„Pół wojny” jest trzecią, ostatnią już częścią spod znaku „Morza Drzazg”. Joe Abercrombie, znany raczej z książek dla dojrzałego czytelnika, popełnił trylogię „young adult”. Zapotrzebowanie na ten typ powieści jest ogromne, natomiast ich poziom często pozostawia sporo do życzenia, wiele jest pisanych na jedno kopyto, bez jakiejkolwiek oryginalności. Jak sprawdził się renomowany autor przy pisaniu poprzednich tomów, możecie sprawdzić w moich recenzjach, teraz zaś zapraszam na podsumowanie.
Rzeczywistość odmalowana jest w ponurych barwach. Najwyższy Król i Babka Wexen bez skrupułów likwidują przeciwników. Jedynymi ludźmi, zdolnymi się im przeciwstawić, są Grom-gil-Gorm i Uthil, władcy państw od lat pogrążonych we wzajemnych niesnaskach. Niełatwy sojusz potrzebuje pieczęci, czegoś lub kogoś, kto będzie tonował zapędy i rozdmuchane ambicje monarchów. Czy cudem ocalona księżniczka zdoła podźwignąć wielkie brzemię? Nie wolno także zapomnieć o mętnych i tajemniczych planach ojca Yarviego, wciąż knującego pod osłoną cieni.
Na scenę wkracza nowa osoba, królowa Skara. Autor w każdej części w roli głównego bohatera umieszcza kogoś innego, co pozwala zachować świeżość serii. Skara zaś jest pierwszą protagonistką, która w ogóle nie przypadła mi do gustu. Jej historia niebezpiecznie zmierza w stronę schematu. Z zagubionej, nieprzygotowanej dziewczynki stopniowo zmienia się w pewną siebie, mądrą władczynię, oczywiście z wiernymi doradcami przy boku. Rozumiem, że konwencja pozwala od czasu do czasu przymknąć oko na zdrowy rozsądek i poczucie realizmu (mieliśmy z tym do czynienia także w częściach poprzednich), aczkolwiek Yarvi i Zadra Bathu byli tysiąc razy bardziej przekonujący, nie odbici od powielacza.
Nie można też szukać tanich usprawiedliwień, ponieważ Abercrombie wyraźnie pokazał, iż potrafi tworzyć ciekawe, niepospolite charaktery. Za przykład niechaj posłuży uczeń ministra, Koll, chłopak tak prawdziwy, że zapewne każdy z nas kilku takich Kollów zna. I każdy przed podobnymi co on dylematami albo już stawał, albo będzie musiał stanąć.
Na pewno na plus zapisuję miłosne wątki, dość powszechne w całej trylogii. Tutaj także ich nie brakuje, a co więcej, relacja między na przykład Kollem i Rinną jest dojrzała, pogmatwana, niełatwa. Świetna odmiana, świetny pomysł, dający do myślenia i pokazujący, iż nie wszystko zawsze układa się idyllicznie i po naszej myśli, ale pomimo tego warto walczyć. Walczyć, chociaż czasem sprawa wygląda na z góry przegraną.
Powieść czyta się bardzo szybko. Ma nieskomplikowany język, wciąga, akcję podzielono na krótkie rozdzialiki i osadzono w przeróżnych miejscach, dzięki czemu nie będziemy narzekać na nudę. Fabuła to oczywiście kontynuacja historii, rozpoczętej w poprzednich częściach. Jeżeli komuś przypadły do gustu „Pół króla” i „Pół świata” z co najmniej równą przyjemnością przeczyta ostatni tom.
Srogo rozczarowałem się epizodem, w którym ojciec Yarvi wraz z kompanią wyruszają do ruin elfów. Największa tajemnica uniwersum została potraktowana strasznie po macoszemu, poświęcono jej ledwie kilkanaście stron. Nawet działanie zagadkowych przedmiotów nie zostało szczegółowo wyjaśnione, a o jakiejś genezie, opowieści – co, jak, gdzie i dlaczego – nie mamy nawet co marzyć. Wszystko pozostawiono w sferze przypuszczeń i domysłów. W mojej opinii to kompletnie nietrafiony pomysł.
Podsumowując – niezmiernie żałuję, że „Pół króla” nie ukazało się na rynku wcześniej, gdy miałem lat piętnaście/szesnaście. Prawdopodobnie wtedy nie zwracałbym żadnej uwagi na nieliczne mankamenty i w pełni chłonął opowieść. To jedna z najlepszych serii dla młodzieży, jaką miałem przyjemność czytać i mam nadzieję, iż zajmie zasłużone miejsce na półkach, zarówno prywatnych, jak i bibliotecznych. Gorąco polecam.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz