Wraz z ósmym tomem seria "Odrodzenie" Tima Seeleya i Mike'a Nortona dobiegła końca. Czy udało się sensownie domknąć wielowątkową fabułę osnutą wokół rodziny Cypress? O tym poniżej.
Napisać, że napięcie w Wausau wzrosło, to jak nic nie napisać. Wojna domowa wydaje się nieunikniona. Generał Cale traci dowództwo na rzecz nowo przybyłego do miasteczka generała Hausera, któremu nieobca jest taktyka "spalonej ziemi". Z kolei zbuntowana ludność prowadzi oblężenie posterunku policji, aby przejąć uzbrojenie. W zamieszki wplątuje się tuzin znajomych postaci – w tym rodzina Cypress, uśmiechnięty staruszek Lester Majak, Ramin czy doktor Borchardt. I oczywiście żółte zjawy.
Przy okazji początkowych tomów "Odrodzenia" zdarzało mi się utyskiwać na powolne tempo wydarzeń. Ostatnia część zdaje się rekompensować poprzednie odsłony i jest nieomal przeładowana akcją, strzelaninami i zgonami bohaterów. Intensywność "Zostań jeszcze przez chwilę" zaskakuje, ale i miejscami rozczarowuje, ponieważ za wiele kwestii rozwikłano poprzez wręczenie broni palnej do rąk bohaterów. Z kolei dodanie wojowniczych amiszów ninja, odgrywających zresztą ważką rolę w finale serii, to bodaj najgorsza decyzja Tima Seeleya. Duet matki i córki od razu przywiódł na myśl podobne (ale lepiej pasujące do przyjętej tam konwencji) motywy z "Kick-Assa" czy nawet "Green Arrowa" wydanego w linii "DC Deluxe". W "Odrodzeniu" pomysł ten woła o pomstę do nieba i jest do tego stopnia sztuczny, że łatwiej było mi uwierzyć w żółte istoty przejmujące ludzkie ciała.
Sporo narzekam, gdyż wiele rozwiązań fabularnych Tima Seeleya nie przypadło mi do gustu, aczkolwiek Wausau opuściłem więcej niż usatysfakcjonowany. Tajemnica duchów doczekała się bowiem niezgorszego wyjaśnienia, a koniec końców serię ponownie uratowało to, co od samego początku stanowiło dla mnie jej najważniejszą zaletę. Mowa o wiarygodnych i różnorodnych kreacjach postaci, misternie budowanych relacjach między nimi, które doprowadziły do słodko gorzkiego finału, opowiadającego o kurczowym trzymaniu się przemijającego życia, tęsknocie za utraconą przeszłością pełną zmarnowanych szans i błędów, jakich naprawienie zdaje się niemożliwe. To właśnie za obyczajowe wątki najbardziej doceniam "Odrodzenie".
Od strony graficznej kolejny raz dobrą robotę wykonał Mike Norton, którego czytelna kreska pozwoliła na zachowanie przejrzystości wydarzeń. Ilustrator nie zawiódł pod względem mimiki czy mieszania kadrów o różnej wielkości, dzięki czemu – pomimo rozbudowanej warstwy dialogowej – nie ucierpiała dynamika. Całość kolorami doprawił Mark Englert, którego staraniom zawdzięczamy to, że mroźne Wausau nie kojarzy się jedynie z monotonną szarzyzną.
Finał "Odrodzenia" pozostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony jestem pod wrażeniem pracy scenarzysty, któremu udało się spleść ze sobą losy wszystkich najważniejszych postaci (a było ich naprawdę wiele), z drugiej jednak niektóre wątki nie doczekały się satysfakcjonującego domknięcia, na co po trosze wpłynęła intensywność wydarzeń w ostatnim tomie. Serię uważam jednak za wartą poznania, głównie ze względu na interesujące wątki obyczajowe ukute wokół pełnokrwistych mieszkańców mroźnego miasteczka, skrywającego wiele tajemnic.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz