Jest rok 2404. Ludzkość nie tylko w znaczącym stopniu rozwinęła technologię GRIN (Genetyka, robotyka, infotechnologia, nanotechnologia), ale także rozpoczęła podbój kosmosu. Właśnie na jednej z ludzkich kolonii poznajemy bohaterów “Star Carriera” – załogę gwiezdnego lotniskowca “Ameryka”. Z początku opis wydawcy wydawał mi się mocno nadmuchany; sugerował bowiem, że niemal poczuję się, jakbym sama siedziała za sterami gwiezdnego myśliwca, oślepiana słońcami nuklearnych wybuchów. Czyżby Ian Douglas był naprawdę tak wspaniałym przewodnikiem przez kosmos?
Pierwsze wrażenie było raczej… nieprzyjemne. Głównie dlatego, że zderzyłam się z ogromem astrofizycznych terminów i teorii, które do tej pory znajdowały się raczej na obrzeżach niż w centrum mojego zainteresowania. Jednak zarówno lekki styl Douglasa, jak i świetne tłumaczenie wydawnictwa Drageus sprawiły, że dość szybko przestawiłam się na nową, bardziej naukową formę rozrywki. Przyznam nawet, że niesamowicie mnie wciągnęła – w astrofizycznych teoriach zawsze jest pewna abstrakcja, która mnie pociąga tak samo, jak majestatyczny ogrom kosmosu i statków kosmicznych.
Od rozpoczęcia wspominanej wcześniej kolonizacji nowych galaktyk minęło już trochę czasu. Jak dowiadujemy się również z wplecionych w treści retrospekcji – wkrótce po niej z przestrzeni napłynęło dość osobliwe ostrzeżenie. Pochodziło od tajemniczych Władców Galaktycznego Imperium Sh’daar, którzy w dość mętny sposób przestrzegli ludzkość przed ich zbyt szybkim rozwojem technologicznym prowadzącym do transcendencji. Co więcej, uznali przez to ludzi za zagrożenie dla całego Wszechświata, co zakończyło się wojną z najeźdźcą kompletnie obcym człowiekowi. Tak, właśnie tak – mimo komunikatu, ludzie nic nie wiedzą o Sh’daar, poznają natomiast poddane im inne rasy – Turushów i Aglestch. Z tymi drugimi ludzie prowadzili przez wiele lat bardzo lukratywny handel, brutalnie zerwany przez komunikat Sh’daar. Później pojawili się Turushowie – główni przeciwnicy człowieka w walce z Galaktycznym Imperium. Ta batalia ciągnie się już kilkadziesiąt lat, przynosząc więcej strat niż zysków, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy dobrowolnie poddali się nieznanej nawet rasie.
Naprawdę ciężko jest w kilku zdaniach opisać dokładniej fabułę “Star Carriera”. Blisko jedna trzecia (jeżeli nie więcej) objętości książki to pojedyncza bitwa o jedną z islamskich kolonii. Może to brzmieć nieco przytłaczająco, ale w rezultacie otrzymujemy niezwykle soczystą prozę w nieco militarnym tonie. Jako taką czytało mi się ją znacznie przyjemniej niż Webera, może dlatego, że ciut więcej tu astrofizyki niż militarystki. Dzięki wplecionym opisom przeszłości i szerszym omówieniom technologii, świat “Star Carriera” to nie tylko pomalowane w statki kosmiczne prześcieradło. To wielowymiarowy świat, którego opisów z czasem chciałam więcej i więcej. Ale Ian Douglas zostawił w nich też trochę miejsca na wyobraźnię czytelnika.
Natomiast zdecydowanie słabszą stroną książki są jej bohaterowie. Ciężko wskazać tego jednego głównego, jest ich raczej trójka: kontradmirał drugiego stopnia Alexander Koening, porucznik Marynarki Trevor Gray oraz komandor Marissa Allyn. Wszyscy oni wydają się nieco… papierowi. Co prawda nie można powiedzieć, że są bez charakteru, jednak jest to charakter niezbyt pociągający i raczej kreślony grubą, niewyrafinowaną kreską. Znacznie ciekawsze tutaj wydają się opisy obcych ras, ponieważ historię wybiórczo poznajemy także z ich perspektywy. Turushowie są naprawdę oryginalnym wymysłem, a autor wspaniale zakreślił mentalność istot, które wyewoluowały w zupełnie innych niż człowiek warunkach i jako takie przyjmują zupełnie inne wartości.
Na książkę taką jak “Star Carrier” miałam ochotę od pierwszych dni swojego grania w "EVE Online" – coś o statkach kosmicznych i galaktykach, ale bez nadmiaru filozofii o przyszłości ludzkości i kierunku rozwoju technologii. To czytadło skomplikowane bardziej od strony naukowej niż filozoficznej. I najbardziej dziwi mnie fakt, że tak dobra pozycja umknęła wszystkim “wydawniczym magnatom” polskiej fantastyki i ukazała się nakładem niewielkiego, acz ambitnego wydawnictwa Drageus. Naprawdę szczerze polecam mieć to wydawnictwo na oku wszystkim smakoszom science-fiction.
Dziękujemy wydawnictwu Drageus za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz