Stefano cieszył się, że szkolny dzień się kończy. Chciał się wyrwać z tych zatłoczonych sal i korytarzy chociaż na parę minut.
Tyle umysłów. Presja tylu schematów myślenia, tak wielu otaczających go psychicznyych głosów, wprawiała go w oszołomienie. Od lat nie przebywał w takim ludzkim ulu.
Zwłaszcza jeden umysł wyróżniał się wśród pozostałych. Stała pomiędzy dziewczynami, które obserwowały go na głównym korytarzu. Nie wiedział jak wygląda, ale osobowość miała silną. I był pewien, że znów ją rozpozna.
Jak na razie udało mu się przetrwać pierwszy dzień maskarady. Skorzystał z mocy tylko dwa razy, a i to ostrożnie. Mimo to był zmęczony i – przyznawał z żalem – głodny. Królik to za mało.
Będzie się tym martwił później. Znalazł klasę, w której miał ostatnią lekcję. Usiadł w ławce. I natyczmiast poczuł obecność tego umysłu.
Jaśniał gdzieś na obrzeżach jego świadomości złotym światłem, miękkim, a przecież intensywnym. Pierwszy raz udało mu się zlokalizować dziewczynę, której umysł wyczuwał. Siedziała tuż przed nim.
W tej samej chwili obróciła się i zobaczył jej twarz. Ledwie udało mu się powstrzymać okrzyk zaskoczenia.
Katherine! Ale to przecież niemożliwe. Katherine nie żyła, nikt nie wiedział o tym lepiej niż on.
A jednak podobieństwo było niesamowite. Złotawo-blond włosy, tak jasne, że w słońcu zdawały się niemal skrzyć. Kremowa skóra, która zawsze przywodziła mu na myśl łabędzi puch albo alabaster. I te oczy... Oczy Katherine miały kolor, jakiego nigdy wcześniej nie widział, błękitu głębszego niż błękit nieba, tak intensywnego jak lapis-lazuli w wysadzanej klejnotami przepasce, którą nosiła we włosach. Ta dziewczyna miała takie same oczy.
Uśmiechając się spojrzała wprost na niego...
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz