W świecie seriali istnieje pewne niepisane prawo, iż nie sztuką jest stworzyć dobry serial – sztuką jest utrzymanie dobrego poziomu przez wszystkie sezony, a przynajmniej przez większość z nich. Dlatego też w mojej ocenie trylogie są idealną formułą do oceny, gdyż dają szerszy pogląd, w jakim kierunku zmierza seria. Z tego powodu niezmiernie cieszy fakt, że "Penny Dreadful" zostało przedłużone o kolejny, trzeci sezon, ponieważ druga odsłona nie zaspokoiła moich oczekiwań, rozbuchanych przez zakończenie pierwowzoru.
Akcja nowego sezonu rozpoczyna się mniej więcej w momencie zakończenia się części pierwszej. Rewolwerowiec Ethan wreszcie ukazał swoją drugą naturę, masakrując cały podrzędny szynk i ściągając na siebie uwagę londyńskiej policji. Od powrotu z nieudanej próby wyzwolenia córki Sir Malcolma z demonicznych rąk, Vanessa zaczyna miewać coraz bardziej makabryczne wizje, powoli pozbawiające ją zdrowych zmysłów. Natomiast sam doktor Frankenstein zostaje zmuszony do przeprowadzenia kolejnego wskrzeszenia, tym razem w celu stworzenia narzeczonej dla swego "dziecka". Jednak zło nigdy nie zasypia, a Pana Piekieł zdecydowanie nie zaprzestała bawić gra prowadzona ze śmiertelnikami, więc i tym razem zapewni im odpowiednią dawkę grozy.
Nie powiedziałbym, by historia nabrała tempa. Podobnie jak w poprzednim sezonie, akcja jest dozowana, przeplatając intrygujący wątek główny serialu odcinkami poświęconymi rozwojowi poszczególnych postaci. Choć formuła ta sprawdziła się w pierwowzorze, głównie dzięki ciekawym dialogom i intrygującym wydarzeniom, to tym razem pozostaje wrażenie irytacji spowodowanej przeciąganiem i przynudzaniem. Zwłaszcza w części scenariusza poświęconej tworowi Frankensteina, który od początku nie wydawał się skonstruowany w interesujący sposób. Natomiast główna fabuła i wprowadzenie nowego zagrożenia w postaci wiedźm zdecydowanie przyćmiła wszelkie poboczne historie. Czyli wręcz odwrotnie niż miało to miejsce w pierwszym sezonie, gdzie poszukiwania Miny blakły w porównaniu z przeszłością Vanessy czy tajemnicą skrywaną przez Ethana.
Nie musisz przypominać mi o moich grzechach. Sam nigdy nie zapomnij o swoich. twór Frankensteina
Obsada nie uległa wielkim zmianom, choć pojawiły się nowe, całkiem dobrze stworzone, przyciągające persony. Wychwalana przeze mnie w poprzedniej recenzji Eva Green ponownie wiedzie prym w serialu, zwłaszcza że grana przez nią Vanessa Ives znowu odkrywa przed widzem swoją mroczną przeszłość. Podobnie dzieje się w przypadku Amerykanina Ethana Chandlera, w tej roli Josh Hartnett, którego tajemnicze losy na Nowym Kontynencie zaczynają stawać się jaśniejsze. Jednak na "coming out" z prawdziwego zdarzenia trzeba jeszcze poczekać. Fakt ten niezmiernie drażni, gdyż po finałowym odcinku pierwszego sezonu wiązałem wielkie nadzieje z ową wariacją twórców na temat stevensonowskiego Jekylla i Hyde’a. Cieszy fakt, że poświęcono więcej uwagi drugoplanowym postaciom, aczkolwiek większość nie wykazała się niczym nadzwyczajnym, prócz "narzeczonej Frankensteina" granej przez Billie Piper ("Doktor Who"). Szkoda jednak, że bohaterka zaczęła być bardziej wyrazista dopiero pod koniec. Nie da się jednak ukryć, że serial ma nową wschodzącą gwiazdę pośród aktorów. Mowa o Helen McCrory (seria "Harry Potter", "Wywiad z Wampirem") wcielającą się w Madame Kali, przywódczynię sabatu czarownic. Jej gra aktorska idealnie wpasowała się w zimną, dystyngowaną damę, która swoimi intrygami potrafi zniszczyć życie niejednej osobie, okraszając to zabójczym uśmiechem.
W ogólnym rozrachunku odcinki sezonu nie przedstawiają równego poziomu. Początkowe trzy nacechowane były akcją, a wydarzenia opowiedziane z werwą, przy czym ponownie epizod skupiający się na przeszłości panny Ives przykuwał największą uwagę. W trakcie oglądania "The Nightcomers" dało się wyczuć wiszące w powietrzu zagrożenie i napięcie. Dążenie do wytłumaczenia sposobu, w jaki Vanessa posiadła kontrolę nad wiedźmowymi mocami, wyszła bardzo dobrze. Była to przede wszystkim zasługa obsadzenia w roli jej mentorki charakterystycznej Patti LuPone ("American Horror Story: Sabat"). Smuci jednak niezbyt klimatyczny finał, sugerujący koniec całej serii. Najwidoczniej twórcy nie byli jeszcze pewni, czy dostaną zielone światło dla trzeciej odsłony.
Sezon drugi "Penny Dreadful" pozostawia mieszane uczucia. Z jednej strony główny wątek wiele zyskał po wprowadzeniu nowego zagrożenia w postaci ponętnych czarownic. Natomiast z drugiej, choć próba rozwinięcia drugoplanowych ról w moich oczach zawsze znajduje uznanie, to jednak ostateczny efekt pozostawia wiele do życzenia. Nierówny poziom odcinków zmusza do postawienia pytania, czy aby formuła serialu nie jest już na wyczerpaniu. Choć po ostatnim odcinku sezonu można mieć dużą nadzieję, że twórcy znajdą nowe źródło inspiracji, a serial nowy motor napędowy.
Komentarze
Potem jednak scenarzyści skupili się na nudnych wątkach miłosnych, przez co groza i magia "Penny Dreadful" wyparowała. Postać Angelique to kompletna pomyłka - niby chcieli pokazać kontrowersyjność Doriana, jednak błagam, nie w ten sposób! W pierwszym momencie myślałem, że sieci na Doriana zarzuciła któraś z wiedźm, a tu nie dość, że facet (niesmaczne zaskoczenie), to jeszcze tak miałki, nudny, z huśtawką nastrojów, więc bohater musi co chwila potwierdzać swoje uczucia, a jego wątek przez większość czasu stoi w miejscu.
Jakby było mało romansów, to mamy jeszcze Bronę, której zwyczajnie nie potrafię znieść - aktorka posiada dość oryginalny typ urody, może dlatego, ale ciągłe odgrywanie prowincjonalnej i niezorientowanej dziewczyny też swoje odegrało. Rzeczywiście w ostatnich trzech odcinkach nabiera ciekawszych rysów, lecz nawet wtedy trudno mi uznać ją za interesujący charakter.
Do tego romans Malcolma, który sprawił, że Madame Kali dużo traci w porównaniu do antagonisty poprzedniego sezonu. Nie przepadam za jej sztucznymi uśmiechami, nie budzi we mnie nic prócz obojętnego wzruszenia ramion. Za mało w jej kreacji prawdziwej grozy. Jedynie wątek Vanessy i Ethana trzyma odpowiedni poziom. Tak więc dla mnie spore rozczarowanie. Nie tak powinien wyglądać ten sezon. 6/10
Dodaj komentarz