W pierwszych dwóch odsłonach "OKP Dolores" – "Ścieżce Nowych Pionierów" i "Sierotach z Fortu Messaoud" – Lyse i Didier Tarquin niechętnie udzielali odpowiedzi na pojawiające się pytania dotyczące przeszłości bohaterów i całego zamieszania związanego z okrętem pirackim, niecodziennym spadkiem, jaki otrzymała była zakonnica Mony. W trzecim tomie spodziewajcie się zatem pigułki informacji.
"Sieroty z Fortu Messaoud" pozostawiły bohaterów i zarazem czytelników w niejasnej sytuacji. Tytułowy okręt kontynuuje kurs wyznaczony przez zniszczonego robota. W oczekiwaniu na dotarcie do celu Mony i Kash spędzają wolny czas na strzelnicy i rekonwalescencji po ostatnich przygodach. W ślad za bohaterami rusza armia Kościoła Nowych Pionierów i nieco skromniejsza flota kosmicznych rabusiów. Jak zakończy się polowanie na Monę i Dolores, będące kluczem do odnalezienia potężnego Czerwonego Kryształu?
Na początku trzeciej części "OKP Dolores" dostajemy dowcipny fragment traktujący o generale McMonroe, ważnej dla fabuły figurze, dotychczas pozostawającej w cieniu. To jednak nie jest jedyny moment, kiedy autorzy odkrywają karty, czego zresztą należało się spodziewać po tomie zamykającym cykl. Niestety to właśnie w tym aspekcie najbardziej uwidacznia się dopiero zbierane doświadczenie scenariopisarskie małżeństwa Tarquin. O ile bowiem cała intryga została nieźle pomyślana jak na awanturniczą space operę, o tyle zawodzi sposób wyłożenia rozwiązania. Wszystkiego dowiadujemy się z monologu nowej postaci, o której wiedzę bohaterowie nie musieli nawet w żaden sposób zabiegać. Ot, wystarczyło dotrzeć na planetę i po drodze nie dać się zabić. Autorom nie tylko ten raz zdarza się gnać z fabułą naprzód, na czym cierpi nieco tło wydarzeń.
Poza paroma miejscami, gdzie autorzy poszli na skróty, to wciąż kawał solidnego czytadła, oferującego bardzo ładną i wielobarwną przygodę w klimatach space opery. Wszak autorzy pracowali jako koloryści "Lanfeusta z Troy". Na czytelników czeka dużo efekciarskich wymian ognia, pościgów i humoru, którego nie jest w stanie uciszyć bitewny zgiełk. Słowem – wszystkiego, co mieli okazję polubić fani poprzednich części.
Odszedłem od "Czerwonego Kryształu" zadowolony i z poczuciem miło spędzonego czasu. Od początku autorzy stawiali na duuużo – czasem zwariowanej – akcji w kosmicznym sztafażu i do końca ten styl został zachowany. W efekcie otrzymaliśmy przyzwoitą historię awanturniczą, podlaną urokliwymi pracami państwa Tarquin.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz