Ludzkość zawsze pociągało nieznane. Nawet – a może szczególnie – te z dopiskiem „niebezpieczne”. Science-fiction jest odpowiedzią na ten głód, ponieważ opisuje przyszłe życie człowieka, które stanowi niewiadomą. Skolonizujemy kosmos? Napotkamy obce istoty przewyższające nas rozwojem technologicznym? Te pytania nadal pozostają bez odpowiedzi, możemy się ich jedynie domyślać. „Cicha wojna” to kolejny tytuł przedstawiający dalekie losy ludzi, sięgające aż XXIII wieku. Czy wizja przyszłości według Paula J. McAuleya jest na tyle atrakcyjna, że warto się z nią zapoznać?
Na pewno trzeba przyznać, że poraża ogromem konfliktów i szczegółów. To nie przelewki, autor tworzy wyobrażenie świata, które początkowo bardzo trudno ogarnąć rozumem, a co dopiero ująć to wszystkko w słowa. Najprościej: ludzkość podzieliła się na dwa ugrupowania. Pierwsze pozostało na Ziemi i próbuje zebrać się po kataklizmach spowodowanych zmianami klimatycznymi. Dążenie do uzyskania dawnego porządku planety i odbudowanie jej ekosystemów to propagowany przez nich kierunek rozwoju. Drugie stronnictwo postanowiło wyruszyć na podbój kosmosu. Zewnętrzni, jak ich się nazywa, stanęli na razie na Układzie Słonecznym. Szczerze wierzą w mądrość ludu, który podejmuje wszystkie ważne decyzje na drodze głosowania, kiedy w rodzimym domu sytuacja rysuje się odwrotnie – władzę objęły potężne rodziny i zieloni święci przekonani o wyższości celu, jakim jest uzdrawianie Ziemi. To nie koniec różnic między nimi, bo Zewnętrzni bardzo sobie pofolgowali, dokonując zmian genetycznych nie tylko w roślinach czy zwierzętach, ale także we własnych ciałach. W obu obozach pojawiają się głosy za rozpoczęciem wojny. Siły Wielkiej Brazylii, Unii Europejskiej i Wspólnoty Pacyficznej wiedzą, że muszą reagować szybko, zanim ich dawni bracia i siostry nie opuszczą Układu, zagłębiając się tak daleko w kosmos, że odnalezienie ich – a co dopiero zaatakowanie – będzie prawie niemożliwe. Wciąż są jednak osoby apelujące o pokój. Czy zdołają zapobiec wojnie?
W pierwszym tomie serii Paul J. McAuley umieścił bardzo dużo polityki. Akcja nie wybiega daleko naprzód, ponieważ pisarz zdecydował się na przedstawienie podchodów poszczególnych ugrupowań przemawiających za wszczęciem walki lub nawołujących do przyjaznych stosunków. Wchodzą w to: szpiegostwo, morderstwa niewygodnych ludzi i wrabianie w nie niewinnych, prowadzenie ściśle tajnych projektów mających przesądzić o zwycięstwie, propaganda mącąca w głowach społeczeństwa, dyplomatyczne spotkania czy pokazy siły. Na to wszystko składa się „Cicha wojna”, w której opisane zdarzenia obserwujemy z punktu widzenia kilku różnych bohaterów.
Najwięcej czasu autor poświęca Macy pracującej przy realizacji projektu biomu w Tęczowym Mieście. Ma to być symbol współpracy między zwaśnionymi stronami: Ziemią a Zewnętrznymi. Losy dziewczyny uważam zresztą za najciekawszy wątek „Cichej wojny”. Napotykamy w nim stanowczo najwięcej niespodziewanych zakrętów, którym pojawieniu się towarzyszy satysfakcjonująca dawka napięcia i akcji. Tej ostatniej brakuje w powieści, została zdominowana na rzecz polityki ukazanej całkiem sprawnie, a przede wszystkim interesująco. Ogrom machlojek uwydatniających perfidną ludzką naturę potrafi wywołać niemałe wrażenie. Do knowań dochodzi na każdym kroku, zanika moralność, a w obu obozach powszechnieje wykorzystywanie innych, rzekomo dla ważniejszych celów. Niecierpliwie wyczekuje się punktu kulminacyjnego pojawiających się na każdym kroku napięć, które wyczuwa się, zarówno w elitach rządzących, jak i w przejawiających skrajne humory mas. Niestety zakończenie nie przynosi żadnego zaskakującego rozwiązania. Powieść cechuje się mniej więcej równym tempem i nawet, kiedy dochodzi do zawiązania bardziej atrakcyjnych zdarzeń, których czytanie powinno zapierać dech w piersiach, Paul J. McAuley nie skupia się na samej akcji, zbaczając na inne tematy. Tak więc, mimo że jest ciekawiej, książki wcale nie czyta się łatwiej.
Co prawda, nikogo nie powinno to dziwić. Gatunek hard science-fiction odznacza się wchodzeniem w typowy naukowy bełkot, który równie dobrze mógłby być napisany po chińsku – i tak znacznej części przeciętny czytelnik nie będzie w stanie zrozumieć. Tak jest również w „Cichej wojnie”, lecz trzeba oddać pisarzowi to, że kiedy przedstawia świat, nie zagłębiając się w technologiczne nowinki, które – na ile się orientuję – oscylują głównie wokół biologii, robi to w miarę wyraziście. Niemałe wrażenie wywołują opisy tworów genetycznej sztuki oraz zdumiewające rzeczy, które można dzięki niej osiągnąć. Mimo że nie zabrakło ich także w dynamiczniejszych momentach, przez co spowalniają akcję, to mają jednak swój nieodparty urok i nadają książce typowego dla wychodzących w przyszłość powieści klimatu z nutą ekologicznego przesadyzmu. Uniwersum dzieła Paula J. McAuleya uzupełnia spora dawka szczegółów na temat historycznych faktów, jak i zarysowanie hierarchii i zwyczajów stojących w opozycji stron, co też wypada interesująco.
Pozostałe wątki – poza Macy – choć moim zdaniem słabsze, wcale nie są złe. Dzieje się w nich stosunkowo mniej, lecz nawzajem się uzupełniają. Śledzenie losu eksperymentalnych dzieci-żołnierzy wyuczonych wszystkich wiadomości i sztuk walki do perfekcji to przykład, gdzie ludzie łamią bariery moralności, tworząc rzeczy uznawane za zakazane i niehumanitarne. Mimo że szkolenie chłopców jest krótkie i nie łapie za serce (a mogłoby – wszak traktowani są przedmiotowo), to ich koleje powinny być zajmujące, szczególnie kiedy nadchodzi pora wypróbowania w terenie. Podobać się może również wątek Loca, szpiega grającego dla trudno-zgadnąć-której-strony. Zawsze stara się być w centrum uwagi, nieraz zaskakując swoimi działaniami. Taki z niego szczwany i inteligentny lis, choć mam wrażenie, że jeszcze w pełni swoich atutów nie odkrył.
Najsłabiej wypadają losy naukowiec Sri. Głównie z powodu jej odpychającego charakteru – kobieta jest przeświadczona o swojej wyższości nad resztą i kieruje się dużymi pokładami ambicji. Jej życiowym celem jest spotkanie innej osoby na jej poziomie, sławnej genetycznej guru, znajdującej się wśród Zewnętrznych. Postawa Sri, która dąży do realizacji swojego celu, rzadko zważając na koszty oraz będąc zadufaną w sobie, jest zwyczajnie irytująca. Faktu nie polepsza dziwna relacja z synem. Całowanie swojego piętnastoletniego dziecka w usta nie wydaje się normalne. W szczególności, kiedy towarzyszą mu opisy poczucia jedwabistej słodyczy papai, którą syn przed chwilą jadł, oraz jego żywej słodyczy ciała. Nawet moja koleżanka stwierdziła, że autora poniosła wyobraźnia.
Niemniej, mimo pewnych wad, „Cichą wojnę” czytało się bardzo dobrze. Paul J. McAuley stworzył solidne hard science-fiction, które potrafi zainteresować wątkami poszczególnych bohaterów, a także zawiłymi, politycznymi machlojkami, co jest już sporym sukcesem. Jak każda szanująca się powieść, opisująca przyszłość ludzkości, i ta przedstawia swoją wizję, która myślę, że powinna zrobić niemałe wrażenie na czytelniku. Pamiętajcie także – nawet jeśli niekoniecznie rozumiecie zobrazowania naukowych technologii stanowiących przykład ogromnej wiedzy pisarza, nie oznacza to, że książkę należy od razu skreślić. Dla mnie nie wszystko było w pełni jasne, ale mimo to lektura „Cichej wojny” sprawiła mi przyjemność.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz