„Ostatni Tech-Mag. Exodus” to mój gwarantowany kandydat do kategorii „Zaskoczenie 2015 roku”. Nieznany autor, intrygująca okładka i nieskładny tytuł to wcale nie jedyne powody nominacji dla tej książki, która zdaje się otwierać jakąś większą serię. Od pierwszego tomu zawsze wymagam najwięcej, bowiem musi wziąć na barki obowiązek przekonania do siebie sceptycznego odbiorcy. Jedno wciąż pozostaje niezmienne – ów odbiorca, czyli ja, z pewnością jest zaskoczony.
Owe zdumienie ogarnęło mnie już w okolicach piątej strony, gdzie we wstępie poznajemy zasadzkę urządzoną przez mroczne elfy. Celem zostają smoki, które mocno dają się we znaki całemu kontynentowi, znanemu pod nazwą Shyo. Niestety, wstęp szybko się kończy i trafiamy w skórę maga o egzotycznym imieniu Drake, który dopiero co ukończył szkolenie i ruszył na pierwszą poważną misję. Jej celem będzie rzecz jasna uratowanie świata, ale nie chciałem psuć wam tej niespodzianki.
Patryk Romanowski szybko dał się poznać jako wielbiciel minimalizmu. Od razu dostajemy imię postaci, trzy zdania co do jej wyglądu i bez zbędnego przedłużania akcja rusza dalej. Nie byłoby w tym nic nagannego, gdyby pewne cechy osobowości ukazywały się wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami, jednak nic takiego nie ma miejsca. Każdy ma swój szablon i zerową szansę na wyrwanie się z niego. Mroczne elfy, rzecz jasna ciemnoskóre i widzące w ciemności, muszą być złe, zaś dzielni paladyni dzierżą młoty pokryte runami, dzięki czemu mogą walczyć z niesprawiedliwością. Może młodsi czytelnicy jakoś to zniosą, ale gdy poznałem dzielnych orków oraz historię o tym, jak uratowano ich dzieci, to miałem ochotę użyć książki w celach, których nie przewidział wydawca.
Swoje trzy grosze dorzuca także główny bohater, który jest wszechwiedzący, wspaniały, zna nawet króla i nie ma szans, by stało mu się coś złego. Przypomina mi pewnego mrocznego elfa, ale Drake ma do tego zupełnie dla mnie niezrozumiałą manierę rozmawiania z każdym niczym szlachcic lub uczony, który wygłasza co rusz przemówienia o odkrywczości równej zero. Inne postacie szybko „podchwytują” tę modę, przez co większość rozmów jest pompatyczna, nudna i nierealna – nawet wtedy, gdy mamy w rękach książkę fantastyczną. Strzałem w kolano są także opisy starć. Chociaż nieliczne, swoją dokładnością bardziej nużą niż ciekawią, zaś gdy pojawia się Drake, od razu mamy pewność, że nasz heros sobie poradzi.
Nie przypadła mi do gustu także sceneria. Opisana zdawkowo mapa geopolityczna to właściwie dwa państwa, jednak poznajemy tylko Ignis, do tego głównie przebywając w murach bezpiecznych miast lub twierdz. Żołnierze grają w zośkę i salutują sobie nawzajem, podczas gdy każdego dnia bawią się w jazdę konną. Ten dziwny kontrast znika mniej więcej po dwóch trzecich lektury, przez co dostajemy jakby dwie zupełnie różne książki w jednej. Ostatnie rozdziały wyglądają niczym jakiś eksperyment, zaś dzielni wojacy jeżdżą windą i poznają maszyny bojowe obcej rasy, jednak wcale im to nie przeszkadza. Mnie to raziło po dwóch minutach, więc trening bojowy paladynów najwyraźniej obejmował także gotowość do skoku cywilizacyjnego o dobre tysiąc lat.
Polskie wydanie nie jest niestety idealne. Całkiem strawna okładka i jakość papieru przegrywają z beznadziejną mapą, która nie zaznacza dokładnie miejsc, do których trafiamy. Wszystkiego trzeba się domyślać, zaś miasta mrocznych elfów koniecznie muszą mieć w nazwie apostrof, co znów przywołuje na myśl książki pewnego amerykańskiego pisarza. Wszystkie 366 stron posiada czytelny podział na rozdziały, zaś na końcu nie wciska się nam żadnych reklam, co niewątpliwie zaliczam na plus.
„Ostatni Tech-Mag. Exodus” to słaba książka, która przypadnie do gustu jedynie młodym czytelnikom. Nastoletni wiek bohatera zdaje się tę tezę potwierdzać, jednak nawet oni mogą kręcić nosem na szablonowy i odtwórczy świat, nieciekawe postacie, wydumane dialogi oraz spartańskie opisy. Do końca roku pozostało już niewiele czasu, co pewnie dodatkowo zawęża krąg pozycji nominowanych do mojej osobistej nagrody „Zaskoczenie 2015 roku”, ale 366 stronę ujrzałem z czysto redakcyjnego obowiązku. Te 34 PLN, jakie życzy sobie wydawca, można spożytkować na dużo pobożniejszy cel. Patryk Romanowski pewnie spełnił swoje marzenie o wydaniu książki, jednak najtrudniejsze dopiero przed nim, bowiem pięć razy zastanowię się, nim raz jeszcze sięgnę po cokolwiek z jego nazwiskiem na okładce.
Dziękujemy wydawnictwu Novae Res za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz