Paul J. McAuley „Cichą wojną” zaskarbił sobie moją sympatię. Stworzył udaną książkę, snującą wiarygodną wizję przyszłości ludzkiego rodzaju, która wyróżniała się przede wszystkim światem – z uwielbieniem dla natury i dążeniami do uczynienia z Ziemi planety, jaką była dawniej, przed zmianami klimatycznymi i zniszczeniami spowodowanymi przez człowieka. Dzięki tej powieści chyba nawet na dobre zacznę interesować się gatunkiem science fiction. Na razie jednak skupmy się na jej kontynuacji, „Ogrodach Słońca”.
Po Cichej Wojnie życie ludzi nieodwracalnie się zmieniło. Wolni Zewnętrzni, zmierzający do eksploracji kosmosu, zostali zaatakowani przez Ziemian i przegrali. Dość szybko i łatwo. Rząd Trzech Mocarstw – Wielkiej Brazylii, Unii Europejskiej i Wspólnoty Pacyficznej – okupuje teraz pokonanych przeciwników. Zaledwie część potomków dawnych pionierów kosmosu zdołała uciec. Pytanie tylko, gdzie RTM ich nie wykryje i nie zniszczy, kończąc tym samym z Wolnymi Zewnętrznymi raz na zawsze. Zanim jednak znajdą czas na uciekinierów, będą musieli zająć się sprawami wewnętrznymi. Sojusz ulega gwałtownemu rozpadowi – sprzymierzeńcy są coraz bardziej poróżnieni w swoich decyzjach i celach. Kruchy pokój szybko może zakończyć się znacznie większą wojną niż poprzednia...
Paul J. McAuley – chwała mu – nie uprzykrza czytelnikowi lektury bardziej, niż nakazuje rozsądek. Jeśli więc nie pamiętacie wydarzeń z „Cichej wojny”, nie musicie się obawiać, bo autor w odpowiednich momentach streszcza, jakie dotychczas incydenty miały miejsce. Niemniej nadal „Ogrody Słońca” to trudna, nie jestem pewien, czy nawet nie trudniejsza niż tom pierwszy, książka. Powodów takiej sytuacji należy doszukiwać się w niesamowicie szczegółowych opisach zgłębiających tajniki kosmosu oraz wielu planet czy księżyców Układu Zewnętrznego. Pisarz wręcz popisuje się swoją rozległą wiedzą, informując chociażby o ciśnieniu w atmosferze, wadze jakiejś komety (o której przynajmniej ja na kolejnej stronie już zapominałem), jej wnętrzu i wielu innych, wydaje mi się, nieistotnych wiadomościach. Zaciera się granica pomiędzy przedstawianiem świata dla nadania mu właściwego klimatu i wczucia się w historię a opisywaniem każdego drobiazgu dla... zwykłego opisywania. Momentami można mieć wrażenie, że czyta się książkę publicystyczną, w której obecność chmary danych miałaby sens. Tutaj jednak nie zawsze go ma.
Skoro przy wadach jesteśmy – frustruje mnie trochę sposób opowiadania historii. O ile w przypadku kreowania uniwersum na kartach dzieła Paul J. McAuley uparcie pisze o wszystkim, co wie, o tyle fabułę lekko zaniedbuje. Nie prezentuje poszczególnych sytuacji, w których udział biorą bohaterowie, a jedynie streszcza, co w danym czasie zaprzątało ich głowę. Czas oznacza miesiąc, rok, a nawet kilkanaście lat. Niestety osobiście nie przepadam za tak dużymi skokami i wolałbym poznawać postacie dzięki śledzeniu ich zachowań w poszczególnych sytuacjach, niż podczas czytania, nazwijmy to, „sprawozdań” serwowanych przez autora. Niby drobnostka, ale rzutująca na odbiór „Ogrodów Słońca”. Przy tym wszystkim cierpi również szybkość akcji. Zanim – wreszcie – zacznie się dziać coś ciekawego, trzeba uporać się ze szczegółowymi charakterystykami świata i streszczeniami perypetii ważniejszych osób. Zajmuje to sporą część książki, dlatego z pewnością nie można powiedzieć o dziele McAuleya, że od początku porywa, wciąga i jest powieścią na kilka wieczorów. Więcej, nawet pod koniec pisarz potrafi nieźle przyhamować i ponownie zagłębić się w jakże wyczekiwane dane o nadzwyczaj kluczowym fragmencie nieskończonego kosmosu. Po czymś takim wydobywa się z moich ust głośne westchnienie.
Ponarzekałem, to teraz przyszedł moment na omówienie jasnych stron „Ogrodów Słońca”, do których bynajmniej nie należy obecność znanej każdemu gwiazdy w tytule. Już na podstawie samego zarysu historii trudno nie zauważyć ogromu potencjału drzemiącego w tej powieści. Nie ma co się bać, zdecydowanie nie znikł on połknięty przez czarną dziurę. Paul J. McAuley, co by mu nie zarzucić, ma smykałkę do tworzenia subtelnych i wielopoziomowych intryg. Angażuje w nie wszystkie zaprezentowane w „Cichej wojnie” stronnictwa, a nawet postacie – na przykład Loca Ifrahima, knującego, w jaki sposób na zaistniałym rozgardiaszu ugrać coś dla siebie. Generalnie jest fascynująco i bywa też, że od książki nie można się wprost oderwać. Szkoda tylko, że takich epizodów nie ma wiele. Winą za to obarczyć trzeba te często niepotrzebne streszczenia wydarzeń zastępujące sytuacje, które przy odpowiednich staraniach byłyby znacznie atrakcyjniejsze. Rozumiem, że w ten sposób pisarz zwiększa rozmach historii, lecz i tak powoduje to u mnie mały zawód.
„Ogrody Słońca” nie wypadają także tragicznie pod względem losów konkretnych charakterów. Przeciwnie wręcz – pisarzowi udała się sztuka arcytrudna: sprawił, że można polubić niektóre postępujące źle, niemoralne, ambitne oraz egoistyczne postacie. Byłem zaskoczony, kiedy mordercę i zbrodniarza, Loca Ifrahima, zacząłem coraz bardziej darzyć sympatią. Ba! Jego wątek okazał się najciekawszy ze wszystkich obecnych w książce, choć tego można było się spodziewać, zważywszy na to, iż z mężczyzny jest niezła szuja, krętacz i szpieg kochający działać na kilku frontach. Reszta może wypada słabiej, a w każdym razie nie budzi większych emocji, lecz też ma swoje atuty. Sri Hong-Owen to nadal zadufana w sobie pani naukowiec o ego wielkości planety (co jest często podkreślane w powieści), ale jej osobliwe relacje z synami czy obsesyjne cele powinny zainteresować czytelnika. Autor praktycznie każdą postać stara się udramatyzować, więc nawet jeśli kogoś nie lubimy, to ciężko mu nie współczuć i nie dojść do wniosku, że tak ukształtował go okrutny świat.
„Ogrody Słońca” to solidna lektura dorównująca poziomem „Cichej wojnie”. Sympatycy gatunku science fiction z pewnością łatwo się w niej odnajdą, lecz, o czym już wspominałem przy okazji recenzji poprzedniego tomu, także zupełni goście w literaturze fantastycznej nie są na straconej pozycji z uwagi na bardzo dobrą fabułę. Należy jednak przy tym lubić dramat, bo niestety los potrafi uderzyć w postacie z całą siłą. Sam się o tym przekonałem, kiedy sytuacja nie ułożyła się po myśli bohaterów... Cóż, nie można odmówić rozwojowi wydarzeń nieobliczalności. Największa wada? Naprawdę spowalniające akcję drobiazgowe opisy świata oraz duże skoki czasowe – ale sądzę, że można je przeboleć.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz