Badania twórczości Petera Wattsa ciąg dalszy. Po kontakcie z nieznaną rasą w „Ślepowidzeniu”, przyszedł czas na wyleczenie się z radości i pozytywnych myśli za pomocą „Odtrutki na optymizm”. Książka stanowi jak dotąd najobszerniejszy zbiór opowiadań autorstwa kanadyjskiego pisarza wydanego w jakimkolwiek języku. Polskę spotkał więc nie lada zaszczyt, ale czy Wattsowi przez tyle lat udawało się utrzymywać równy poziom? Jakby nie patrzeć, przedział czasowy jest spory – najstarsze opowiadanie opublikowano w 1993 roku, a najnowsze w 2011. Kolejne pytanie więc brzmi – czy do tego czasu wszystkie teksty są nadal aktualne?
„Odtrutka na optymizm” zawiera szesnaście (a nie, jak widnieje na okładce, siedemnaście) opowiadań. Każde z nich to zalążek pewnego wyjątkowego pomysłu – mamy więc do czynienia z inteligentnymi chmurami, badaniami na temat śmierci, analizą rasizmu ukrytą pod płaszczykiem historii zwykłego dziennikarza, koncepcją świata składającego się z kodu, przyszłością, w której ludzie nauczyli się porozumiewać z orkami, oraz z wojskowym bezzałogowcem obdarzonym eksperymentalnym sumieniem. Trzeba przyznać, że na przestrzeni kilkunastu lat Peterowi Wattsowi nie brakowało kreatywności, a niewielkie – jedno, góra dwuletnie – przerwy, jakie robił sobie pomiędzy pisaniem poszczególnych opowiadań, korzystnie wpłynęły na jego twórczość, dostarczając pozytywnych efektów w postaci niniejszych zebranych prac.
„Odtrutka na optymizm” to jednak nie tylko zbiór interesujących, wciąż zadziwiająco aktualnych tekstów stworzonych z wyjątkowych koncepcji. Każde z nich kryje w sobie pewną myśl przewodnią. Tak jest między innymi w przypadku „Fraktali”, gdzie autor starannie przeanalizował temat rasizmu, oraz „Nowinie dla pogan”, w której przedstawił cienką granicę pomiędzy wiarą a manipulacją, ukrył rzeczywistość w fikcyjnej fabule, a także dowiódł w posłowiu, że religijne doznania mają czysto neurologiczne podłoże. Oczywiście, wszystko cechuje się niezwykle ponurym i pesymistycznym spojrzeniem na świat, co nie każdemu może się podobać. Ja sam miewałem pragnienie powrócenia na łono fantasy, w którym dobro i zło oddziela gruba krecha, gdzie nie muszę się zastanawiać nad czynami bohaterów, ani być świadkiem ich nieraz tragicznych konsekwencji. Bo tu trzeba przyznać – pisarz nie oszczędza swoich postaci.
Niestety, opowiadania mają pewne wady. Przede wszystkim Peter Watts bardzo zaniedbuje ich część fabularną. W „Ślepowidzeniu” jeszcze to przeszło, ponieważ była to powieść – a to oznacza więcej miejsca zarówno na liczne przemyślenia, jak i na akcję. Ale opowiadania rządzą się innymi regułami i odbieram wrażenie, że potencjał nie wszystkich został w pełni wykorzystany. Część jest za krótka, za mało rozbudowana, a zawiera tak dużą porcję opisów, nieprzeplatających się z ciekawymi wydarzeniami, że bywały momenty, kiedy wręcz usypiałem. Na dodatek gryzła mnie ich chaotyczność – byłem na wstępie od razu wrzucany w nieznany mi świat, którego nie byłem w stanie pojąć. Zanim przeszedłem więc na kolejną stronę, męczyłem się z niezrozumiałymi fragmentami, ale później i tak się okazywało, że potrzebne do ich ogarnięcia informacje znajdują się na następnych, nieprzeczytanych stronach. Bo tak Peter Watts pisze – nie przedstawia na samym początku świata, nie zapoznaje z nim czytelnika w sposób łagodny, tylko wali z grubej rury, a ważne wiadomości rozprzestrzenia po całym tekście. Czytanie z uwagą wskazane.
Do najlepszych opowiadań należy „Wyspa”, która zgarnęła nagrodę Hugo. Liczy sobie ponad pięćdziesiąt stron, podczas czytania których podziwiałem wizję przyszłości, gdzie ludzie i maszyny zmuszone są współpracować przy budowaniu galaktycznej, nieskończonej autostrady oraz obserwowałem niecodzienny kontakt matki z synem wychowanym przez sztuczną inteligencję. Historia dotycząca tytułowej wyspy mnie zainteresowała i wciągnęła, a pod koniec nawet zaskoczyła. Byłem w stu procentach zachwycony i zadowolony. To najlepszy przykład wykorzystanego potencjału, ale z kolei „Malak” stanowi zupełne jego przeciwieństwo – nudne, zupełnie niewciągające i czasami niezrozumiałe opowiadanie czytało mi się naprawdę mozolnie.
Jednak muszę tutaj dodać, że oprócz „Malaka” jedynie „Cosie” mnie nużyli. Reszta, mimo czasami niewykorzystanego potencjału, nagromadzeniu przemyśleń, a z kolei małej ilości akcji, wzbudziła mniej lub bardziej moją ciekawość, zaś opisy były dla mnie przejrzystsze w porównaniu do „Ślepowidzenia”. Również pochwała należy się wydaniu – twardej okładce z pasującą do klimatu książki ilustracją stworzoną przez Polaka, Irka Koniora oraz świetnemu tłumaczeniu Wojciecha M. Próchniewicza, który wyjaśniał nieznane zagadnienia, a innym razem umieścił cały wiersz ściśle powiązany z jednym opowiadaniem „dla wygody czytelnika”. Niestety, korekta się już tak dobrze nie spisała, ponieważ moje oczy napotkały parę rażących błędów.
„Odtrutka na optymizm” to zbiór opowiadań dla szczególnych czytelników – lubiących pesymistyczne, ponure podejście do przyszłości świata. Tytuł świetnie oddaje więc klimat książki, która nie jest dla każdego. Mnie osobiście przypadły do gustu pomysły autora i jego wizje, ale z drugiej strony nie miałem również do czynienia z dziełem w pełni rewelacyjnym, jak w przypadku „Ślepowidzenia”. Trochę jednak niektórym tekstom do tamtejszego poziomu brakowało, tylko „Wyspa” okazała się być równie wybitna. Lekki zawód połączony z ogólnym zadowoleniem z całości – to zdanie najlepiej opisuje moje uczucia. Jeśli więc na ocenę dobrą/bardzo dobrą nie reagujecie jak na ogień, a Petera Wattsa lubicie i znacie – „Odtrutkę na optymizm” możecie kupować w ciemno.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz