. – Najwyższy Król jest pod tym względem podobny. Nieroztropna byłaby kradzież daru.

– Przez całą drogę z Kalyivu powstrzymuje mnie właśnie ta myśl – przyznał Jenner.

Yilling pstryknął palcami tak głośno, jakby strzelił z bata, a oczy zalśniły mu młodzieńczym entuzjazmem.

– Mam pomysł! Niech zadecyduje rzut monetą. Jeśli wypadnie rewers, zabierzesz tę ślicznotkę do Skeken, żeby myła nogi Najwyższemu Królowi. Jeśli awers, zabiję cię i znajdę dla niej lepsze zajęcie. – Plasnął Jennera w ramię. – Co ty na to, mój nowy przyjacielu?

– Podejrzewam, że Babce Wexen się to nie spodoba.

– Jej nic się nie podoba. – Yilling uśmiechnął się szeroko. Na gładkiej skórze wokół jego oczu pojawiły się przyjazne zmarszczki. – Jestem skłonny ugiąć się przed wolą jednej jedynej pani. Nie Babki Wexen, nie Matki Wód ani nawet nie Matki Wojny. – Podrzucił monetę wysoko, niemal pod strop Lasu. Złoto błysnęło. – Tylko Śmierci.

Pochwycił krążek.

– Król czy wieśniak, wysoko czy nisko urodzony, silny czy słaby, mądry czy głupi. Śmierć czeka każdego. – Otworzył dłoń, pośrodku której lśniła moneta.

– He. – Siny Jenner spojrzał na nią, wysoko unosząc brwi. – Na mnie jeszcze trochę poczeka.


W pośpiechu przemykali wśród ruin Yaletoftu. Płonące źdźbła słomy unosił gorący wiatr. Noc wrzała kipielą krzyków, błagań i jęków. Skara szła ze spuszczonym wzrokiem, jak na niewolnicę przystało. Już nikt jej nie pouczał, żeby się nie garbiła. Strach topniał, wypierany przez poczucie winy.

Wskoczyli na pokład łodzi Jennera i natychmiast odbili od kei. Załoga mamrotała modlitwy do Ojca Pokoju, dziękując mu, że uniknęli rzezi. Wiosła trzeszczały w miarowym rytmie. Powoli minęli cumujące w porcie okręty i wreszcie wypłynęli na pełne morze. Skara skuliła się między ładunkami. Poczucie winy powoli rozpływało się w żalu, kiedy patrzyła, jak płomienie trawią przepiękną siedzibę króla Fynna, a wraz z nią jej dawne życie księżniczki. Pięknie rzeźbiony wiązar jeszcze przez jakiś czas odznaczał się czernią na tle ognia, a potem runął, sypiąc wkoło wirującymi iskrami.

Ogień, który trawił wszystko, co dotychczas znała, stopniowo malał, aż w końcu Yaletoft stał się niewielką plamką pożogi na mrocznym horyzoncie. Żagiel załopotał, gdy Jenner nakazał zawrócić na północ, w stronę Gettlandu. Skara długo patrzyła za rufę, w przeszłość. Łzy powoli wysychały na jej policzkach, a żal tężał w zimne i twarde żelazo gniewu.

– Jeszcze zobaczę wolny Throvenland – wyszeptała, zaciskając pięści. – Każę odbudować siedzibę mojego dziada, a na trupie Yillinga Wspaniałego będą ucztować wrony.

– Na razie skupmy się na tym, żeby zachować cię przy życiu, księżniczko. – Jenner zdjął z jej szyi obręcz niewolnicy, a potem otulił peleryną jej drżące ramiona.

Spojrzała na niego, ostrożnie rozcierając ślady, które zostawił na jej skórze srebrny drut.

– Źle cię oceniłam, Siny Jennerze.

– Twoja ocena na pewno jest trafna. Dopuszczałem się o wiele gorszych rzeczy, niż sobie wyobrażasz.

– Dlaczego więc ryzykowałeś życie, żeby mnie ocalić?

Przez chwilę się zastanawiał, drapiąc się po brodzie, a w końcu wzruszył ramionami.

– Bo wczorajszego dnia nie da się odmienić. Tylko jutro. – Wcisnął coś w jej dłoń. Rubin w bransolecie Baila zalśnił w blasku księżyca. – To chyba należy do ciebie.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...