Fragment książki

16 minut czytania

Prolog

25 września 2404

TC/USNA CVS „Ameryka”
Wejście w przestrzeń
Pas Kuipera, układ Eta Boötis
32 lata świetlne od Słońca
Godzina 3.10 TFT

Niebiosa otworzyły się wśród burzy umęczonych fotonów, gdy lotniskowiec gwiezdny „Ameryka” wyszedł w otwartą przestrzeń.

Okręt był... ogromny, największy pojazd zbudowany kiedykolwiek przez rodzaj ludzki. Miał kształt monstrualnego grzyba o trzonie długości kilometra i półsferycznym kapeluszu, pełniącym rolę zarówno masy reakcyjnej, jak i osłony przed promieniowaniem. Jego bliźniacze, obracające się w przeciwnych kierunkach pierścienie powoli chowały się w cień. Rój sond i pojazdów rozpoznawczych opuszczających kanały startowe sprawiał wrażenie ławicy płotek kręcących się przy cielsku wieloryba.

Wokół, z wymuszonej przez metaprzestrzeń izolacji, wynurzały się pozostałe okręty Grupy Bojowej „Ameryka”. Niektóre z nich zdążyły już wyhamować do podświetlnej, inne pojawiały się na pełnej prędkości, naprowadzane światłem odbitym od sensorów „Ameryki”. Część maszyn należących do grupy oddaliła się na pięć jednostek astronomicznych1 (JA) od lotniskowca i nie była w stanie nawiązać łączności z jego siecią komunikacyjną przez dalsze czterdzieści minut.

Chropowata przednia tarcza okrętu wychwyciła słaby błysk szczególnie jasnej gwiazdy, słońca układu odległego o około siedemdziesiąt jeden JA. Dane, które napływały obecnie do czujników „Ameryki”, pochodziły sprzed dziewięciu i pół godziny.

Wewnątrz elektronicznego kokona bojowego centrum informacyjnego okrętu dowódca grupy bojowej, podłączony do sieci, przewijał na wyświetlaczu napływające informacje.

GWIAZDA: ETA BOÖTIS
WSPÓŁRZĘDNE: RA: 13h 54m 41.09s; Dec: +18° 23’ 52.5”; D 11.349p
INNE NAZWY: MUFRID, MUPHRID, MUPHRIDE, SAAK, BOÖTIS 8 (FLAMSTEED)
TYP: GO IV
MASA: 1,6 SŁOŃCA
PROMIEŃ: 2,7 SŁOŃCA
JASNOŚĆ: 9
TEMPERATURA POWIERZCHNI: ~6100°K
WIEK: 2,7 MILIARDA LAT
WIELKOŚĆ GWIAZDOWA POZORNA: 2,69; ABSOLUTNA: 2,38
ODLEGŁOŚĆ OD SŁOŃCA: 37 LŚ
STATUS: BIAŁY KARZEŁ
ORBITA GŁÓWNA: 1,4 JA
OKRES: 494 D
SYSTEM PLANETARNY: 14 PLANET, WLICZAJĄC 9 CIAŁ TYPU JOWISZOWEGO I PÓŁJOWISZOWEGO, 5 PLANET TYPU ZIEMSKIEGO, PLUS 35 PLANET KARŁOWATYCH I 183 ZNANE SATELITY, PLUS LICZNE PLANETOIDY I CIAŁA KOMETARNE

Kontradmirała drugiego stopnia2 Alexandra Koeniga szczególnie interesowały dane dotyczące jednego ze światów krążących wokół odległej, zabarwionej na złoto gwiazdy: Eta Boötis IV, noszącego oficjalną nazwę: Al-Haris al-Sama, nieoficjalną – Haris, a potocznie we flocie nazywanego: „I Ten But”3.

– Boże – powiedział oficer, patrząc na dane – co za bałagan.

Sztuczna inteligencja okrętu nie odpowiedziała, dawno temu nauczywszy się, że oznaki ludzkiego zdziwienia bądź dezaprobaty zwykle nie wymagają reakcji.

Eta Boötis IV pod względem panujących warunków ani trochę nie przypominała Ziemi. Posiadała za to trującą, wilgotną atmosferę. Ktoś nazwał tę planetę wilgotną Wenus.

Nikt nie miał pojęcia, co Arabowie widzieli w tej planecie, gdy zakładali tu stację badawczą.

Gdy sieć komputerowa „Ameryki” zbudowała model cyfrowy, jasne stało się, że nieprzyjacielska flota już była na miejscu, orbitując wokół planety – a w zasadzie to, że dziewięć godzin wcześniej promieniowanie elektromagnetyczne rozpoczęło podróż. Jednak z dużym prawdopodobieństwem można było założyć, że flota nadal pozostawała w tym samym miejscu. Czułe sensory lotniskowca wykrywały ślady impulsu elektromagnetycznego – swoistego „odciska palca” wybuchu nuklearnego – nawet z odległości siedemdziesięciu JA.

– Wszystkie jednostki, dotarliśmy do obiektu Czerwony Mike – powiedział dowódca floty. – Wystrzelić myśliwce pierwszego rzutu.

„Ameryka” była lotniskowcem dalekiego zasięgu.

Teraz miała to udowodnić.

Rozdział pierwszy

25 września 2404

VFA‐44 „Dragonfires”
Układ Eta Boötis
Godzina 3.11 TFT

Porucznik Marynarki4 Trevor Gray spoglądał na cyfry malejące od dziesięciu do zera, podczas gdy komputer pokładowy starhawka odliczał czas do wystrzelenia. Oficer utrzymywany był przez mikrograwitację głęboko w kadłubie lotniskowca, ale bardzo szybko miało to ulec zmianie.

– Trzy – oznajmił miły kobiecy głos – dwie... jedna... Start!

Przyspieszenie wcisnęło go w piankę siedzenia, potworna łapa ścisnęła klatkę piersiową i płuca, czyniąc oddychanie prawie niemożliwym. Przy siedmiu g obraz świata dookoła zgasł...

...a potem rozbłysnął ponownie, gdy tylko ustały sensacje związane z wagą. Przebycie dwustumetrowego kanału startowego zajęło starhawkowi dwie i trzydzieści dziewięć setnych sekundy. Gdy pojazd znalazł się w przestrzeni, zaczął oddalać się od „Ameryki” z prędkością stu sześćdziesięciu siedmiu metrów na sekundę.

– Niebieski Omega Siedem, czysto – zameldował Trevor.

– Omega Osiem, czysto – jak echo powtórzył natychmiast kobiecy głos. Katie Tucker, jego skrzydłowa, wystrzelona w tym samym momencie z bliźniaczego kanału startowego, znajdowała się gdzieś na sterburcie myśliwca Graya.

Porucznik wrzucił na wyświetlacz widok wsteczny i zobaczył szybko malejący dysk tarczy ochronnej lotniskowca. W ciągu kilku sekund zmieniła się ona w błyszczący punkt, niemożliwy do odróżnienia wśród gwiazd. Wśród zimnych i odległych ciał niebieskich pozostałe myśliwce VFA-44, a nawet okręt flagowy floty Konfederacji wydawały się zagubione w czarnej pustce.

– Pełny obraz frontalny.

Panorama z kokpitu SG-92 Starhawk była oczywiście całkowicie cyfrową iluzją. Na polecenie pilota obraz z tyłu znikł z szerokoekranowego wyświetlacza i zastąpiony został przez widok innych gwiazd. Jedna z nich, dokładnie na wprost, błyszczała szczególnie jasno – to lokalne słońce, znajdujące się jednak zbyt daleko, aby można było zobaczyć sam dysk.

Na lewo i nieco niżej inna czerwono-złota gwiazda świeciła intensywnie. Dwa razy silniej niż Wenus widziana z Ziemi. Gray wiedział z odprawy, że to Arktur, odległy jedynie o trzy lata świetlne.

Arktur nie był jego problemem. Już nie.

I jeszcze nie.

– Obraz – polecił. – Okręty eskadry.

Błyskając na zielono, romboidalne ikony pojawiły się w górnej, dolnej oraz lewej części wyświetlacza. Każda z nich uzupełniona była ciągiem alfanumerycznym podającym numer okrętu i sygnał wywoławczy pilota. Gray poczuł się odrobinę mniej samotny. Osiem pozostałych starhawków wokół niego tworzyło krąg o średnicy dziesięciu kilometrów. Po kilku minutach pojawiły się kolejne trzy myśliwce, zajmując miejsce w eskadrze.

Formacja była gotowa.

– OK, dzieciaki – powiedziała komandor5 Marissa Allyn w sieci dowodzenia. Była dowódcą VFA-44 i szefem pilotów podczas tej operacji. – Konfiguracja do wielkich przyspieszeń.

Wszystkie starhawki opuściły kanały startowe w standardowej konfiguracji. Wyglądały jak dwudziestometrowe czarne igły, które w środkowej części swych gładkich jak lustro kadłubów posiadały wybrzuszenie mieszczące kabinę pilota i urządzenia nawigacyjne. Na komendę Graya jego myśliwiec grawitacyjny rozpoczął zmianę kształtu. Złożone nanolaminaty, z których zbudowany był kadłub, zaczęły się przemieszczać, gromadząc wokół centralnego wybrzuszenia. Po chwili myśliwiec miał kształt zbliżony do jaja z mocno wydłużoną częścią ogonową. Pękata bańka skierowana była w stronę odległego, połyskującego na złoto Eta Boötis.

– Dowódca Niebieskich Omega, tu Omega Siedem – zameldował Trevor. – Włączony tryb plemnika. Gotów do przyspieszenia.

Piloci myśliwców grawitacyjnych twierdzili, że ich pojazdy w trybie przystosowanym do ogromnych przeciążeń wyglądają jak wielkie plemniki. Okręt miał obecnie tylko pięć metrów szerokości i siedem długości, nie licząc cienkiego ogona, lecz nadal ważył dwadzieścia dwie tony.

– „Ameryka”, BCI, tu Niebieski Omega Jeden, uderzenie Alfa – zgłosiła Allyn. – Zakończona pierwsza faza lotu. Wszyscy Niebiescy opuścili okręt macierzysty i utworzyli formację. Gotowi do przyspieszenia.

– Przyjąłem, Niebieski Omega Jeden – odpowiedział głos z bojowego centrum informacyjnego. – Kontrola pierwszej fazy lotu potwierdza przekazanie prowadzenia formacji do BCI. Macie pozwolenie na przyspieszenie grawitacyjne.

– Potwierdzam eskadrę gotową do skoku – powiedziała Allyn. – Nie zapomnijcie o nas na „Ameryce”!

– Bez obaw, Niebieski Omega. Cały czas będziemy wam siedzieć na tyłkach.

Gray wiedział, że nie było to do końca prawdą. Zgodnie z planem operacyjnym grupa bojowa miała podążać za nimi, ale upłynie pełnych osiemnaście godzin, zanim dotrze do planety.

Do tego czasu eskadra zdana jest tylko na siebie.

– Grupa uderzeniowa Niebieski Omega, tu Omega Jeden. – powiedziała Allyn w wewnętrznej sieci dowodzenia. – Uruchomić połączenie taktyczne.

Gray skupił myśli i w odpowiedzi poczuł lekki ucisk na lewej dłoni. Dwanaście myśliwców zostało połączonych promieniami lasera. Ich komputery pokładowe tworzyły teraz jeden elektroniczny organizm.

– Ustawić przyspieszenie grawitacyjne na pięćdziesiąt kilo – kontynuowała komandor. – Za trzy... dwie... jedną... TERAZ!

Przed starhawkiem Graya otworzyła się pustka przyspieszenia grawitacyjnego.

Spadał.

W rzeczywistości pojazd nabierał prędkości z przyspieszeniem równym pięćdziesięciu tysiącom g, poruszając się po wyimaginowanej krzywej wyznaczonej przez komputer. Ponieważ wszystkie siły działały tak samo na każdy atom starhawka, jak i porucznika Graya, ten ostatni nie został wprasowany w ścianę pojazdu. W zasadzie nie czuł nic prócz całkiem przyjemnych wrażeń towarzyszących zerowej grawitacji.

W czasie pierwszych dziesięciu sekund po rozpoczęciu przyspieszania na pozór nie było żadnych oznak tego, że jego prędkość z każdą sekundą rośnie o pół miliona metrów na sekundę. Gwiazdy pozostały na swoich miejscach, niewzruszone.

Za minutę formacja poruszać się będzie z prędkością trzech tysięcy kilometrów na sekundę, czyli jedną setną prędkości światła.

Za dziesięć minut osiągną prędkość c.

Dla myśliwca uderzeniowego prędkość jest najważniejsza.

BCI, TC/USNA CVS „Ameryka”
Pas Kuipera, układ Eta Boötis
Godzina 3.12 TFT

Admirał Alexander Koenig obserwował powoli rozrastającą się zieloną sferę, przedstawiającą przestrzeń bitwy. Obraz obejmował obecnie cztery minuty świetlne i wciąż rósł. Zameldowała się około połowa okrętów należących do Grupy Bojowej „Ameryka”. Pozostałe były w pobliżu, ale na tyle rozproszone po nawigacji w metaprzestrzeni, że ich meldunki nie dotarły jeszcze do okrętu flagowego.

Bojowe centrum informacyjne „Ameryki”, zlokalizowane tuż za mostkiem, pomimo dużych rozmiarów sprawiało wrażenie przeładowanego i ciasnego. Przystosowane było do funkcjonowania w mikrograwitacji. Stanowiska pracy personelu BCI pozwalały na połączenie z systemami okrętu i innymi stacjami roboczymi. Nad każdym stanowiskiem wznosiła się półsferyczna kopuła panoramicznego wyświetlacza, na którym pokazywany był obraz nieba zbierany przez czujniki umieszczone w gigantycznym „kapeluszu” okrętu. Wyświetlacz przestrzeni lokalnej znajdował się na podwyższeniu na środku centrum, tuż pod stacją Koeniga. Ruchami dłoni wewnątrz unoszącej się przed nim błyszczącej konsoli dowódca mógł powiększać dowolny fragment sfery i obracać go.

Grupę bojową tworzyło dwadzieścia siedem jednostek. W jej skład wchodziły pancerniki, ciężkie krążowniki, cztery niszczyciele, pół tuzina fregat, mała flotylla okrętów zaopatrzenia i remontowych oraz osiem przydzielonych okrętów desantowych, wszystkie puste. Do chwili obecnej tylko dziewięć okrętów połączonych było w sieć.

O! Dobrze. Ciężki krążownik „Kinkaid” znajdował się już w polu widzenia, w odległości dwóch minut świetlnych. Możliwości ogniowe „Kinka” mogły okazać się bardzo potrzebne, gdyby ta operacja przerodziła się w całą bitwę między flotami... a Koenig był pewien, że tak się stanie. Niszczyciele „Kauffman” i „Puller” dołączyły do sieci komunikacyjnej. Ich obecność będzie niezbędna, jeśli – nie jeśli, lecz gdy – Turusch va Sh’daar zauważą grupę bojową i wyślą jej na spotkanie swoje ciężkie myśliwce.

Jak na razie, w sieci było więc jedenaście jednostek.

Cień wysokiej, szczupłej sylwetki prześlizgnął się przez salę i zatrzymał przy obrazie Eta Boötis. John Quintanilla, polityczny doradca grupy bojowej, oparł się o fotel admirała.

– Nie powinniśmy przypadkiem przyspieszać? – zapytał cywil.

– Nie, dopóki reszta grupy nie połączy się z nami – odpowiedział Koenig.

– Pana rozkazy z Komisji Wojskowej Senatu – powiedział Quintanilla, zniżając głos – nakazują dotrzeć do sił Gormana w jak najkrótszym czasie. Czas jest decydujący! Generał nie utrzyma się długo.

– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panie Quintanilla.

– Te myśliwce, które pan wysłał, nie mają wielkich szans przeciw flocie Turuschów. Pana rozkazy...

– Moje rozkazy, panie Quintanilla – przerwał mu Koenig – zakładają utrzymywanie grupy w nienaruszonym stanie... Na ile pozwoli na to sytuacja bojowa.

Koenig poruszył dłońmi, nakazując komputerowi wygenerowanie obrazu planety odległej o dziewięć i pół roku świetlnego.

– Nie pomożemy generałowi Gormanowi, jeśli będziemy tracić po kilka okrętów na raz.

– Ale...

– Tego właśnie możemy się spodziewać, panie Quintanilla – Koenig ponownie przerwał cywilowi.

Kula na środku BCI powiększyła się gwałtownie, ukazując gęstą sieć czerwonych punktów, skupionych przy jednej półsferze. Każdemu z nich towarzyszył ciąg znaków obrazujących masę, wektor i prawdopodobną nazwę.

– Do chwili obecnej udało nam się zidentyfikować pięćdziesiąt pięć okrętów bojowych. Z całą pewnością z drugiej strony planety jest ich więcej. W tym starciu będziemy mieli do czynienia ze znacznie przeważającymi siłami przeciwnika. Z tego właśnie powodu nie mam zamiaru dodatkowo dzielić mojej floty!

Większość okrętów wroga orbitowała dookoła, ale kilka znajdujących nieco dalej hamowało, odwracając wektory ciągu. Turuschowie ewidentnie gromadzili siły.

– Pan oczywiście wie, co jest najlepsze – twarz Quintanilli nie wyrażała żadnych emocji – przynajmniej z militarnego punktu widzenia. Moim zadaniem jest jedynie przypominanie panu... o politycznych skutkach pańskich decyzji. W ocenie Senatu generał Gorman jest niezwykle ważną postacią. Senatorowie chcą, aby powrócił cały i zdrowy.

Koenig ściągnął twarz. Nie znosił polityków, a jeszcze bardziej nie znosił, gdy politycy bawili się dzielnymi ludźmi.

– A tak... A Marines Gormana?

– Oczywiście, im więcej Marines uda się zabrać, tym lepiej.

– Rozumiem. A Mufridzi?

Quintanilla spojrzał uważnie.

– Oczywiście, każdy kolonista, dla którego znajdzie się miejsce, może być zabrany, szczególnie ci, którzy posiadają wiedzę o możliwościach Turuschów. Ale przypominam, że pana priorytetem jest ewakuacja generała Gormana.

– Znam swoje rozkazy – lodowatym głosem odpowiedział Koenig. – A teraz, jeśli zechce mi pan wybaczyć...

Poruszył dłońmi w przestrzeni kontrolnej swej stacji roboczej i elektroniczny obraz Eta Boötis IV ponownie zniknął, zastąpiony przez mapę przestrzeni bezpośrednio otaczającej „Amerykę”. Na wyświetlaczu pojawiło się więcej symboli oznaczających okręty bojowe, w tym ikony „Ticonderogi” i „Spirit of Confederation”. Pierwszy z okrętów był ciężkim krążownikiem, drugi ogromnym okrętem liniowym, którego potężne działa kinetyczne zdolne były zdematerializować całą planetę.

Niestety, siły Konfederacji nie mogły zniszczyć planety, nie zabijając przy tym pięciu tysięcy Marines z Pierwszej Jednostki Ekspedycyjnej i kolonistów, których mieli chronić.

Quintanilla postał jeszcze chwilę przy fotelu Koeniga, a następnie odwrócił się i opuścił BCI.

Poniżej stacji roboczej admirała mieściła się część BCI zwana kanałem orkiestry lub po prostu kanałem. Dwanaście stacji roboczych znajdujących się w kanale zajmowanych było przez oficerów pełniących wachty na „Ameryce”. Komandor porucznik Jenis Olmstead, główny oficer uzbrojenia, pochwyciła wzrok Koeniga i uniosła brwi.

– Od kiedy mikromenadżment stał się standardem w Marynarce, panie admirale?

– Zajmij się swoim armatami, uzbrojeniec! – odpowiedział elektroniczny awatar dowódcy „Ameryki”, kapitana marynarki6 Randolpha Buchanana. Fizycznie przebywał na mostku, ale holograficzna projekcja jego postaci znajdowała się tuż obok Koeniga.

– Tak jest, panie kapitanie, przepraszam.

– Wiesz, że miała rację – powiedział admirał do Buchanana, ale użył wyświetlacza, a nie głosu. Publicznie nie powinien krytykować sposobu, w jaki kapitan dowodzi załogą. – To nie Sh’daarowie nas pokonają. Ani ich sojusznicy. Zrobią to przeklęci politycy Konfederacji.

Kątem oka admirał zauważył, jak Buchanan spoważniał, czytając informację.

– Zgadzam się, panie admirale – słowa pojawiły się na ekranie chwilę później. – Muszę panu powiedzieć, że wcale mi się to nie podoba.

– Wiem – odpisał Koenig – ale musimy grać według reguł, które nam narzucono.

Wyglądało na to, że Buchanan waha się. Następnie awatar spojrzał na Koeniga.

– Jak, do diabła, mamy walczyć z galaktycznym imperium, panie admirale? – zapytał na głos.

Cholera. Buchanan powinien był zachować prywatność rozmowy, nadal wymieniając informacje tekstowe. Spojrzawszy w dół, do kanału, Koenig widział, że Olmstead, Ferris i pozostali oficerowie uważnie obserwują ekrany swoich stacji roboczych, ale na pewno nasłuchują. Treść tej rozmowy obiegnie „Amerykę” przed końcem następnej zmiany.

– Nie wierzę w „imperia galaktyczne” – powiedział Koenig. – Cały ten pomysł jest idiotyczny, biorąc pod uwagę rozmiary Galaktyki.

– No cóż, wydaje się, że Sh’daarowie wierzą w ten pomysł, panie admirale – powiedział obraz Buchanana – i bardzo wątpię, czy ma znaczenie to, czy zgadzają się w tej materii z panem, czy nie.

– Kiedy Sh’daarowie się pokażą – odpowiedział ostrożnie Koenig – jeśli się pokażą, zaczniemy przejmować się galaktycznym imperium. A teraz naszym problemem są Turuschowie.


Upłynęło dziewięćdziesiąt dwa lata od momentu, w którym rasa ludzka nawiązała pierwszy kontakt z Sh’daar, a dokładniej z Aglestch va Sh’daar, jedną z ogromnej liczby cywilizacji technicznych nazywających siebie nieco melodramatycznie Galaktycznym Imperium Sh’daar. Wkrótce potem Aglestch – przez niektórych ludzi wciąż nazywani Czaszowcami, pomimo że jasna, gorąca gwiazda klasy F0 mogła nie być ich macierzystym słońcem – wyjaśnili, że służą „Galaktycznym Władcom” – Sh’daarom.

Pięćdziesiąt pięć lat później delegacja Aglestch przywiozła w swych mackach wiadomość dla Ziemian, napisaną po angielsku, hiszpańsku, rosyjsku i w lingua galactica, pochodzącą rzekomo od samych Sh’daarów.

Twierdzili w niej, że są władcami wszystkich cywilizacji w Galaktyce. Po ponad pięciu dekadach pokojowej wymiany handlowej pomiędzy Konfederacją a Kolektywem Aglestch nagle pojawili się Sh’daarowie i „zasugerowali”, lekko tylko maskując groźbę, by Konfederacja Terrańska poddała się ich władzy.

Do czasu, dopóki to nie nastąpi, miały ustać wszelkie kontakty z przedstawicielami Aglestch.

Problem polegał na tym, że w ciągu pięćdziesięciu pięciu lat handel objął światy Aglestch i położone w pobliżu systemy gwiezdne skolonizowane przez ludzi. StarTek i Galactic Dynamic, korporacje handlowe, które brały w nim udział, nie miały zamiaru tracić lukratywnych kontraktów na wytwory sztuki i techniki Aglestch. W celu ochrony ludzkich szlaków handlowych w regionie została wysłana grupa zadaniowa Terrańskiej Marynarki Wojennej. W tym samym czasie Korpus Dyplomatyczny Konfederacji próbował nakłonić Kolektyw Aglestch do utrzymania handlu z pominięciem nadzoru Sh’daarów.

Rezultatem była katastrofalna bitwa o Beta Picto w roku 2368, która w oczach ludzkości pozostawiła wrażenie wyciągnięcia dłoni na zgodę tylko po to, by wycofać się z zakrwawionym kikutem.

Wojna ciągnęła się od trzydziestu sześciu lat... przynosząc kilka małych zwycięstw i wiele poważnych porażek. Głównymi przeciwnikami rasy ludzkiej byli Turusch va Sh’daar, inna rasa należąca do Sh’daar, która po raz pierwszy pojawiła się na scenie trzydzieści lat przed bitwą o Rasalhague. Pierwsza wojna gwiezdna, jak nazywały ją agencje informacyjne, nie przebiegała pomyślnie.

Młody system planetarny Beta Picto oddalony był zaledwie sześćdziesiąt trzy lata świetlne od Słońca. Był to najdalszy zakątek, do którego dotarli ludzie. W porównaniu do galaktycznej ekspansji Sh’daar odległość ta wydawała się mikroskopijnym kroczkiem. Rasalhague znajdowała się jeszcze bliżej macierzystego Układu Słonecznego – czterdzieści siedem lat świetlnych.

A Eta Boötis położony był tylko trzydzieści siedem lat świetlnych od Słońca. Wróg zbliżał się nieustępliwie i bezlitośnie.

W 2367 roku Konfederacja Terrańska liczyła dwieście czternaście kolonii gwiezdnych oraz około tysiąca placówek badawczych i handlowych położonych na planetach znajdujących się w przestrzeni o długości około stu i głębokości osiemdziesięciu lat świetlnych. Znajdowało się tam prawie osiem tysięcy systemów słonecznych, na większości których nigdy nawet nie stanęła ludzka stopa. Po mniej niż czterech dekadach wojny terytorium Konfederacji zmniejszyło się o jedną czwartą.

Ludzkość nadal nie wiedziała prawie nic o Sh’daarach, nigdy nawet ich nie widziano, ale podczas krótkich kontaktów z Aglestch ci ostatni twierdzili, że panowie obecni są na kilkuset miliardach układów gwiezdnych. Jakkolwiek by tego nie nazywać, Galaktyczne Imperium, biorąc pod uwagę źródła zaopatrzenia, stanowiło zagrożenie niemożliwe do pokonania.

Poczucie beznadziejności walki Konfederacji z potęgą mającą tak przytłaczającą przewagę bardzo silnie wpłynęło na ludzką kulturę i politykę. Pojawiły się głębokie podziały spowodowane powszechną depresją i trudnym do zwalczenia upadkiem morale.

Jednym z symptomów tego upadku był narastający mikromenadżment narzucany przez Centralne Dowództwo Konfederacji, znajdujące się na Ziemi. Na każdym okręcie wojennym znajdował się co najmniej jeden doradca polityczny z ramienia Senatu, taki jak Quintanilla, którego zadaniem było pilnowanie, żeby rozkazy wypływające od polityków dokładnie wypełniano.

Takie podejście jeszcze bardziej obniżyło morale w siłach zbrojnych.

I dlatego właśnie Koenigowi nie podobało się to, że dowódca okrętu flagowego wyraża pesymizm w obecności załogi.

– Będziemy wiedzieć więcej, kiedy uratujemy Gormana i jego ludzi – dodał admirał po dłuższej pauzie, kładąc nacisk na słowie „kiedy”, w odróżnieniu od poprzednio użytego „jeśli”. – Prawdopodobnie Marines udało się złapać kilku oficerów Tush. Jeśli to prawda, to po raz pierwszy od początku wojny będziemy mieli szansę poznać nieco psychologię wroga.

W wojskowym slangu „Tush” albo „Tushie” oznaczało Turuscha. Określeń było dużo więcej, niektóre bardzo wulgarne. Kilku członków załogi podniosło wzrok, słysząc admirała używającego tak potocznego języka.

– Aye, aye, panie admirale – odpowiedział Buchanan.

– Tak więc jedziemy według planu – dodał Koenig pewnym głosem. – Wpadamy, kopiemy śmieciom zadki i wyciągamy naszych. A potem wracamy na Ziemię i pokazujemy przeklętym politykom, że Galaktycznych można pokonać.

Starszy oficer uśmiechnął się do awatara Buchanana. Podejrzewał, że kapitan po to odezwał się na głos, aby sprowokować go do powiedzenia czegoś inspirującego. Tania sztuczka, ale skuteczna. Załoga denerwowała się, wiedziała, po co leci na „Buta”. Obraz pewnego siebie admirała, nawet jeśli był tylko iluzją, miał zbawienny wpływ na nastroje.

Na wyświetlaczu pojawiły się ikony kolejnych okrętów: niszczyciela „Andreyev”, fregat „Doyle”, „Milton” i „Wyecoff” oraz okrętu desantowego „Bristol”.

Niedługo będą gotowi do przyspieszenia.

VFA‐44 „Dragonfires”
Układ Eta Boötis
Godzina 4.21 TFT

Porucznik Gray sprawdził odczyty czasu. Oba. Czas mierzony względem pokładu „Ameryki” zgodnie z przewidywaniami płynął z zawrotną prędkością. Trzynaście razy szybciej niż czas mierzony w myśliwcu.

W konfiguracji do wielkich przyspieszeń projektory kwantowo-grawitacyjne SG-92 Starhawk wytwarzały przed okrągłym nosem myśliwca osobliwość grawitacyjną czasoprzestrzeni, która poruszała się tuż przed nim, ciągnąc go jak gdyby za sobą.

W przeciągu dziesięciu minut okręt zbliżył się do prędkości światła. Przez następną godzinę jego prędkość wynosiła dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem tysięcznych c... tyle że ten sam czas, odczuwany względnie na pokładzie myśliwca, wynosił dokładnie cztery minuty, trzydzieści osiem i sześć dziesiątych sekundy.

Inaczej rzecz ujmując, każda minuta, którą Trevor Gray odczuwał na pokładzie swojego maleńkiego, szczelnie zamkniętego wszechświata, równała się trzynastu minutom upływającym poza nim. Od chwili wystrzelenia z lotniskowca eskadra Niebieski Omega pokonała ponad miliard kilometrów, prawie osiemdziesiąt jednostek astronomicznych, w czasie względnym krótszym niż dziesięć minut.

Oglądany z kabiny myśliwca wszechświat wyglądał bardzo dziwnie.

Patrząc na wprost, nie widziało się nic poza absolutnie czarnym brakiem światła. Wszystkie gwiazdy zdawały się skupione w okręgu otaczającym dziób poruszającego się z szybkością światła myśliwca grawitacyjnego. Nawet znajdujące się dokładnie na kursie lotu Eta Boötis zostało zepchnięte do tego pierścienia.

Gray powinien nakazać sztucznej inteligencji myśliwca zmianę ustawień wyświetlacza tak, by widoczne były parametry lotu, ale jak większość pilotów wolał oglądać gwiazdy.

Podczas przyspieszania wyglądały jeszcze dziwniej. Niewidzialna pseudomasa spychała obraz gwiazd, tworząc pierścień światła. Efekt ten był wynikiem prędkości starhawka. Iluzja była podobna do tej, jaką obserwuje się, lecąc samolotem przez burzę. Krople wydają się poruszać pod kątem, podczas gdy w rzeczywistości opadają pionowo. W tym wypadku to fotony „ześlizgiwały się” do tyłu, tworząc wrażenie, że całe niebo stłoczone jest w wąskim pierścieniu.

Gray ponownie sprawdził czas. Dla niego minęły dwie minuty, dla reszty wszechświata prawie pół godziny.

Czuł się... samotny.

Technicznie jego myśliwiec nadal połączony był z pozostałymi jedenastoma starhawkami eskadry, ale przy prędkości bliskiej c łączność pomiędzy okrętami była bardzo utrudniona ze względu na poważne zniekształcenia dopplerowskie w czasoprzestrzeni. Pewna komunikacja za pomocą promieni lasera, umożliwiająca wymianę danych między komputerami pokładowymi, była możliwa, ale nic ponad to. Żadnego głosu ani obrazu.

Tylko otaczająca ciemność, Noc Absolutna.

Piekło polegało na tym, że Trevor był samotnikiem. Ze swoją przeszłością musiał nim być. Z własnego wyboru nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z resztą pilotów. Kiedy tylko próbował to zmienić, natychmiast pojawiały się komentarze na temat jego przeszłości, tego, skąd pochodził... ucinał je zwykle pięścią, co z kolei owocowało naganą od Allyn lub nawet zawieszeniem w lotach.

Bezpieczniej było trzymać się z dala od reszty pilotów.

Ale teraz, gdy prawa fizyki niczym Wszechmogący Bóg zstąpiły, by oznajmić, że nie może komunikować się z innymi, zdał sobie sprawę, że ich brakuje. Pogawędek. Szumu radiowego. Jakiegoś potwierdzenia, że wokół niego znajduje się jedenaście ludzkich dusz.

Mógł oczywiście przywołać awatary każdego z pilotów. Kopie ich OA – osobistych asystentów – znajdowały się w pamięci jego komputera pokładowego. Mógł uciąć sobie pogawędkę z każdym z nich, zupełnie nie odróżniając, czy rozmawia z oprogramowaniem, czy z żywą istotą. Pewne było także to, że oprogramowanie przekaże dokładnie całą rozmowę do właściwej osoby, gdy tylko nawiązana zostanie lepsza łączność.

Ale awatary to nie było to samo. Dla niektórych tak, ale nie dla Trevora Graya.

Nie dla Pryma.

Zamknął oczy, przypominając sobie ostatni raz. Znajdował się w „Worldview”, cywilnym barze w pobliżu portu kosmicznego SupraQuito. On i Rissa Schaff siedzieli, rozmawiając, przy iluminatorze widokowym, w którym widać było Ziemię, Błękitną Planetę. Oboje ubrani byli po cywilnemu, co – jak się później okazało – miało duże znaczenie. Porucznicy marynarki Jen Collins i Howie Spaas, także po cywilnemu, weszli do baru i bez zaproszenia podeszli do ich stolika.

– Jeeezu, Schiffie – powiedziała Collins nosowym głosem – jeśli będziesz zadawać się z takim perwersyjnym Prymem jak on, wkrótce zszargasz sobie opinię.

Spaas uśmiechnął się złośliwie.

Gray wstał i zacisnął pięści, ale nic ponad to. Poprzednim razem, gdy wpadł w kłopoty po bójce z innym oficerem, Allyn uraczyła go wykładem na temat tego, że takie obelgi powinny po nim spływać. Psycholog pokładowy, do którego został wysłany, potwierdził to. Ludzie mogą skrzywdzić innych tylko wtedy, gdy się im na to pozwoli, kiedy się ich wpuści za swoją tarczę.

– Ktoś cię o coś pytał, suko? – spytał cicho Gray.

– O, obawiam się, że tak – powiedział Spaas, uśmiechając się. – Hej, Riss... musisz uważać z takimi śmieciami. Pieprzony prymski monogam. Nigdy nie będziesz mieć...

Znokautowanie Spaasa było tego warte. Naprawdę. Warte było pojawienia się patrolu, warte tygodniowego zakazu opuszczania miejsca zakwaterowania, warte dodatkowych służb, warte było nawet wycisku, jaki dał mu nowy dowódca.

Komandor Allyn mogła postawić go przed sądem, zamiast tego wybrała staromodne podkręcenie śruby.

Nadal pamiętał następny ranek w jej biurze.

– Marynarka docenia pilotów, którzy lubią walczyć, Gray – powiedziała. – Ale dowcip polega na tym, żeby walczyć z Turuschami, a nie z kolegami z okrętu. Słyszałeś? Masz jeszcze jedną szansę. Spieprzysz ją i wylądujesz w prawdziwej Marynarce.

Prymski monogam.


  1. Jednostka odległości stosowana w astronomii – równa jest średniej odległości Ziemi od Słońca. (przyp. tłum.)
  2. W oryginale Rear Admiral. Umieszczony w tekście stopień nie istnieje w realiach polskich. W Marynarce Wojennej RP występują tylko 3 stopnie admiralskie: kontradmirał, wiceadmirał i admirał. W US Navy jest ich cztery: Rear Admiral Lower Half, Rear Admiral Upper Half, Vice Admiral i Admiral. Polski wiceadmirał jest więc „dwugwiazdkowy”, a amerykański „trzygwiazdkowy”. Admirał Koenig to Rear Admiral (UH), czyli odpowiednik „dwugwiazdkowego” generała w Wojskach Lądowych. (przyp. tłum.)
  3. Gra słów, w oryginale „Ate a boot”. (przyp. tłum.)
  4. W oryginale Navy Lieutenant – w Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych stopień odpowiadający kapitanowi Wojsk Lądowych. W całym tłumaczeniu, ze względu na tradycję i specyfikę rodzaju sił zbrojnych, zachowane zostały oryginalne stopnie wojskowe US Navy i US Marines, bez wprowadzania ich polskich odpowiedników. Patrz przyp. 2. odnośnie stopnia admirała Koeniga. (przyp. tłum.)
  5. W oryginale Commander – stopień odpowiadający podpułkownikowi Wojsk Lądowych. (przyp. tłum.)
  6. Navy Captain – stopień odpowiadający pułkownikowi Wojsk Lądowych. (przyp. tłum.)

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...