Czasem pisarze fantastyki budują swoje światy na solidnych, przemyślanych podstawach. Obmyślają skomplikowane, ale też wiarygodne intrygi, rysują kompleksowe mapy, siedzą nosem w źródłach historycznych – i nasza racjonalna część bawi się przednio, gdy klocki fabularne układają się w spójną całość. Ale czasem chodzi o coś innego. O sam obraz namalowany w głowie, o wrażenia, puszczenie wodzy fantazji, nawet kosztem spójnego i sensownego świata. Książką tego rodzaju są "Podziemia Veniss" Jeffa VanderMeera i, co najważniejsze, jest to lektura tego w pełni świadoma.
Tytułowe Veniss jest prawdziwym miastem końca czasów. Wszystko w nim już było i wszystko zdążyło się wpasować w panoramę, tworząc strukturę niczym z wysypiska – ze lśniącymi nowinami na powierzchni i warstwami przeżytych technologii wewnątrz. Odcięte od świata kolejną z wojen, wpół dzikie, zdaje się żyć jedynie siłą historycznego rozpędu. Jeden z głównych bohaterów powtarza co jakiś czas: „Miasto jest wyraziste, miasto jest imitacją, wyciętym z tektury szablonem pomalowanym jaskrawymi farbami” i trudno się z nim nie zgodzić. Śmiało nakreślone, wyjęte jak z koszmaru miasto – jak można się domyślić po tytule – jest ciągle obecnym bohaterem. Ucieleśnieniem Veniss jest zaś Quinn, schowany przed wzrokiem mieszkańców bioinżynieryjny demiurg, zalewający jego poziomy armią stworzeń, „uczłowieczonych” surykatek i innych mutantów, służących jako niewolnicy oraz tania siła robocza.
Właśnie takiej surykatki pożąda Nicolas, marny artysta „żywej sztuki” oraz nieudacznik. Aby zrealizować swój cel, najmuje się jako pracownik u Quinna. Znika jednak bez wieści, a jego tropem podąża bliźniaczka Nicolasa, w końcu sama stając się celem poszukiwań trzeciego bohatera, dawnego pracownika Quinna. Historia jest nieskomplikowana i pozbawiona wielu wątków pobocznych, ale po lekturze odnosi się wrażenie, że VanderMeer świadomie trzyma swoją fabułę na wodzy. O tyle jest, o ile pozwala na bliższe przyjrzenie się psychice bohaterów, ich motywacjom, obserwacjom i przemyśleniom, a jednocześnie jest jej na tyle mało, by nie krępowała surrealistycznej wizji świata. Oba te elementy składowe poznajemy nie tylko z trzech punktów widzenia, ale także za pomocą trzech różnych stylów narracji, z których szczególnie pierwsze dwa świeżo się czyta i które umiejętnie budują klimat niezwykłości, klimat sennego koszmaru.
Na tym polu VanderMeer wyraźnie się nie ogranicza, puszczając wodze swojej plastycznej wyobraźni. Jako czytelnicy nie mamy pojęcia, jakie kolejne, pokręcone miejsce znajdziemy na następnych stronach, z jakim dziwacznym pomysłem zderzy nas za chwilę autor. Wielki, opleciony żyłami, katedralny szpital? Proszę bardzo. Bohater wędrujący z odciętą głową za pazuchą? Nie ma sprawy. Jeżeli ktoś teraz ma skojarzenia z obrazami Hieronima Boscha czy specyficznym stylem z "Planescape: Torment", skojarzenia ma trafne. Pod tym względem "Podziemia Veniss" to nie tyle uczta wyobraźni, ile orgia.
To może być oczywiście tak zaletą, jak i wadą książki, szczególnie w przypadku, gdy zakończenie, jak tutaj, pozostawia uczucie zawodu (w perspektywie do tych wszystkich niesamowitości, przez które do tego momentu przeszliśmy) czy w momentach, gdy skupia się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów, ujętych zbyt górnolotnie, czasem niezręcznie napisanych, przez to całość może brzmieć infantylnie (jak zwykle w takich przypadkach, nie wiem, czy nie szukać winy u tłumacza). W kwestiach stylu, w moim odczuciu VanderMeer trafiał tu i chybiał, niektóre zdania zostają w pamięci, inne utykają na manowcach przepoetyzowanego stylu.
Przy obecnych cenach książek, za wadę może być uznana długość samej powieści – niecałe 200 stron – z drugiej strony, zbyt długi romans z dziwnościami Veniss mógłby szybko zmęczyć nawet fanów i zniweczyć cały efekt; dla mnie było w sam raz. Dla rozczarowanych zakończeniem powieści i tych, którym mało wyobraźni autora, wydawca, MAG, dołączył do Podziemi notatki VanderMeera, jak i jego nowelę "Wojna Balzaka" – nieco chaotyczną, ale i głęboko niepokojącą historię z tego samego uniwersum.
Koniec końców, czy polecam "Podziemia Veniss"? Prostej odpowiedzi nie mam, bo ta powieść, podobnie jak hybrydy na jej kartach, to czasem intrygująca, czasem groteskowa, czasem kiczowata mieszanka różnych elementów. Jeśli szukasz czegoś poza „zwyczajną” fantastyką, oczko w górę; jeśli preferujesz solidne historie w prawdopodobnych światach, oczko w dół.
Komentarze
Jednakże nowela, którą mimochodem dorzucono na koniec, jest moim zdaniem dużo ciekawsza niż sama książka. "Wojna Balzaka" dostarcza naprawdę wiele frajdy - bohaterowie są prawdziwi i czuć bijący od nich ładunek często sprzecznych emocji. Ponadto historia jest ciekawa i nie obserwujemy dziwnych przestojów, jak w "Podziemiach Veniss".
Ciężko mi jednoznacznie ocenić książkę, bo wspominając ją mam dobre wrażenia i kilka ciekawych przemyśleń, jednak jeszcze nie zatarło mi się do końca męczenie z niektórymi fragmentami. Cóż, postawię 6/10 i również nie sądzę, abym wrócił do lektury, jednakże uważam, iż warto zainteresować się nią chociaż jednokrotnie.
Dodaj komentarz